Baltic Pipe to projekt gazociągu pomiędzy Polską i Danią dedykowanego surowcowi z norweskiego szelfu. Zgodnie z informacjami przekazanymi sejmowej komisji ds. Energii i Skarbu Państwa przez wiceprezesa PGNiG Macieja Woźniaka przepustowość nowej rury ma wynieść 7 mld m3 rocznie. Pierwsze analizy wykazały jej rentowność. Ma ona zacząć dostarczać błękitne paliwo do Polski w 2022 r., a więc w momencie wygaśnięcia kontraktu jamalskiego z Gazpromem.
- Zainteresowanie po stronie Duńczyków i Norwegów jest duże – mówi nam osoba z kierownictwa PGNiG.
- Obecnie produkujemy około 0,7 mld m3 surowca na szelfie arktycznym. Chcemy kontynuować proces akwizycji w tym rejonie tak by do 2020 r. zwiększyć wydobycie do ponad 3 mld m3 – dodaje nasz rozmówca.
- Większość gazu przesyłanego Baltic Pipe będzie polska. Dostarczą go polskie spółki (prawdopodobnie chodzi także o Grupę Lotos, która posiada koncesje na szelfie i nie wyklucza kolejnych akwizycji). Chcemy być gotowi na przeorientowanie dostaw do Polski w 2022 r. Jeśli zapadanie decyzja polityczna będziemy gotowi do odcięcia się od rosyjskiego gazu – twierdzi menadżer.
Optymizmu w sprawie Baltic Pipe nie podziela jednak jeden z kluczowych menadżerów energetycznych związanych z Platformą Obywatelską. W rozmowie z Energetyka24.com stwierdza, że: „Odpalenie tematu niemieckiego przez PGNiG (chodzi o zmiany prawne w Niemczech związane z priorytetowym zatłoczeniem gazu do krajowych magazynów w wypadku kryzysu, a nie pomocy krajom ościennym) ma być argumentem tłumaczącym społeczeństwu dlaczego Baltic Pipe jest nierentowny”.
Takiej narracji zaprzecza nasz rozmówca z kierownictwa PGNiG. „To będzie opłacalny projekt. Wciągniemy w niego także Grupę Wyszehradzką” – konkluduje.
Zobacz także: Baltic Pipe: Nowa jakość czy element negocjacji nowego kontraktu PGNiG z Gazpromem?