Kurs Bogdanki na GPW zachowuje się dość stabilnie (cena za jeden walor oscyluje wokół 40 zł), co zresztą nie powinno dziwić, skoro 60 proc. akcji od jesieni ubiegłego roku posiada Enea. No właśnie. Enea... W ubiegłym tygodniu władze poznańskiego koncernu energetycznego podtrzymały swoje zainteresowanie (?) zainwestowaniem w Katowicki Holding Węglowy. Pisałam wtedy, że „za dużo grzybków w barszcz” może zaszkodzić Bogdance. Zwłaszcza, że KHW na szybko potrzebuje ok. 0,5 mld zł, a to przecież nie koniec jego potrzeb.
Wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski, który został także pełnomocnikiem rządu ds. górnictwa, powiedział przed świętami, że Bogdanka także ma być zaangażowana w pomoc KHW, ale z zachowaniem swojej odrębności (ewentualna konsolidacja mogłaby dotyczyć KHW i Węglokoksu Kraj, czyli kopalń Bobrek i Piekary – tak miałby powstać Polski Holding Węglowy, co w mojej opinii jest dość karkołomne, ale o tym innym razem). Jednak słowa ministra mnie nieco zaniepokoiły: „Bogdanka musi być potraktowana jako podmiot samodzielny ze względu na uwarunkowania, odległość, miejsce działania, na specyfikę i rynek; trzeba zachować pełną autonomię Bogdanki (…). Bogdanka zawsze będzie samodzielna, będzie nią zarządzał zarząd powołany przez Eneę, tak jak dzisiaj”. Uderzyło mnie to ostatnie zdanie – nie dlatego, że Enea jest większościowym akcjonariuszem Bogdanki i praktycznie może robić co chce. Ale dlatego, że mówi to wiceminister energii – resortu, który nadzoruje górnictwo, a za chwilę (w końcu) przejmie nadzór nad energetyką, kontrolowaną przez państwo. To w praktyce pokazało, że Bogdanka została najzwyczajniej w świecie zrenacjonalizowana. Efekt?
Po kilkunastu godzinach od wypowiedzi pana ministra, w Wielki Czwartek wieczorem dostajemy informację o tym, że zarząd Bogdanki z prezesem Zbigniewem Stopą na czele zostaje odwołany z dniem 1 kwietnia, a tego samego dnia prezesem Bogdanki zostanie Krzysztof Szlaga (będący już zresztą w zarządzie kopalni).
No cóż. Nie będę przecież oceniać nowego zarządu przed podjęciem przez niego pracy. Dla mnie jednak decyzja o odwołaniu przede wszystkim prezesa Stopy, znającego kopalnię i jej problemy (a to dzisiaj ważne słowo, bo i Lubelskiemu Węglowi daje w kość nie tylko dekoniunktura na rynku czarnego złota, ale i geologia, która dotychczas tę kopalnię oszczędzała) od podszewki.
Oczywiście – prawo właściciela to święte prawo. Podobne operacje na żywym organizmie SP przeprowadza np. w Kompanii Węglowej, która w ciągu półtora roku ma już trzeciego prezesa (podobnie zresztą jak Jastrzębska Spółka Węglowa). Czekam więc na zmiany w zarządzie Katowickiego Holdingu Węglowego. Zwłaszcza, że muszę przyznać, że wydawało mi się, że to Zygmunt Łukaszczyk, prezes KHW (i były wojewoda śląski z ramienia PO) siedzi na najbardziej gorącym krześle.
Reasumując – nie podoba mi się na razie ta dobra zmiana w górnictwie, ani trochę. Bo choć nawet niektórzy przedstawiciele strony rządzącej wydają się zauważać, że sytuacja jest naprawdę beznadziejna, to obawiam się, że wciąż nie mają odwagi do podjęcia tych koniecznych działań, a tylko tworzą pozory (zmiana nazwy spółki, zmiany w zarządach, audyty spółek węglowych wykazujące oczywiste oczywistości, głoszenie powszechnie znanych sloganów o górnictwie, zmiana nazwy likwidacji kopalni na wyciszanie itp. itd.).
Szkoda. Boję się, że znowu za chwilę będziemy musieli powiedzieć „jaka piękna katastrofa”.
Zobacz także: Polityka klimatyczna UE: Polska potrzebuje technologii niskoemisyjnych
Zobacz także: Rząd nie chce odbierać świadczeń górnikom