Reklama

Portal o energetyce

Umowa o wolnym handlu UE- USA: broń w rękach koncernów?

Porozumienie o wolnym handlu (Free Trade Agrement, FTA) pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi, znane także pod nazwami: Transatlantyckiego Partnerstwa Handlowego i Inwestycyjnego (Trans-Atlantic Trade and Investment Partnership, TTIP) oraz Transatlantyckiej Strefy Wolnego Handlu (Trans-Atlantic Free Trade Agreement, TAFTA), ma stać się rzeczywistością jeszcze w 2014 roku. Negocjacje trwają w cieniu amerykańskiej afery podsłuchowej i rosnących problemów finansowych sygnatariuszy. Te ostatnie, wraz z potencjalnymi zyskami handlowymi, inwestycyjnymi, mikro- i makroekonomicznymi, a docelowo i politycznymi czy geostrategicznymi mają być oficjalnie głównym powodem dla zrealizowania idei FTA. Czy jednak jest to pełny, wiarygodny i nie nazbyt idylliczny obraz rzeczywistości dla największej umowy inwestycyjnej w historii?

Ekonomiczne NATO”

Celem TTIP/TAFTA jest liberalizacja handlu i inwestycji pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi. Biorąc pod uwagę ich rolę i znaczenie, porozumienie może wywrzeć ogromny wpływ na pozostałych graczy, w szczególności na kraje BRICS, a zwłaszcza Chiny. W założeniach teoretycznych – wpłynie ono nie tylko na ich zachowanie na arenie międzynarodowej, ale ustanowić ma nową jakość czy też „złoty standard” w kontaktach handlowych (eliminacja w handlu i inwestycjach barier celnych, regulacyjnych i administracyjnych). Na razie niewiele osób analizuje fakt, że może to spowodować też i masową ucieczkę przedsiębiorców amerykańskich na Stary Kontynent, gdzie wewnętrznych regulacji jest póki co znacznie mniej. Docelowo porozumienie miałoby też ustanowić nowe lub wzmocnić istniejące regulacje w strategicznych dziedzinach, jak chociażby energetyka. Byłoby to fundamentem dla ustanowienia nowej jakości relacji z pozostałymi, zewnętrznymi partnerami i modelowym sposobem na ochronę własnych inwestycji dla innych państw (U.S.-EU Free Trade Agreement (TTIP).1

Negocjowana przez Waszyngton i Brukselę umowa utworzyć ma największą strefę wolnego handlu na świecie, którą wielu określa mianem „ekonomicznego NATO”. Nic też w tym dziwnego – w 2012 r. wartość wymiany handlowej po obu stronach Atlantyku osiągnęła poziom 2,7 mld USD dziennie, zamykając się w całkowitej kwocie 647 mld USD, czyli 1/3 światowej wymiany. Jednocześnie UE i USA odpowiadają za 40% globalnej produkcji i 52% światowego PKB. Zwolennicy zacieśniania strategicznych więzów UE-USA, będących receptą na utrzymanie, a nawet wzmocnienie pozycji Zachodu na arenie międzynarodowej, prześcigają się więc w licytowaniu korzyści.

Komisja Europejska twierdzi, iż umowa podniosłaby PKB Unii o co najmniej 1%, a eksport produktów europejskich do Ameryki zwiększyłby się o 28%. Dzięki temu 28 państw członkowskich zyskałoby rocznie 159 mld dolarów, tj. 119 mld euro (niektóre dane mówią o 187 mld EUR/rok), co w przeliczeniu na czteroosobową rodzinę w Europie dałoby wzrost przychodu o dodatkowe 730 USD (545 EUR), a w USA dodatkowe 875 USD (655 EUR) na rodzinę, zgodnie z kalkulacjami z 2013 roku2. Do tego wzrosłaby wymiana handlowa, a za tym i produkcja, w wielu sektorach gospodarki, zwłaszcza w branży motoryzacyjnej (czego głównymi beneficjentami będą Stany Zjednoczone i Niemcy – tylko w tym obszarze zyski ich koncernów mogą wzrosnąć dwukrotnie).

Poza tym, Amerykę i Europę łączy już teraz bardzo wiele. USA są nie tylko jednym z największych inwestorów w UE, ale i miejscem docelowym dla ponad 1/3 europejskich bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Umowa o strefie wolnego handlu ma to jeszcze zwiększyć, odrabiając straty spowodowane kryzysem z 2008 roku.

Porozumienia handlowe USA: sukcesy tylko na papierze

Przytłoczenie powyższymi informacjami powoduje ogniskowanie się wielu komentatorów, publicystów, ale i wiecznie poszukujących sukcesów polityków na suchych danych, zestawieniach i statystykach, które dobrze prezentują się w nagłówkach gazet czy serwisów informacyjnych. Rzeczywistość ma jednak właściwość weryfikacji zbytniego optymizmu.

Jeszcze rok temu deficyt handlowy Stanów z Unią wynosił 107 mld USD. TAFTA miałaby to zmienić, tworząc warunki dla zwiększenia eksportu, jednak patrząc na inne, analogiczne umowy amerykańskie w kwestiach handlowych, żadna z nich nie spełniła pokładanych w niej nadziei. Jak punktuje George Monbiot z brytyjskiego Guardian’a – umowa Obamy USA-Korea Południowa (United States-Korea Free Trade Agreement, KORUS FTA) miała zwiększyć amerykański eksport o 10 mld USD i dać gospodarce 70 tys. nowych miejsc pracy, jednak ten pierwszy spadł o 3,5 mld USD, a rynek skurczył się o 40 tys. miejsc pracy. Umowa Clintona, czyli Północnoamerykański Układ Wolnego Handlu (North American Free Trade Agreement, NAFTA) miała stworzyć 200 tys. nowych miejsc pracy – przestało istnieć 680 tys.

Monbiot podkreśla więc, że zyski są tylko teoretyczne, natomiast ryzyko realne. Z kolei między bajki włożyć można zapewnienia, iż w tym wszystkim chodzi przede wszystkim o zwiększenie liczby miejsc pracy, a strefa wolnego handlu nie podważy istniejącego poziomu zabezpieczeń regulacyjnych w tak ważnych obszarach jak ochrona środowiska czy zdrowie obywateli3.

Toksyczna klauzula FTA

„Ciemną stroną mocy” TTIP (w tym i porozumienia UE i Kanady) jest jeden z jej zapisów – postanowienie o regulacji sporów na poziomie państwo-inwestor. Mechanizm ten określany jako „investor-state dispute settlement” (ISDS) nie tylko zrównuje pozycję państw w relacji z korporacjami transnarodowymi (poziom formalny), ale de facto ją osłabia przez konstrukcję procedur arbitrażowych w przypadku zaistnienia sporu (poziom praktyczny). Postępowanie prowadzone byłoby przez doraźnie powoływane trybunały (jeśli korporacja uznałaby, że polityka państwa utrudnia jej działalność), w których zasiadaliby przedstawiciele wielkiego kapitału lub niezależni prawnicy czy sędziowie innych państw czy instytucji międzynarodowych.

Mówiąc wprost, amerykańskie i europejskie firmy mogłyby podważać na odrębnej od krajowej drodze sądowej wewnętrzne regulacje po obu stronach Atlantyku. Sama taka możliwość sprawiałaby, że mogłyby sięgać po ten instrument za każdym razem, gdy prawodawstwo krajowe ograniczałoby ich dochód. Niekorzystne rozwiązania z punktu widzenia wielkiego kapitału to w pierwszej kolejności: ochrona środowiska, prawo pracy czy przywileje socjalne. Amerykanie we własnym interesie atakowaliby regulacje unijne, a Europejczycy te amerykańskie. W przypadku udowodnienia „negatywnego wpływu” obowiązującego prawa na dochód czy funkcjonowanie korporacji, przegrana rządu byłaby opłacana z własnego budżetu. Plus koszty procesu – średnio 8 mln USD za rozprawę, czyli tyle płaciłby zawsze każdy rząd za walkę o swoich obywateli. To koszty bezpośrednie, które spadłyby i tak na podatników. Jeszcze gorsze są te pośrednie – „wiążące ręce” inwestorów regulacje krajowe byłyby likwidowane, co doprowadziłoby nie tylko do zakłócenia polityki wewnętrznej czy zagranicznej państw, ale potencjalnie i do zagrożenia zdrowia i życia obywateli. Zwłaszcza dla słabszych aktorów chcących przyciągnąć BIZ.

Politycy działający rzekomo w interesie własnych inwestorów tak naprawdę narażają się, a właściwie własnych obywateli, na podobne działania z zewnątrz. Klauzula o rozwiązywaniu sporów na poziomie inwestor-państwo, konstatująca coś na kształt korporacyjnej „Karty Praw Podstawowych”, mogłaby się stać więc toporem, którego cięcia obalać będą „nieprzychylne inwestorom” rządy.

Kanaga Raja wspomina, że tylko w 2012 r. na podstawie obecnie obowiązujących porozumień handlowych, wniesiono 514 spraw inwestor-państwo (od 2000 r. 10-krotny wzrost postępowań). Amerykanie odpowiadają za 123 z nich (24%), Holendrzy za 50, Wielka Brytania 30, a Niemcy 27. Ogólnie od europejskich korporacji pochodzi 40% wniosków o wszczęcie postępowania. W ramach NAFTA wobec USA wytoczono ponad 20 procesów. 15 krajów UE miało jeden lub większą liczbę procesów z korporacjami (Czechy są na 5 miejscu najczęściej pozywanych państw na świecie). Do najczęstszych kwestii problematycznych należały: energia odnawialna, regulacje dla środowiska naturalnego, górnictwa, leków czy te antynikotynowe, zakazy używania szkodliwych substancji, polityka ubezpieczeniowa (szczególnie zdrowotna), polityka wobec mniejszości narodowych i programy rozwoju ekonomicznego4.

Z kolei Lori M. Wallach dla „Le Monde diplomatiqe” szacuje, iż FTA doprowadziłoby do lawinowego wzrostu „prawnych wymuszeń” wobec państw. W UE mamy bowiem 3,300 firm-matek, które posiadają 24,200 filii w Stanach Zjednoczonych. Sama Europa byłaby/jest jeszcze bardziej narażona – 14,400 korporacji amerykańskich posiada 50,800 filii na Starym Kontynencie. W sumie wprowadzenie TAFTA/TTIP w obecnym kształcie pozwoliłoby 75 tys. podmiotów atakować rządy i walczyć o odszkodowania z pieniędzy podatników. Każda z tych firm będzie mogła indywidualnie pozywać dany rząd, a nowe regulacje otworzą na oścież drzwi takiego scenariusza wydarzeń5.

Zrównywanie inwestorów z podmiotami państwowymi powstało pod kątem rynków państw upadłych, słabo lub średnio rozwiniętych, z niewykształconym czy dysfunkcjonalnym systemem prawnym lub sądowniczym. Miało to na celu zabezpieczenie zagranicznych przedsiębiorców przed ryzykiem inwestycyjnym. Jednak sytuacja w przypadku TANAP jest zupełnie inna, a instrumenty zabezpieczające, zamiast stanowić gwarancję, zamieniają się w narzędzie akumulacji wpływów. Natomiast władze po obu stronach oceanu nie potrafią wyjaśnić jaka jest tego przyczyna. Po co trzeba aż takiej „ochrony” inwestorów, że konieczna jest rezygnacja z krajowych sądów na rzecz kompletowanych ad hoc zagranicznych i prywatnych składów?

Korporacyjna rzeczywistość: nie ma limitów na chciwość

Jakkolwiek mechanizm ISDS formalnie nie ma na celu ułatwiania korporacjom obchodzenia krajowych regulacji czy podważania decyzji całych społeczeństw, to bez wątpienia może się temu przysłużyć. Większą świadomość tego faktu widać zdecydowanie po stronie europejskiej, lecz jest to wciąż za mało. Problem w tym, że Waszyngtonowi w pierwszej kolejności chodzić będzie o deregulację w UE. TANAP ma zwiększyć transparentność regulacyjną, ułatwić dostęp do rynków, wzmocnić przepisy anty-dyskryminacyjne, ale przy zachowaniu suwerenności – dać dostęp inwestorom do własnych zasobów naturalnych wraz z ograniczeniami w interwencji w sektorze energetycznym czy całkowitym zakazie „podwójnych cen” dla własnych przedsiębiorstw (tj. subsydiów sprzedażowych).

Pojęcie własnych praw czy działania na korzyść lub szkodę firmy może stać się w pewnych okolicznościach, zwłaszcza finansowych, „płynne”. Nie tak dawno europejskie firmy podjęły działania prawne przeciwko Egiptowi za to, że podniesiona została tam płaca minimalna. Amerykańska firma Renco, po zdewastowaniu środowiska naturalnego swoim kombinatem hutniczym w górniczym mieście La Oroya (99% dzieci zatruło się ołowiem) wytoczyła proces Peru za wprowadzenie nowych regulacji chroniących środowisko, zwłaszcza emisję spalin (na podstawie umowy o wolnym handlu z USA walczy o utracone przychody i prawo do dalszego prowadzenia działalności na poprzednich zasadach) – domaga się 800 mln USD odszkodowania. Philip Morris (którego dochód roczny to 66 mld USD – dwukrotność PKB Urugwaju) sądzi się właśnie z Urugwajem, Brazylią, Norwegią, Australią i Irlandią o ich nowe regulacje antytytoniowe. Amerykańska firma farmaceutyczna Eli Lilly na podstawie umowy NAFTA wytoczyła proces Kanadzie o nowe prawo patentowe, ułatwiające dostęp (redukujące ceny) do nowych leków – chce 500 mln USD. Szwedzki gigant Vattenfall na podstawie ISDS domaga się od Niemiec 3,7 mld euro kompensacji za nowe regulacje dla elektrowni węglowych i odstąpienia od atomu (zostali zmuszeni do zamknięcia 2 swoich placówek). W 2012 r. Ekwador zapłacić musiał Chevron’owi ponad 2 mld USD, a teraz nie chce zapłacić kary 19 mld USD, za szkody, które spowodowała jego działalność. To tylko te największe przypadki, a limitów na odszkodowania i tak nie ma.

Nietrudno sobie wyobrazić, jak zaraz po wejściu FTA w życie, firma Monsanto, potentat produkcji GMO, w ramach postanowień deregulacyjnych pozywa UE na setki miliardów dolarów za odmowę importu ich produktów. Tu też pojawia się zagrożenie dostosowywania regulacji krajowych do potrzeb wielkiego kapitału. Można też założyć, iż ryzyko procesów i kar skutecznie zniechęci rządy przed zaostrzaniem prawa w dziedzinie chociażby zdrowia czy ochrony środowiska Przykład: firma Lone Pine Resources (USA) pozwała prowincję Quebec za utrudnienie jej w 2011 r. szczelinowania hydraulicznego (przy wydobyciu gazu łupkowego) na kwotę 250 mln USD6. Jak to może wyglądać w Europie? A jaki wpływ mogą mieć podobne działania korporacji na klimat, środowisko naturalne, a wreszcie i zdrowie czy bezpieczeństwo całych narodów?

Podwójna lojalność polityków?

Czy inwestorzy z USA i UE powinni mieć prawo ominięcia rozwiniętych i dobrze funkcjonujących państwowych systemów sądownictwa i pozywania rządów przed tajnymi i prywatnymi trybunałami międzynarodowymi? Czy powinni mieć zagwarantowaną możliwość wymuszania zmian w niewygodnych dla siebie regulacjach krajowych? Czy zysk najsilniejszych przedsiębiorstw ma być nadrzędną wartością, która uratować słabnącą globalnie pozycję Zachodu? Odpowiedzi na te pytania są raczej proste, nawet nie biorąc pod uwagę amerykańskiej kultury pozywania i walczenia o odszkodowania czy rekompensaty, która może narodzić się i w Europie. A przecież istnieje jeszcze ryzyko w postaci rywalizacji czy wzajemnych ataków na własne polityki gospodarcze czy inwestycyjne.

W UE odbyło się jak na razie 8 spotkań na temat TANAP z reprezentantami różnych środowisk i organizacji społeczeństwa obywatelskiego i 119 z przedstawicielami korporacji i lobbystami. W przeciwieństwie do tych pierwszych, ostatnie odbywały się za zamkniętymi drzwiami, a relacje z nich nie zostały nigdzie upublicznione. Biorąc pod uwagę przedstawione fakty, taki poziom „dyskrecji” w kwestii potencjalnie największego „sukcesu” Zachodu ostatnich dekad nie może dziwić, ale nie ze strony krajowych rządów, których zobowiązania są przecież względem wyborców, a nie korporacji. Czy może jest już inaczej? Amunicji dla takich dywagacji dostarcza obecna sytuacja. Publiczne wyliczanie wiekopomnych korzyści, przy ukrywaniu tak poważnych zagrożeń rodzi wiele pytań. Jednym z nich będzie to, czy dynamika stosunków międzynarodowych na tyle przyspieszyła, iż państwa niezauważenie stały się fasadami dla globalnych przedsiębiorstw i grup interesów, z których jeszcze w okresie kryzysu można wyciągnąć z kieszeni podatników, a rękami ich reprezentantów – miliardy dolarów. Czy XXI stulecie stanie się więc wiekiem korporacji przekonamy się może jeszcze w tym roku.

Adam Lelonek

 

 

Przypisy:

Reklama

Komentarze

    Reklama