Reklama

Minister energetyki Litwy Rokas Masiulis poinformował, że „decyzja w sprawie budowy elektrowni atomowej w Wisagini może zostać podjęta przez kraje bałtyckie w ciągu trzech miesięcy. To obiekt, który miałby zastąpić ignalińską siłownię jądrową (ostatecznie wyłączoną w 2009 r.), zaspokajającą niegdyś około 70% litewskiego zapotrzebowania na energię. Ignalina II mająca powstać w Wisagini jeszcze na początku dekady miała być wspólnym polsko-litewsko-łotewsko-estońskim projektem o wymiarze energetycznym i politycznym. Tak się jednak nie stało. PGE zawiesiło swoje zaangażowanie w inwestycję w grudniu 2011 r., a obecnie jest zaangażowane w rozwój energetyki atomowej nad Wisłą. Także w 2011 r. wybrano Hitachi na strategicznego inwestora elektrowni w Wisagini. W 2012 r. odbyło się natomiast referendum, w którym Litwini opowiedzieli się za tym by nie budować siłowni. Od tego czasu o projekcie nie mówiło się zbyt wiele.

Był to okres, w którym widoczny stał się rosyjski lobbing prowadzony pod kątem nakłonienia Litwy do zakupu energii z planowanej elektrowni atomowej w obwodzie kaliningradzkim (dziś taka sprzedaż odbywa się na mniejszą skalę z elektrociepłowni Kaliningrad CHP-2). Zgoda na takie rozwiązanie oznaczałaby de facto ostateczne pogrzebanie idei budowy siłowni w Wisagini. Do tej pory władze w Wilnie jej nie udzieliły akcentując konieczność synchronizacji swojej sieci przesyłowej z Zachodem, a tym samym energetycznego odseparowania się od rosyjskiej eksklawy.

W kontekście problemów jakie przeżywa projekt Ignalina II słowa ministra energetyki RL Rokasa Masiulisa wydają się dość zaskakujące. Nie chodzi tu jedynie o możliwość podjęcia decyzji o budowie obiektu w ciągu kolejnych trzech miesięcy. Równie interesująco prezentuje się wątek polski. Polityk podkreślił, że: „szanuje ambicje Warszawy dotyczące zbudowania własnej siłowni jądrowej, ale projekt w Wisagini jest nadal otwarty na Polskę”. Jak rozumieć te słowa w kontekście obecnego zaangażowania PGE?

Litwini z pewnością obserwują problemy polskiego projektu atomowego, który trapią kolejne opóźnienia (obecnie wskazuje się na lata 2027-29, a nie rok 2025 w kontekście uruchomienia pierwszego bloku budowanej siłowni). Wilno jest także świadome tego, że ostateczna, wiążąca decyzja o budowie polskiej elektrowni zapadnie dopiero po przeprowadzeniu badań lokalizacyjnych i środowiskowych oraz postępowania zintegrowanego (wybór partnera strategicznego, dostawcy technologii, paliwa jądrowego oraz modelu finansowania). Najprawdopodobniej dlatego Litwa ponownie wysyła sygnały do Warszawy i podkreśla ustami Masiulisa, że „Wisaginia to najbardziej zaawansowany projekt tego typu w Europie” (w domyśle dużo bardziej zaawansowany od polskiego). W dodatku to inwestycja międzynarodowa co ułatwiłoby jej finansowanie w przypadku skutecznego zaskarżenia przez Austrię w Trybunale Sprawiedliwości UE mechanizmu kontraktu różnicowego, który jest rozpatrywany jako model finansowania polskiego atomu. Istotny wydaje się także moment wypowiedzi litewskiego ministra energetyki. W kontekście zachodzących zmian geopolitycznych Ignalina II może jawić się jako idealny przykład współpracy regionalnej (w dodatku komplementarny z powstającym LitPolLinkiem), na którą tak bardzo stawia dziś nowy prezydent Polski i zapewne będzie stawiać ugrupowanie, z którego wywodzi się głowa państwa w przypadku wygranych wyborów parlamentarnych.

Zobacz także: Nowe zagrożenie dla polskiej elektrowni atomowej

Zobacz także: Ministerstwo Gospodarki potwierdza opóźnienie budowy polskiego atomu

 

 

 

 

 

 

 

Reklama

Komentarze

    Reklama