Premier Ukrainy, Arsenij Jaceniuk poinformował, że w styczniu br. jego kraj kupił od Słowacji więcej gazu niż z Rosji [1]. Kilka dni później stwierdził buńczucznie, że Kijów dąży do ograniczenia do zera dostaw ze strony Gazpromu. Jego zdaniem cel ten jest coraz bliższy realizacji. Jak podkreślił: udział rosyjskiego gazu w całkowitym imporcie Ukrainy w drugiej połowie 2014 r. wyniósł 33% podczas gdy w 2014 r. było to 95 % [2].
Oczywiście deklaracje Jaceniuka były składane na wyrost biorąc pod uwagę to, że na początku lutego br. zapasy surowca w ukraińskich magazynach gazowych zmniejszyły się o 44,4% wobec swojego pierwotnego stanu tj. do bardzo niskiego poziomu 7,4 mld m3 [3]. Niemniej zagrożenie dla rosyjskich interesów związane z rewersowymi dostawami błękitnego paliwa docierającymi nad Dniepr bardzo wzrosło. W związku z tym w Moskwie skorygowano strategię polegającą na redukowaniu dostaw gazu do krajów wspomagających Ukrainę (taka sytuacja nadal ma miejsce np. w odniesieniu do Polski [4]) i sięgnięto po twardsze środki.
Chodzi o pierwsze kroki zmierzające do urzeczywistnienia deklaracji prezesa Gazpromu, Aleksieja Millera. Stwierdził on przy okazji prezentacji projektu Turkish Stream (następcy South Stream), że znaczenie tranzytowe państwa nad Dnieprem zostanie ograniczone do zera [5]. To zasadniczy cel, który ma rzucić władze w Kijowie na kolana. Jakimi środkami Rosja zamierza tego dokonać?
Odpowiedź na to pytanie ciśnie się na usta przy okazji doniesień towarzyszących wizycie Władimira Putina w Budapeszcie. Jak informuje Bloomberg powołując się na słowa premiera Wiktora Orbana: Węgry nie będą odsprzedawać rosyjskiego gazu Ukrainie [6]. Jak więc widać Kreml rozpoczął operację zmierzającą do odcięcia kraju nad Dnieprem od dostaw surowca z Zachodu. Środkiem do tego służącym są energetyczne zachęty wystosowywane pod adresem krajów Europy Środkowej. Piszę w liczbie mnogiej ponieważ wiele przesłanek wskazuje na to, że nie tylko Orban da się omamić rosyjskimi paciorkami. Świadczy o tym m.in. coraz większe zainteresowanie projektem Turkish Stream uderzającym w interesy Ukrainy przez nowopowstałą strukturę tzw. Trójkąta Sławkowskiego. Zrzesza on Austrię, Czechy i Słowację a według najnowszych doniesień mają zamiar do niego aplikować również Węgry [7].
W tym kontekście niewykluczone, że w najbliższym czasie Rosjanom uda się uderzyć również w dostawy rewersowe jakie na Ukrainę są świadczone z terytorium Słowacji. Pod wpływem nacisku rosyjskiego kraj ten nie udostępnił stronie ukraińskiej tzw. dużego rewersu gazowego. Dziś, kuszony przez Kreml może zdecydować się również na zamknięcie tzw. małego rewersu. Chodzi o kwestię renegocjacji kontraktu gazowego z 2008 r. Słowacy chcieliby bowiem 10-15% redukcji ceny płaconej za surowiec dostarczany przez Gazprom [8]. Liczą jednak najprawdopodobniej także na inne benefity. Słowacki Eustream poinformował bowiem, że Eastring (planowany gazociąg mający przebiegać przez Bułgarię, Rumunię i w zależności od wybranego wariantu - Ukrainę lub Węgry w kierunku Słowacji) może być projektem komplementarnym dla forsowanego przez Gazprom Turkish Stream [9]. Niewykluczone zatem, że Bratysława poświęci rewersowe dostawy na Ukrainę dla własnych zysków, których źródłem stałaby się głęboka kooperacja z Rosjanami. Zresztą jeśli na Słowaków nie zadziała marchewka to w rosyjskim odwodzie pozostaje kij. Jak bowiem inaczej interpretować przeciągające się już o rok oddanie słowacko-węgierskiego interkonektora gazowego [10]? Bez niego nasz południowy sąsiad jest zdany na łaskę Gazpromu.
W przypadku odcięcia węgierskiego i słowackiego rewersu Ukraina mogłaby korzystać z dostaw realizowanych przez terytorium Polski. Mają one jednak marginalne znaczenie w kontekście zaspokajania jej gazowych potrzeb. Odcięcie kraju nad Dnieprem od rewersów zachodnich zbiegłoby się przy okazji z niemal całkowitym wykorzystaniem zapasów zgromadzonych w podziemnych magazynach gazu. Efektem takiego stanu rzeczy byłaby konieczność ponownego sięgnięcia władz w Kijowie po surowiec z Rosji.
W dalszej perspektywie czasowej skutki ponownego uzależnienia się Ukrainy od surowca dostarczanego przez Gazprom mogłyby być katastrofalne biorąc pod uwagę konieczność spłaty kreatywnie naliczanych długów wobec tej firmy i potencjalną realizację projektu Turkish Stream. W takiej konfiguracji Kijów musiałby stawić czoła Gazpromowi bez znaczących zapasów błękitnego paliwa w swoich magazynach i bez nadziei na pomoc UE. Ta bowiem importowałaby już większość rosyjskiego gazu przez Nord Stream, Jamał i następcę South Stream tracąc powoli zainteresowanie naddnieprzańskim problemem.