Reklama

"Budowa kluczowego fragmentu polsko-litewskiego mostu energetycznego tj. linii z Ełku (woj. warmińsko-mazurskie) do granicy z Litwą znajduje się na półmetku. Stoi już ponad połowa słupów energetycznych, gotowych jest ponad 90 proc. fundamentów pod pozostałe słupy".

Poinformował rzecznik inwestycji Jacek Miciński.

Nie sądzę, by powyższe doniesienia wzbudziły zainteresowania statystycznego Polaka, który energetykę kojarzy raczej z gazoportem, kopalniami czy stacjami benzynowymi. Tymczasem znaczenie projektu LitPolLink jest bardzo duże i śmiało można wymienić go wśród najważniejszych realizowanych obecnie nad Wisłą inwestycji. 

Z perspektywy geopolitycznej polsko-litewski most energetyczny pozwoli na połączenie systemu elektroenergetycznego krajów bałtyckich kontynentalną częścią UE linią o wielkiej mocy (w 2015 r. 500 MW a w 2020 r. 1000 MW). Dziś sieci przesyłowe Litwy, Łotwy i Estonii są zsynchronizowane z Rosją a ich "okna na świat" to dalece niewystarczające łączniki ze Szwecją i Finlandią. Poza tym trzeba podkreślić, że LitPolLink to brakujące ogniwo tzw. Baltic Ring, czyli zintegrowanego rynku elektroenergetycznego, który docelowo obejmie wszystkie kraje Wspólnoty leżące nad Morzem Bałtyckim. 

Interkonektor z Litwą to także duża szansa dla północno-wschodniej części naszego kraju. Nie chodzi tu bynajmniej jedynie o wpływy podatkowe czy nowe możliwości inwestycyjne. Musimy mieć bowiem świadomość tego, że jest to obszar najbardziej narażony na deficyty energii (oddalony od głównych elektrowni). Oddanie do użytku LitPolLinku złagodzi ten problem dzięki możliwościom importowym jakie się pojawią. 

Oczywiście wiążą się z tym także pewne niebezpieczeństwa. W ubiegłym roku Urząd Regulacji Energetyki wydał należącej do Inter RAO Lietuva spółce IRL Polska, koncesję na obrót energią elektryczną. Wspomniana firma, reprezentująca nad Wisłą kapitał rosyjski zamierza według informacji prasowych w perspektywie długoterminowej „poszerzyć swoją działalność o import i eksport prądu przez LitPolLink”. Chodzi zapewne m.in. o energią produkowaną w obwodzie kaliningradzkim. Pozyskiwanie mocy z tego kierunku jest tymczasem bardzo ryzykowne, mogłoby bowiem (np. dzięki atrakcyjności cenowej) w dalszej perspektywie skutkować polityczną zgodą władz w Warszawie na zaspokajanie większości/całości potrzeb północno-wschodniej Polski z rosyjskiego źródła. 

Nieprzypadkowo budowa elektrowni atomowych nad Wisłą i Niemnem (Wisaginia) napotyka na liczne problemy (odsyłam do publikacji: "Rosyjski trop. Polska siłownia jądrowa opóźniona"). Im bardziej będzie się komplikować los tych inwestycji, tym bardziej Rosjanie będę lobbować w Warszawie i Wilnie za pomysłem eksportu energii elektrycznej pochodzącej z obwodu kaliningradzkiegoWarto w tym kontekście przypomnieć to, iż wykonawca siłowni jądrowej na terenie wspomnianej eksklawy (budowa chwilowo zamrożona), spółka Rosatom, nie jest objęta zachodnimi sankcjami w związku z toczącym się konfliktem na Ukrainie. Mało tego, dokłada ona wszelkich starań by -w przeciwieństwie do np. Gazpromu- uchodzić za rzetelnego partnera biznesowego, także władz w Kijowie.

Reklama

Komentarze

    Reklama