Reklama

Gaz

Skompromitować Polskę, nawet za cenę rzetelności. O ataku dezinformacyjnym na Baltic Pipe [ANALIZA]

Fot.: Pixabay
Fot.: Pixabay

Za Baltic Pipe musieliśmy oddać Danii polskie terytorium, a pomimo to Polacy i tak będą jeszcze przez lata płacić frycowe Kopenhadze - taki przekaz płynie z artykułu Andrzeja Szczęśniaka, w którym nie pozostawia on suchej nitki na polsko-duńskim gazociągu. Postanowiliśmy zestawić go z rzeczywistością. Wynik tej konfrontacji jest dla autora miażdżący.

Manipulacja

Swój atak na Baltic Pipe Andrzej Szczęśniak rozpoczyna uderzając w patriotyczne nuty: „Duńczycy wykorzystali naszą nieprzepartą chęć budowy Baltic Pipe (...). To 3,6 tysiąca kilometrów kwadratowych między polskim brzegiem a duńskim Bornholmem, z których oddaliśmy Duńczykom 80 procent powierzchni na ich wyłączną strefę ekonomiczną”.

Faktycznie, niedawno rozstrzygnięty na mocy polsko-duńskiego porozumienia spór terytorialny o tzw. „szarą strefę” na Bałtyku zakłada jej podział w takich właśnie proporcjach. Autor postanawia jednak nie zagłębiać się w szczegóły dotyczące tego sporu. Zrobimy to za niego

Zgodnie z Konwencją Narodów Zjednoczonych o prawie morza, rozgraniczenie wyłącznych stref ekonomicznych (WSE) powinno przebiegać w odległości 200 mil morskich od linii podstawowej (brzegowej). 

W przypadku sporu polsko-duńskiego, odległość między liniami podstawowymi Polski i Danii wynosi jednak niespełna 60 mil morskich. W takiej sytuacji konieczne jest zawarcie umowy bilateralnej, która będzie "sprawiedliwym rozwiązaniem". Konwencja nie precyzuje jednak tego na jakich zasadach powinna opierać się umowa. 

W trwającym już ponad 40 lat sporze Polska strona rościła sobie prawa do wyznaczenia WSE sięgającej aż do duńskich wód terytorialnych u wybrzeży Bornholmu (12 mil morskich). Argumentowała to dłuższą linią brzegową i większym znaczeniem tego obszaru dla Polski.

Dania z kolei postulowała, że jedynym sprawiedliwym rozwiązaniem jest zastosowanie reguły tzw. ekwidystansu, czyli wykreślenie granic WSE Polski i Danii w równej odległości od linii podstawowych obu państw.

Ostatecznie zdecydowano się na powszechnie stosowaną regułę ekwidystansu. Skorygowano ją jednak nieznacznie na korzyść Polski.

Czy oznacza to, że Polska „oddała Danii 80% powierzchni”? Jest to jawna manipulacja, wskazująca na brak znajomości prawa międzynarodowego.

image
Fot.: Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP

Po pierwsze WSE nie wchodzi w skład terytorium państwa. Po drugie, brak uregulowania statusu prawnego szarej strefy i spór z Kopenhagą oznaczał, że nie była to „polska” strefa, tylko obszar sporny, którego status nie był jasny. Z tego względu blokowane było powstanie nie tylko Baltic Pipe, ale także budowa farm wiatrowych na morzu.

Polskie roszczenia były nie do przyjęcia dla Duńczyków i rzeczywiście trudne do uznania za „sprawiedliwe” w świetle Konwencji. Jednakże postawienie wysoko poprzeczki negocjacyjnej pozwoliło ugrać dodatkowe terytoria ponad zastosowaną „linię mediany”.

Per saldo, wynik negocjacji w sprawie rozgraniczenia WSE jest dla Polski korzystny.

Ignorancja

Andrzej Szczęśniak pisze dalej: „przygotowana trasa rurociągu Baltic Pipe przebiega bowiem przez te właśnie tereny sporne z powodu celowego ominięcia wód niemieckich i wydłużenia przez to trasy rurociągu. Czyli najpierw sami planujemy dłuższy rurociąg, zwiększamy koszty, by być na musiku w negocjacjach z Duńczykami. I po to, by nie być <<zależnym>> od dostaw gazu od Rosji, a w kładzeniu rury od Niemców – płacimy frycowe Duńczykom”. 

Tym razem autor wykazuje się nie tylko manipulacją, ale także brakiem wiedzy na temat Baltic Pipe.

Największym wyzwaniem dla Baltic Pipe była ekologia. Opinie ekologów z Polski, Niemiec, Danii i Szwecji musiały zostać wzięte pod uwagę w trakcie konsultacji w ramach tzw. Procedury Espoo, którą objęte są wszystkie inwestycje transgraniczne na Bałtyku. A do takich należy Baltic Pipe.

Wybrany „duński” wariant przebiegu Baltic Pipe jest dużo bardziej korzystny dla środowiska niż „niemiecki”. Zaprezentowany przez GAZ-SYSTEM przebieg Baltic Pipe przebiega przez stosunkowo niedawno utworzony obszar SE0430187 na południe od regionu Skania. Wariant niemiecki przebiegałby natomiast przez istniejący już od 14 lat obszar DE1552401 leżący na północ od Świnoujścia.

Jeśli porównamy te dwa obszary okaże się, że szwedzka Natura 2000 obejmuje ochroną trzy gatunki zwierząt, podczas gdy niemiecki obszar aż 47 gatunków flory i fauny. Dodatkowo ostatecznie wybrany przebieg gazociągu wiodący przez dawną szarą strefę omija kolejny obszar Natura 2000 na zachód od Bornholmu.

image
Fot.: Baltic Pipe

Na niekorzyść wariantu „niemieckiego” wpływa również to, że omija on składowisko broni chemicznej ulokowane w Ławicy Orlej w niemieckiej WSE, gdzie znajduje się ok. 60 ton toksycznych substancji, które zostały zatopione w latach 1956-59 przez NRD. 

I tutaj dochodzimy do kosztów ominięcia niemieckiej WSE. Zdaniem Szczęśniaka wariant „duński” jest dłuższy, a więc droższy. Z pozoru logiczne, ale „chłopska logika” nie zawsze jest pomocna. Istnieją bowiem koszty, których nie widać na pierwszy rzut oka.

Po pierwsze, decyzja o ominięciu niemieckiego obszaru Natura 2000 nie tylko zmniejsza koszty środowiskowe, ale i finansowe, z którymi wiązałoby się konieczność zrekompensowania negatywnego wpływu budowy na wszystkie objęte ochroną gatunki.

Po drugie, budowa gazociągu na niemieckiej WSE wymagałaby przeprowadzenia kosztownego jej oczyszczenia z broni chemicznej. Na koszt inwestora.

Wreszcie po trzecie, koszty dłuższego wariantu zostały uwzględnione na wczesnym etapie planowania, który zakładał długość gazociągu w pułapie 250 – 280 km. Ostatecznie ma on mieć 275 km, a więc mieści się w zakładanych „widełkach” oraz w budżecie. Oszczędności – te finansowe, czasowe jak i polityczne - poczynione na uniknięciu potencjalnych strat środowiskowych i oczyszczaniu Bałtyku z broni chemicznej są natomiast nieocenione.

I jeszcze raz manipulacja

O ile można przypuszczać, że autor artykułu nie zagłębiał się w kwestie środowiskowe na Bałtyku, o tyle w kwestii kosztów gazociągu o brak wiedzy już podejrzewać go nie można. Czyżbyśmy mieli do czynienia ze złą wolą? Ocenę pozostawiamy Państwu.

W artykule Szczęśniaka czytamy: „Przede wszystkim to my poniesiemy wszystkie koszty budowy – polski Gaz-System sfinansuje w całości budowę całej podmorskiej rury”.

Powyższe zdanie mogłoby być z powodzeniem omawiane na zajęciach poświęconych dezinformacji na studiach dziennikarskich. Oto bowiem faktycznie, Gaz-System w całości sfinansuje całą rurę na dnie Bałtyku. Ale przecież mówimy o „projekcie Baltic-Pipe”, a nie o „gazociągu polsko-duńskim”. A różnica jest zasadnicza, bowiem system Baltic Pipe składa się z 5 elementów, z których gazociąg polsko-duński jest tylko jedną składową. Kluczową, ale nie jedyną.

Warto podkreślić, że nie są to ściśle tajne dane, lecz informacje zawarte na stronie baltic-pipe.eu. Jest to kluczowe rozróżnienie, ponieważ mówienie w kontekście całego projektu, że jego koszty będzie ponosił w 100% polski podatnik, jest zwykłym kłamstwem. Koszty całego projektu wynoszą 1,6 mld euro, z czego Energinet i Gaz-System wniosą po 800 mln.

Rosja nas zbawi

Swój artykuł ekspert konkluduje stwierdziwszy, że budowa Baltic Pipe jest „noszeniem drewna do lasu”, jako że na miejscu mamy dostępny tani gaz z Rosji. 

Zamiast komentować, przytoczę kilka faktów, o których Andrzej Szczęśniak zdaje się nie pamiętać:

- Po wybudowaniu Nord Stream 2 Rosja zostanie dominującym dostawcą gazu do Unii Europejskiej, co oznacza nie tylko wymierne zyski dla Gazpromu, ale też możliwości wywierania wpływów politycznych.

- Polska wydobywa niespełna 4 mld m3 gazu, podczas gdy konsumuje 17 mld z tendencją wzrostową. Obecnie ok. 55% zapotrzebowania pokrywa bezpośredni import z Rosji.

- Do czasu rozpoczęcia programu dywersyfikacji dostaw, Polska importowała gaz niemal wyłącznie z Rosji. 

- Rosyjska cena gazu dla Polski, z uwagi na pełne uzależnienie od jednego dostawcy, była wyższa niż dla położonych dalej Niemiec. Ze względu na indeksację cen do kursu ropy naftowej, za gaz od Gazpromu Polacy płacili najwięcej w Europie.

- Rosja niejednokrotnie manipulowała ciśnieniem i innymi parametrami (jak wilgotność) gazu, aby wywrzeć polityczny wpływ na Polskę i inne kraje w regionie (ostatnio podczas warszawskiego szczytu NATO i wizyty prezydenta USA Donalda Trumpa w Warszawie). Wykorzystanie gazu do celów politycznych opisane zostało w rosyjskiej doktrynie Falina-Kwicińskiego.

Może zatem dywersyfikacja dostaw gazu w obliczu rosnącej jego konsumpcji ma sens? Może pozwoli to uzyskać od Rosji lepszą ofertę cenową, jednocześnie zapewniając Polsce stabilność dostaw z wielu kierunków?

Wobec tych argumentów Andrzej Szczęśniak wydaje się jednak być obojętnym w swoim artykule.

Operacja dezinformacja 

Dzięki wysiłkom polskiego rządu, w szczególności zaś dzięki zespołowi ministra Piotra Naimskiego, projekt Baltic Pipe realizowany jest z żelazną konsekwencją. Jego rangę podkreśla fakt, że stał się on ponadpartyjnym konsensusem, co w warunkach spolaryzowanej polskiej sceny politycznej jest niemałym osiągnięciem.

Niestety, jego unikalne właściwości, polegające na gwarantowaniu dostępu do dużych ilości nierosyjskiego gazu sprawiają, że Baltic Pipe staje się cierniem w oku dla wszystkich, którzy nie życzą sobie zmiany układu gospodarczego na rynku gazu w Europie Środkowowschodniej. 

Dlatego też można zakładać, że polsko-duński projekt stanie się obiektem ataków i przedmiotem czarnej propagandy. Tendencje te będą rosnąć w miarę zaawansowania projektu oraz z uwagi na możliwe zawirowania polityczne w Polsce i Unii Europejskiej związane z wyborami do Parlamentu Europejskiego i polskiego parlamentu krajowego.

Dlatego też warto uzbroić się w rzetelną wiedzę, szerokie spojrzenie i konkretne argumenty, by nie ulegać sofizmatom.

Autorzy: Jakub Wiech i Maciej Zaniewicz

Reklama
Reklama

Komentarze