Decyzja gabinetu Donalda Tuska dotycząca zawieszenia budowy polskiej elektrowni atomowej słusznie wzbudza liczne kontrowersje. Dzieje się tak nie tylko z powodu olbrzymich kosztów jakie już poniesiono w tym zakresie, ale przede wszystkim świadomości co do konieczności udziału energii jądrowej w naszym miksie energetycznym. Wpływa na to m.in nadal duża niepewność co do wielkości złóż gazu łupkowego i niechętne stanowisko Unii Europejskiej wobec węgla. Natomiast Odnawialne Źródła Energii nie mogą stanowić podstawowego źródła mocy dla przemysłu o czym przekonały się swego czasu m.in. Niemcy.
Widać zatem, że za decyzją rządu nie stoją racjonalne przesłanki, ale raczej brak odpowiedniej ilości środków finansowych. Świadczy o tym zastosowany przez premiera "półśrodek" w postaci odłożenia projektu na bliżej nieokreślony czas a nie jego skreślenie na dobre. Tymczasem istnieje o wiele lepsze rozwiązanie atomowego węzła gordyjskiego, które nie tylko zaspokoiłoby nasze zapotrzebowanie na energię , ale i pozwoliło wyjść rządowi z twarzą z zaistniałej sytuacji. Mam na myśli oczywiście regionalizację problemu, która zmniejszyłaby koszty całego przedsięwzięcia.
Zobacz także: Polska zamraża atom. Razem z bałtyckimi partnerami powróci do projektu elektrowni na Litwie?
Jest ona już zresztą z powodzeniem wdrażana np. na rynku gazu wzmacniając zakres współpracy międzypaństwowej w newralgicznych z punktu widzenia polskiej dyplomacji obszarach Grupy Wyszehradzkiej oraz krajów bałtyckich. W zakresie energii elektrycznej także zachodzi już taki proces. Budowany jest most elektroenergetyczny z Litwą, tworzy się wspólny rynek wyszehradzki (17 czerwca spotkali się w tej sprawie krajowi regulatorzy V4 i Rumunii).
Zaspokojenie polskiego zapotrzebowania na energię pochodzącą z elektrowni atomowej musi jednak uwzględniać nie tylko wspomnianą już strukturę miksu energetycznego, uwarunkowania finansowe i polityczne, ale przede wszystkim także kwestię bezpieczeństwa energetycznego. Jest ono niezwykle istotne i z góry wyklucza np. import energii z obwodu kaliningradzkiego. Jeśli przyjrzeć się wyszehradzkiemu i bałtyckiemu wariantowi pod kątem tego zagadnienia i ewentualnych umów międzyrządowych dotyczących jakiejś formy sprowadzania energii z tych rynków to okazuje się, że najkorzystniejszy byłby powrót do projektu Wisagini. Dlaczego?
W Czechach, które chcą rozbudowy elektrowni atomowej w Temelinie, a być może także budowy trzeciej z kolei siłowni bardzo wzrastają wpływy rosyjskie (wspominam o tym państwie nie bez powodu ponieważ o potencjalnej współpracy Warszawy i Pragi w zakresie energetyki jądrowej szeroko debatowano swego czasu m.in. na Europejskim Kongresie Ekonomicznym). Rosatom, który znalazł silne oparcie m.in. w otoczeniu prezydenta Zemana ma bardzo mocną pozycję w nadchodzących przetargach. Natomiast na Litwie kwestia wykonawcy została już rozstrzygnięta i wiadomo, że jest nim Hitachi. A więc firma negatywnie ustosunkowana do Rosjan, którzy stanowią główną konkurencję dla Japończyków na rynkach Europy Środkowo- Wschodniej.
Przeczytaj również: Japonia i Litwa przekonują Polskę do wspólnej budowy elektrowni atomowej
Pytanie, które należy zadać podsumowując nasze rozważania powinno zatem brzmieć: czy rząd RP od początku traktował poważnie projekt budowy polskiej elektrowni atomowej? Jeśli odpowiedź jest twierdząca to ograniczone środki finansowe nie mogą usprawiedliwiać odsunięcia na wiele lat do przodu włączenia energii jądrowej do miksu energetycznego naszego kraju. Jak widać istnieje bowiem tańsze rozwiązanie za pomocą którego można to zrobić. Jest ono również pożądane z punktu widzenia politycznego.
Piotr A. Maciążek