Reklama

Portal o energetyce

Zimą smog, latem klimat, czyli o sezonowych dyskusjach, z których nic nie wynika [KOMENTARZ]

Fot. Pixabay
Fot. Pixabay

Zimą dyskutujemy o smogu, latem – o klimacie. Wszystkie te spory rodzą dużo emocji, z żadnego z nich prawie nic nie wynika, a zużyta na nie energia idzie na marne.

Każdy uważny obserwator polskiego życia publicznego z łatwością zauważy, że Polacy znajdują się obecnie w stanie wzmożenia klimatycznego.

O tym, że kwestia klimatu może wkrótce urosnąć do rangi tematu ogólnokrajowego świadczyła już m.in. kampania do Parlamentu Europejskiego, w której szereg ugrupowań postulował mniej lub bardziej realne plany dotyczące polskiej energetyki. Bezapelacyjnym faworytem tej demokratycznej licytacji okazała się Wiosna. Ugrupowanie Roberta Biedronia obiecało Polakom wyjście z węgla do 2035 roku (a więc szybciej niż np. Niemcy), powstanie 200 tysięcy nowych miejsc pracy w sektorze odnawialnych źródeł energii (gdzie pracować mają górnicy i pracownicy elektrowni) oraz czyste powietrze dla wszystkich (w ciągu 15 lat ma być najczystsze w tej części Europy).

Niestety, Wiosna nie była w stanie określić kosztów tej transformacji, ani nawet wskazać, skąd zamierza czerpać paliwo gazowe do stabilizowania swoich źródeł odnawialnych, ale kto by sobie głowę zaprzątał takimi nieistotnymi szczegółami. Ważne, że przy powyższych zapowiedziach, postulat Grzegorza Schetyny, chcącego jedynie do 2030 roku zaprzestać ogrzewania mieszkań i domów węglem, wypadł co najwyżej miernie.

Wybory do PE pokazały, że w skali Europy „zielone” ugrupowania zyskują – tak było m.in. w Niemczech czy Francji. Dobre wyniki tych partii wskazywały, że sprawy środowiskowe będą częściej pojawiać się w unijnej agendzie.

Jednakże sytuacja wokół klimatu zrobiła się szczególnie napięta dopiero pod koniec czerwca, gdy Polska, Czechy, Węgry i Estonia zablokowały porozumienie na szczycie Rady Europejskiej, które dotyczyło osiągnięcia przez Unię stanu neutralności klimatycznej do roku 2050. Wydarzenie to zbiegło się w czasie z protestem 13-letniej Ingi, która – wzorem szwedzkiej nastolatki, Grety Thunberg - rozpoczęła wakacyjny strajk klimatyczny, poświęcając każdy piątek lipca na pikietę przed Sejmem. Z kolei w Katowicach grupa młodych ludzi położyła się na schodach urzędu wojewódzkiego udając „wymieranie”.

Te trzy powyższe wydarzenia miały miejsce w czasie dotkliwej fali upałów, która dodatkowo napędziła rozmowy o klimacie. Wysokie temperatury odnotował m.in. rzecznik stołecznego ratusza Kamil Dąbrowa, który poinformował na Twitterze, że PiS „ignoruje zmiany klimatyczne i potrzeby Polaków, którzy chcą zadbać o przyszłość. Dlatego Warszawa i samorządna Polska biorą sprawy w swoje ręce”.

Klimatyczne wzmożenie nie ominęło także celebrytów. Szczególnym tego przykładem był 13. numer czasopisma Viva, który zachęcał do życia w stylu eko. Magazyn zmienił okazyjnie szatę graficzną na zielono, zachęcał do „dołączenia do społeczności z eko mocą”, oferował też szereg rozmaitych porad i ciekawostek: Michał Piróg uczył, jak żyć w stylu eko, a Dorota Sumińska przekonywała, że wie, co czują zwierzęta. Numer zawierał też „wstrząsające zdjęcia ginącej planety”.

Oczywiście, jak to zwykle bywa w tego typu przypadkach, na polskiej scenie pojawia się też frakcja kontestująca ważkość i istotę problemu. W tym, klimatycznym przypadku chodzi o negacjonistów klimatycznych, którzy powtarzają do bólu utarte (i nieprawdziwe) frazesy i bon-moty o zielonej Grenlandii, wulkanach emitujących więcej CO2 niż ludzkość czy o klimatologach wieszczących globalne ochłodzenie w latach 60-tych.

Wszystkie przedstawione wyżej sytuacje są niejako wakacyjną kalką działań zimowych wokół problemu smogu. W czasie sezonu grzewczego również słyszy się, że zanieczyszczenia powietrza nas zabijają, że z roku na rok problem jest coraz gorszy, że wymaga natychmiastowych kroków zaradczych. W mediach pojawiają się zdjęcia celebrytów w maseczkach za 50 groszy z apteki, niektóre gazety dołączają jako gadżet maski antysmogowe, popularne stacje telewizyjne serwują zgrane przebitki z kopcącymi kominami, a niektórzy politycy stają na głowie, byleby tylko wpleść walkę ze smogiem w swój program, dokonując niekiedy spektakularnych błędów, takich jak choćby łączenie tego zjawiska z energetyką zawodową (w tym również przoduje Wiosna, choć konkurencja depcze jej po piętach).

I choć rząd wprowadził dość forsowny program „Czyste Powietrze”, to jednak – jak wskazali ostatnio aktywiści i eksperci – nie działa on właściwie i wymaga zmian polegających na zwiększeniu zaangażowania samorządów. Pech chciał, że sprawy nie miał kto nagłośnić, bo media zajęte są akurat klimatem.

Na szczęście za cztery miesiące rozpocznie się sezon grzewczy i zanieczyszczenia powietrza znów wrócą na pierwsze strony gazet. Zanim to jednak nastąpi, przez Polskę przejdzie zapewne trochę burz, gradobić i trąb powietrznych, co ponownie sprawi, że w społeczeństwie rozgorzeje debata na temat zmian klimatu.

Jeśli w powyższych akapitach wyczuli Państwo nieco kpiarskiego tonu, to proszę nie zarzucać autorowi braku należytej powagi bądź robienia sobie żartów z ludzi, którzy decydują się poświęcać własny czas i energię, by zaprotestować w – słusznej, skądinąd – sprawie. Nie, ta ironiczna nuta jest humorem uprawianym w takim stylu, w jakim robili to chirurdzy z serialowego szpitala wojskowego MASH 4077, odreagowujący śmiechem stresy wojny w Korei. Zarówno kwestia zmian klimatu, jak i sprawa zanieczyszczeń powietrza są bowiem rzeczami bardzo poważnymi, lecz pauperyzacja debaty im poświęconej zupełnie z tą powagą nie licuje.

Co więcej, do płytkości debaty dochodzi jeszcze poczucie zmarnowanego potencjału i roztrwonionej energii.

Nie wystarczy stanąć przed sejmem, urzędem czy elektrownią i krzyknąć „zróbcie coś”. Trzeba jeszcze wiedzieć, co zrobić. No i tu pojawia się problem. Dla części chcących poczuć się eko rozwiązaniem będą akcje w postaci używania papierowych (a nie plastykowych) słomek czy ograniczania liczby zużywanych foliówek lub butelek. Inni drążyć będą dalej, domagając się np. transformacji polskiej energetyki.

Ale nawet gdyby udało im się wymusić wygaszenie wszelkich źródeł emisji dwutlenku węgla nad Wisłą, to globalnie (biorąc pod uwagę poziomu z 2018 roku) i tak by one wzrosły. Ergo: Polska niespecjalnie może coś sama dla klimatu zrobić. Z kolei zakładanie, że za naszym przykładem pójdą inne, znacznie bardziej emisyjne państwa, moralnie poruszone wysiłkiem Polaków, jest, mówiąc dyplomatycznie, sprzeczne z dotychczasowymi wzorcami i przykładami historycznymi.

Czy to oznacza, że nie może zrobić nic? Skądże. Warszawa może oczywiście działać na płaszczyźnie międzynarodowej, czy to na poziomie Unii Europejskiej czy Organizacji Narodów Zjednoczonych. To jednak wymaga pewnego politycznego projektu, znacznie szerszego niż te, w które Polska zazwyczaj się angażuje.

Żeby jednak tak się stało, ktoś musi na ten pomysł wpaść, przemyśleć, opracować go. Potrzeba zgodnego wysiłku nauki, mediów, społeczeństwa. Tego typu synergia – jeśli udałoby się ją wytworzyć – mogłaby wywrzeć realną presję na klasie politycznej. Niestety, obecnie skumulowanie tego potężnego, ale marnotrawionego potencjału wydaje się nierealne. Na horyzoncie nie widać podstawowych instrumentów do realizacji tego celu – m.in. uznanych i szanowanych naukowców, trafiających za pośrednictwem rzetelnych i wiarygodnych mediów do gotowego do działania społeczeństwa. Dlatego też, część z tych zaangażowanych poważniej w sprawy klimatu wpadnie w ręce ekodemagogów, obiecujących dekarbonizację Polski w weekend, a pozostali popadną w zwątpienie, apatię, a na końcu – rozgoryczenie.

Reklama
Reklama

Komentarze