Artur Dmochowski, rzecznik MSZ, poinformował Polską Agencję Prasową, że ministrowie będą rozmawiać m.in. o: wzmocnieniu wschodniej flanki NATO, kryzysie migracyjnym, przyszłości UE w kontekście możliwego „brexitu”, wspólnych działaniach na rzecz rozwiązania kryzysów w Libii, Syrii i rogu Afryki, a także Światowych Dniach Młodzieży, które niebawem odbędą się w Polsce. Widzimy zatem, że oficjalna agenda nie przewiduje dyskusji o ewentualnym wspólnym stanowisku wobec rurociągu Nord Stream II. W pierwszej chwili można by pomyśleć, że wymienione powyżej kwestie są istotniejsze (biorąc pod uwagę konsekwencje) lub bardziej naglące (choćby z powodu zbliżającej się wiosny) - ale to tylko część prawdy. W istocie powód, dla którego ministrowie nie zamierzają rozmawiać o projekcie, który można określić „energetyczną żelazną kurtyną”, wydaje się być nieco inny i wynikać z prostego rachunku politycznego.
Przypomnijmy sobie nieodległe w czasie wydarzenia, które zapoczątkowały dyskusję o możliwym polsko-włoskim aliansie przeciwko gazociągowi Nord Stream II. W pierwszej połowie grudnia 2015 roku, przed szczytem Rady Europejskiej w Brukseli, premier Matteo Renzi zarzucił Niemcom egoistyczne wynoszenie interesu narodowego ponad dobro wspólnoty. Polityk oświadczył, że realizacja projektu Nord Stream II stoi w sprzeczności z "duchem" sankcji nałożonych na Rosję po rozpętaniu wojny na wschodzie Ukrainy. Jego zdaniem oznacza to, że dla potężnych Niemców ważniejsze od dobra Unii Europejskiej (traktowanej całościowo) są partykularne interesy gospodarcze i korzyści płynące z budowy Nord Stream II.
W tym momencie wydawać by się mogło, że postawa włoskiego przywódcy jest zbieżna z postulatami Polski oraz kilku innych krajów członkowskich UE, które podnosząc kwestie solidarnościowe protestują przeciwko projektowi NS2. Otóż nic bardziej mylnego. Raz jeszcze cofnijmy się do grudnia 2015, tym razem do okresu przedświątecznego: „Akceptowanie działań Niemiec, mających na celu budowę Nord Stream 2, kiedy jednocześnie upada projekt South Stream, pokazuje, że UE prowadzi politykę podwójnych standardów w odniesieniu do Włoch (…) Powiedzieliście >nie< dla South Stream, a tu nagle się okazało, że mamy Nord Stream II. Kto tak zadecydował? Kiedy podnosiłem tą kwestię przy negocjacyjnym stole tylko Niemcy i Holandia wspierały aktualną linię działania UE. Rozumiem, że biznes jest ważny, ale ja uważam, że zasady powinny być takie same dla wszystkich i nikt nie powinien być uprzywilejowany” – mówił wówczas Renzi. Wysłał tym samym sygnał ostrzegawczy, że jeśli Italia nie otrzyma stosownej rekompensaty za utratę potencjalnych korzyści wynikających z Gazociągu Południowego, to dołączy do grona krajów, które starają się czynnie zablokować budowę magistrali północnej.
Sekwencja wydarzeń, która nastąpiła po protestach Matteo Renziego jest do bólu klarowna i nie pozostawia wątpliwości, że Włosi ani nie byli, ani nigdy nie będą realnym sojusznikiem w walce z NS 2.
W połowie stycznia Bloomberg poinformował, powołując się na dwa anonimowe źródła, że Renzi prowadził potajemne negocjacje z Władimirem Putinem dotyczące udziału włoskich koncernów w… budowie NS2. Ich głównym beneficjentem będzie prawdopodobnie koncern Saipem (nota bene wykonawca gazoportu w Świnoujściu). Kilka dni po doniesieniach Bloomberga Aleksiej Miller mówił: „Włoski Saipem jest jednym z pretendentów do zawarcia z nami umowy o budowie Nord Stream II”. Prezes Gazpromu przypomniał również, że włoska spółka kładła już Nord Stream I oraz Blue Stream. Była zaangażowana także we wspomniany już South Stream - po fiasku tego przedsięwzięcia Gazprom zlecił Włochom realizację budowy Turkish Stream, niejako w rekompensacie. W ten sposób chciano uniknąć potencjalnych roszczeń odszkodowawczych. Na początku lipca 2015 r. Dmitrij Miedwiediew wydał zgodę, żeby statki Saipemu wpłynęły na wody terytorialne Rosji. Powszechnie oczekiwano, że wkrótce nastąpi rozpoczęcie prac przygotowawczych – buńczucznie zapowiadane na koniec czerwca br. Realia okazały się jednak zupełnie inne i około tydzień później Rosjanie zerwali umowę z włoskim koncernem. Szacowana wartość utraconego kontraktu została oszacowana na 2,2 miliarda dolarów.
Wiele wskazuje na to, że Matteo Renzi otrzymał to czego oczekiwał (Gazprom podzielił się „tortem”), ponieważ od połowy stycznia br. próżno szukać równie asertywnych wypowiedzi włoskiego premiera. Jest to układ korzystny dla obydwu stron, pozwalający oddalić ryzyko ewentualnych pozwów, osłabić opór przeciwko inwestycji oraz po prostu zarobić. Nie narusza także bliskiej współpracy w sektorze energetycznym, którą Rzym i Moskwa z powodzeniem kontynuują od dłuższego czasu. Dość przypomnieć w tym miejscu, że w 2015 roku Włosi zakupili od Gazpromu 24,4 mld m3 „błękitnego paliwa”, zaś 24 lutego br. włoski Edison, grecki DEPA i wspomniany już rosyjski gigant podpisały memorandum dotyczące działań mających na celu budowę rurociągu umożliwiającego transport gazu z FR do Europy Południowej (głównie Włoch) przez Morze Czarne.
Na tym tle brak punktu poświęconego Nord Stream II w oficjalnej agendzie spotkania Witolda Waszczykowskiego i Paolo Gentiloniego przestaje dziwić. Stanowiska Polski oraz Włoch w tej sprawie są skrajnie odmienne i trudno znaleźć tutaj jakieś punkty wspólne. Inna jest pozycja negocjacyjna, inaczej definiowane są cele strategiczne oraz przede wszystkim zagrożenia. Dla Włochów, którzy pierwszej połowie lutego sprowadzili z Rosji 70% więcej gazu, niż w analogicznym okresie 2015, kluczową sprawą jest utrzymanie jego stabilnych dostaw (budowa kolejnej magistrali) oraz korzystnych cen. I nie zmieni tego, ani życzeniowe myślenie,ani odwołania do aksjologii. Trzeba powiedzieć jasno, że w tym momencie nie mamy wystarczająco mocnych kart, aby przebić te wyłożone na włoski stół przez Gazprom.
Zobacz także: Prezes PGNiG: Odwierty łupkowe w najbliższych miesiącach
Zobacz także: PGNiG zamierza pozyskiwać gaz z węgla