Atom
Polski atom opóźniony o 4 lata: wrogi lobbing, zagrożony model finansowania, brak odpowiedniego nadzoru
Jak informuje Rzeczpospolita – pierwszy blok polskiej elektrowni atomowej ma być gotowy w 2029 r. Taka data pada w korespondencji technicznej PGE z PSE. Termin ten oznacza opóźnienie inwestycji o cztery lata względem planów zawartych w rządowym Programie Polskiej Energetyki Jądrowej. Warto w tym kontekście zadać sobie pytanie: z jakich powodów kluczowy dla bezpieczeństwa energetycznego kraju projekt napotyka na coraz większe problemy?
Pierwszym powodem opóźnień projektu elektrowni atomowej w Polsce jest z pewnością kontrowersyjny wybór firmy mającej przeprowadzić badania lokalizacyjne i środowiskowe. Już w 2013 r. Defence24.pl informowało w oparciu o depesze Wikileaks, że spółka WorlayParsons może w sposób nierzetelny prowadzić swoje interesy nad Wisłą z powodu bliskich powiązań jej topowego menadżera z Rosjanami. Podkreślaliśmy, że z podobną sytuacją musiał zmagać się rząd w Sofii. Chodziło o zaangażowanie WorlayParsons w budowę siłowni jądrowej Belene w Bułgarii (spółka otrzymała zlecenie z wolnej ręki), która przyniosła skarbowi państwa 197 mln strat. Obiekt, który miał poprawić bezpieczeństwo energetyczne państwa bułgarskiego, ostatecznie nie powstał, wzmacniając pozycję inwestycyjną South Stream. W grudniu 2014 r. (rok po naszym artykule) spółka PGE EJ1 odpowiedzialna za budowę „polskiego atomu” rozwiązała umowę z WorlayParsons w wyniku niedotrzymywania przez nią zobowiązań kontraktowych i terminarza. Na wydarzenie to szybko zareagowały samorządy Gniewina, Choczewa i Krokowej, a więc miejscowości gdzie może powstać siłownia jądrowa. Jak informowała Gazeta Wyborcza wyraziły one zaniepokojenie realizacją inwestycji i zażądały od PGE EJ1 prawnych regulacji w zakresie ewentualnych rekompensat za przygotowania, jakie poczyniły na jej poczet.
Kolejnym powodem opóźnień projektu elektrowni atomowej w Polsce może być kwestia powstającej w bezpośrednim sąsiedztwie naszego kraju (obwód kaliningradzki) konkurencyjnej siłowni. Została ona zaprojektowana do celów eksportowych, tak by uzależnić (podobnie jak ma to miejsce w przypadku gazu) sąsiednie rynki elektroenergetyczne. W kontekście polskim chodzi głównie o deficytowe w energię obszary województwa warmińsko-mazurskiego i północnego Mazowsza. Budowę kaliningradzkiej elektrowni zamrożono w 2013 r., ponieważ Polska, świadoma zagrożeń jakie niósł ze sobą ten projekt, nie była zainteresowana importem taniej, choć niebezpiecznej politycznie energii. Jednak w ostatnim czasie projekt atomowy w rosyjskiej eksklawie odżywa. Wpływ na to może mieć wzrastające zainteresowanie Niemiec importem energii z tego obiektu (kablem podmorskim lub co jest bardziej prawdopodobne tranzytem przez nasz kraj). Jest ono związane z coraz większymi problemami z wdrażaniem przez Berlin „zielonej rewolucji energetycznej” (Energiewende), co mimo zamykania niemieckich elektrowni atomowych objawia się wzrostem zainteresowania kupnem prądu wyprodukowanego przez zagraniczne siłownie jądrowe (chodzi o rozpoczęcie działalności w Niemczech przez spółkę Maxatomstrom handlującą taką energią). Kwestia ta może pobudzić współpracę niemiecko-rosyjską ze szkodą dla budowanej w Polsce elektrowni atomowej.
Tezę taką można postawić w oparciu o kilka przesłanek. Po pierwsze, polskie firmy są kuszone uczestnictwem w projekcie budowy siłowni w obwodzie kaliningradzkim, a rząd w Warszawie importem atrakcyjnej cenowo energii oraz zyskami z tranzytu pewnej jej części do Niemiec. Może to zmniejszyć chęć władz w Warszawie do inwestowania w nowe moce wytwórcze. Po drugie, można zaobserwować silny lobbing organizacji i środowisk ekologicznych przeciwko budowie siłowni jądrowej nad Wisłą. Struktury te są bardzo często powiązane z landami niemieckimi czerpiącymi zyski z obecności inwestycyjnej Gazpromu. Po trzecie, przez Bundestag w ostatnim czasie przetoczyła się poważna dyskusja dotyczącą dołączenia Niemiec do formowanej przez Austrię koalicji antyatomowej (oba kraje stawiają na odnawialne źródła energii w swoich miksach energetycznych). Chodzi o zaskarżenie w Trybunale Sprawiedliwości UE decyzji KE o zgodzie na zastosowanie mechanizmu kontraktu różnicowego w ramach projektu budowy elektrowni atomowej Hinkley Point C w Wielkiej Brytanii. Zdaniem Wiednia to forma niedozwolonej pomocy publicznej (kontrakt różnicowy polega na sprzedaży przez wytwórcę energii po cenie rynkowej. Jednak gdy jest ona niższa od określonej w kontrakcie to państwo dopłaca różnicę, jeśli jest natomiast wyższa to wytwórca zwraca wypracowaną nadwyżkę). Szkopuł w tym, że mechanizm wdrażany przez Brytyjczyków może zostać zastosowany w Polsce, jako model docelowy finansowania budowy elektrowni atomowej.
Trudno wyobrazić sobie, by bez odpowiednich gwarancji ze strony państwa inwestorzy wyrazili gotowość poniesienia olbrzymiego ryzyka inwestycyjnego związanego z projektem realizowanym przez PGE EJ1. Tymczasem koszt pierwszego bloku polskiej siłowni jądrowej wynosi orientacyjnie 40-60 mld zł. Wybór modelu finansowania tego obiektu, a także partnera strategicznego, dostawcy technologii, paliwa jądrowego, odwleka się jednak w czasie z powodu rozwiązania umowy z wykonawcą badań lokalizacyjnych i środowiskowych, o którym wspominałem na początku tego tekstu. Rząd sugeruje, że postępowanie zintegrowane dotyczące omawianych kwestii ruszy pod koniec br., ale trudno przewidzieć, czy tak się rzeczywiście stanie. Wpływ na to będzie miało wiele czynników, w tym wynik wyborów, a także ewentualne umocnienie nadzoru władz nad działaniami PGE EJ1. Warto w tym kontekście przypomnieć, że po odwołaniu w 2014 r. Hanny Trojanowskiej nie powołano nowego pełnomocnika rządowego do spraw polskiej energetyki jądrowej…