Wykluczyć takiego scenariusza nie można przynajmniej z kilku powodów. Nie chodzi tu bynajmniej wyłącznie o aspekt finansowy, ale przede wszystkim systemowy. Mimo "śmierci" South Stream i jego przekształcenia w Turkish Stream nie udało się Rosji rozwiązać najważniejszego problemu dotyczącego jej planów strategicznych w regionie. Chodzi o trzeci pakiet energetyczny UE mówiący o tym, że właściciel rury nie może nim przesyłać surowca. Rosyjski gaz znajduje się w mocy unijnego prawa energetycznego za każdym razem, gdy „przekracza” granicę jednego z krajów Wspólnoty. Dzieje się tak bez względu na to czy chodzi o Bułgarię (gdzie z morza miał wyłaniać się Południowy Potok) czy Grecję (a więc kraj, na który jest sfokusowany Turkish Stream). Innymi słowy - nowy rosyjski supergazociąg nie będzie mógł efektywnie dystrybuować rosyjskiego gazu bez jakiejś formy porozumienia z UE. Pozostałe kwestie mogące storpedować rosyjskie zaangażowanie na Morzu Czarnym -takie jak problemy finansowe, czy niezwykła asertywność Turcji- są wtórne wobec tej kwestii.
Widać to doskonale na przykładzie planu alternatywnego wobec Turkish Stream, który jest już wdrażany przez Gazprom. Chodzi o rozbudowę Nord Stream, przy pomocy zachodnich firm. Rosjanie nagłaśniając swoją „nową” strategię na Bałtyku wznawiają walkę o lądową odnogę Gazociągu Północnego (OPAL) dążąc do wymuszenia na Komisji Europejskiej zgody na przekazanie Gazpromowi pełnej przepustowości tej rury. Oznaczałoby to jednak kolejne odstępstwo od prawa energetycznego UE, tymczasem Wspólnota forsując koncepcję Unii Energetycznej zobowiązała się do jego szczegółowego przestrzegania…
Zobacz także: Turkish Stream: Gazprom zrywa umowę z Saipem
Zobacz także: Rosja i Turcja zawieszają rozmowy ws. gazociągu Turkish Stream