Reklama

Piotr Maciążek: Czy Pana zdaniem jest szansa na długoterminowe utrzymanie synergii zachodnich sankcji nałożonych na Rosję i utrzymujących się niskich cen ropy?

 

Witold Jurasz: Zachodnie sankcje szkodzą na pewno Rosji, ale nie uważam, żeby miały decydujący wpływ na sytuację gospodarczą tego kraju. Wbrew twierdzeniom tej części komentatorów, którzy powodowani – w mojej ocenie – względami wewnątrzpolitycznymi tj. próbą wykazania, że poprzedni rząd RP miał bardzo duży posłuch wśród naszych sojuszników w UE, sankcje były i są bardzo ograniczone. W istocie można je porównać do tych, które nałożono na Białoruś, przy czym warto pamiętać, że o ile Moskwa rozpętała wojnę w wyniku, której zginęło już kilkanaście tysięcy ludzi, to Mińsk spacyfikował demonstracje opozycji. Oczywiście reżim Aleksandra Łukaszenki trudno nazwać demokratycznym, ale skala występku jest jednak zasadniczo inna.

 

Kryzys w Rosji zaczął się na długo przed tym aniżeli wprowadzono sankcje i przed obniżeniem cen ropy, przy czym to ostatnie wydaje się dość trwałym trendem, czego dowodem jest to, że nawet napięcie na linii Iran – Arabia Saudyjska i plotki o groźbie wojny nie spowodowały podwyższenia cen. Sądzę, że spowolnienie gospodarcze Chin, pojawienie się surowca z amerykańskiego z łupków, tudzież wejście na rynki Iranu -a w perspektywie również zwiększenie wydobycia przez Teheran, który teraz zyskał możliwość inwestycji w swój przemysł wydobywczy- oznacza, że spadek cen ropy to zjawisko, które potrwa dłuższy czas.

 

Co do sankcji – tutaj sprawa jest bardziej skomplikowana. Wydaje się, że wielu na Zachodzie chciałoby powrotu do „business as usual” z Rosją. Znaczenie ma oczywiście suflowana przez Rosjan narracja o „wspólnej walce z terroryzmem”. Na przeszkodzie porozumieniu stoją jednak Stany Zjednoczone,  których prezydent jest  - odwrotnie niż ma to miejsce w odniesieniu do większości przywódców europejskich – pod presją raczej z powodu zbytniej miękkości wobec Kremla, niż nadmiernego zdecydowania. Nie bez znaczenia jest też i to, że Rosja – ilekroć jej politykę zagraniczną prowadzi nie MSZ, a Kreml – przelicytowuje. Miejmy nadzieję, że i tym razem tak się to skończy i Moskwa usiłując porozumieć się z Zachodem postawi warunki, których nawet „Russland – Versteher” nie będą mogli przyjąć.

 

Rosja znajduje się pod olbrzymią presją obu zjawisk – sankcji i niskich cen ropy. Jakie środki wdrożą władze by łagodzić skutki pogarszającej się sytuacji ekonomicznej?

 

Z punktu widzenia Moskwy bezpiecznikiem jest to, że większość kontraktów na ropę i gaz ma charakter długoterminowy – nie jest więc tak, że jeśli cena np. ropy spada ze 100 do 30 USD to dochody Rosji spadają automatycznie ponad trzykrotnie. Tym niemniej spadek cen jest na tyle zasadniczy, że Kreml będzie znajdował się pod coraz większą presją. MFW i Bank Światowy zakładały jeszcze kilka miesięcy temu spadek PKB Rosji o 2 do 4% i to przy prognozie ceny za baryłkę na poziomie około 50 USD. Jeśli więc średnioroczna cena w 2016 r. miałaby oscylować wokół 30 USD to spadek ten może być dużo bardziej dramatyczny. Warto przy tym pamiętać, że w Rosji poziom korupcji powoduje, że każda firma – niejako niezależnie od skali działania ponosi stałe koszty z jej tytułu. To powoduje, że spowolnienie gospodarcze, które u nas po prostu pogorszyłoby wyniki, w Rosji może oznaczać zator płatniczy lub wręcz bankructwo.

 

Ludzie przestali ufać rublowi i nie chcą trzymać pieniędzy w bankach, ani też kupować obligacji. Rezerwy finansowe Rosji są przy tym coraz mniejsze – to zasadniczo utrudnia obronę kursu rubla. Z drugiej strony spadek jego wartości oznacza, iż za identyczną ilość twardej waluty można uzyskać więcej rubli. Dla najbiedniejszych rubli więc wystarczy, ale biednieć będzie klasa średnia, a jak wiadomo najbardziej wywrotową grupą społeczną nie są nigdy ani bogacze, ani nędzarze, ale właśnie ci, którzy już zasmakowali lepszego życia, a którzy w danej chwili odczuwają, iż ich status materialny się obniża. W stosunku do nich władza może jednak stosować środki policyjne – pamiętajmy, iż nie licząc może Czeczenii, Dagestanu czy też Inguszetii, Rosja była przez ostatnie lata raczej państwem autorytarnym, niż dyktatorskim (o totalitaryzmie nie wspominając)  – innymi słowy władze mają jeszcze wiele możliwości, by „przykręcać śrubę”.  

 

Rosja może oczywiście „po cichu” pójść na koncesje ekonomiczne w zakresie np. licencji wydobywczych – ale tutaj też są trzy przeszkody. Pierwsza to ta, iż zachodni biznes pamięta przypadek spółki TNK-BP i tego, jak Rosja traktowała zagranicznego inwestora. Druga to fakt, iż celem Kremla jest jednak budowa imperium, a nie stanie się surowcowym dodatkiem do Zachodu. Trzecia – kto wie czy nie najważniejsza - przeszkoda to ta, iż grupa rządząca Kremlem z zasady przedkłada swoje interesy nad interesy Rosji.

 

Politycznie Rosja może się cofnąć, ale po pierwsze jest to wbrew jej naturze, po drugie – na dziś trudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym prezydent Putin cofa się i nie traci twarzy. Przeszkodą na drodze do  porozumienia politycznego z Zachodem jest też niewiarygodnie rozkręcona histeria nacjonalistyczna, która – nawet jeśli dzisiaj mniejsza niż powiedzmy rok temu - jest nadal gigantyczna. Pytanie brzmi, czy nacjonalizm jest narzędziem w ręku Kremla czy już siłą samą w sobie.

 

Powstaje pytanie, czy nie jest więc aby tak, że bardziej prawdopodobnym scenariuszem jest  „ucieczka do przodu” tj. wywołanie kolejnej fazy wojny na Ukrainie. Skoro bowiem dotychczasowy gambit nie przyniósł oczekiwanego rezultatu, to – zgodnie z logiką hazardzisty, który od lat gra va banque – należy podbić stawkę. Nie wykluczałbym też niestety wywołania jakiegoś kryzysu np. w państwach bałtyckich. Tutaj najbardziej skądinąd obawiam się tego, iż Zachód nie rozumie, iż nie należy porównywać siły zbrojnej NATO i Rosji (wiadomo, że siła NATO jest większa), ale stopnia gotowości bojowej obydwu stron oraz czynnika psychologicznego. Oby nie okazało się, że teoretycznie silniejszy i bogatszy przegra, bo nie zdąży przystąpić do rozgrywki nim Rosja znów kogoś nie „wyzwoli”.

 

Kłopoty ekonomiczne Rosji tworzą pokusę by obstawiać scenariusz bankructwa reżimu, ale skutki uboczne -owa „ucieczka do przodu”- każą z kolei podchodzić do takiego scenariusza z dużą ostrożnością. Zachód zresztą zawsze najbardziej bał się właśnie chaosu w Rosji – grunt, by ten strach nie kazał naszym partnerom z NATO i UE porozumieć się w sposób niezgodny z naszymi interesami -i przy okazji urągający zdrowemu rozumowi-. Niezależnie więc od wszystkiego nie należy przyjmować argumentacji, że oto Władimir Putin jest lepszy od nacjonalistów na Kremlu. Na Kremlu bowiem właśnie teraz rządzą nacjonaliści.

 

Czy kryzys może wymusić na Rosji reformy i porzucenie modelu rozwojowego typu petrostate?

 

To mało prawdopodobne: każda większa reforma w Rosji wymaga dużego przesilenia, by nie rzec rewolucji. Oczywiście są w establishmencie ludzie tacy jak np. German Gref, którzy rozumieją konieczność reform. Mówił o tym też na krótko przed śmiercią były premier i zarazem wieloletni szef wywiadu zagranicznego Jewgienij Primakow, ale Primakow to był jednak członek areopagu KGB. To był przedstawiciel sowieckiej arystokracji. Człowiek na pewno bezwzględny, ale zarazem mający jednak doświadczenie upadku imperium, które w odróżnieniu od obecnej kremlowskiej elity oglądał z bliska. Myślę, że ludzie tacy jak Primakow mogli mieć przeświadczenie, że Rosja wręcz powinna zwalczać Zachód, ale też poczucie realizmu, jak daleko może się posunąć. W przypadku obecnych włodarzy Kremla mam wrażenie, że największym wyzwaniem jest określenie proporcji pomiędzy nienawiścią do Zachodu, chęcią osobistego bogacenia się oraz poczuciem realizmu.

 

Zobacz także: Rosja bez rezerw finansowych już w 2017 r. Możliwa wojna [wywiad]

 

Reklama
Reklama

Komentarze