Reklama

Ropa

„Tona węgla za trzy prosiaki”, czyli rosyjska propaganda o polskiej energetyce [KOMENTARZ]

Fot. Pixabay
Fot. Pixabay

Rosyjskie media po raz kolejny z troską pochyliły się nad kondycją polskiego sektora energii. Okazuje się, że niedawna opera mydlana pt. „Podwyżka cen energii” miała za zadanie „przykryć” tajemne plany rządu w zakresie konsolidacji sektora paliwowego. Rosjanie odkrywają również, że polski chłop musi dziś sprzedać, aż trzy świnie, aby kupić tonę węgla. Tymczasem, we wspominanych z nostalgią latach PRL, wystarczył tylko jeden wieprz. Brzmi absurdalnie? To dopiero początek.

Tylko w styczniu jedna z kojarzonych z Kremlem agencji informacyjnych opublikowała dwa teksty, z których płynie jasny wniosek - Polacy są rusofobami, gotowymi poświęcić niemal wszystko na ołtarzu swoich irracjonalnych lęków oraz potrzeby „prestiżu”. 

Przykładem takich działań miał być m.in. grudniowy szczyt klimatyczny ONZ, który odbył się w Katowicach. Wyliczając koszty jego organizacji (ok. 65 mln dolarów) autor stwierdza, że polskie władze dla prestiżu, choćby urojonego, gotowe są zapłacić każde pieniądze. Można oczywiście dyskutować o korzyściach (lub ich braku) z organizacji tego typu wydarzenia, niemniej wydaje się, że przedstawiciel kraju, który zorganizował najdroższe igrzyska olimpijskie w historii, powinien być jednak nieco bardziej powściągliwy. Zwłaszcza, że same koszty utrzymania poolimpijskiej infrastruktury są wyższe od kosztów organizacji igrzysk w Vancouver, o czym informował Bloomberg. 

W dalszej części wywodu autor obśmiewa rezultaty szczytu, pisząc np. że „ekoprzywódcy” nakazali naturze zmniejszyć tempo wzrostu temperatur i „marzyli” o wzroście udziału odnawialnych źródeł energii w generacji. Porozumieniu wypracowanemu w Katowicach daleko pewnie do ideału, można spierać się czy mogłoby być lepsze oraz w jakim zakresie. Nie należy go jednak lekceważyć i sprowadzać do bezproduktywnego „śmieszkowania” - zwłaszcza kiedy z opisujemy wydarzenie, którego jest ono rezultatem. Przy okazji COP24 oberwało się także prezydentowi Andrzejowi Dudzie, który „obejmował się z byłym Teminatorem, mężem siostrzenicy prezydenta Kennedy’ego i słynnym bojownikiem o klimat” Arnoldem Schwarzeneggerem, a później poszedł do górników i zapewniał ich, że nie pozwoli na zamordowanie polskiego węgla.

Sporo miejsca poświęcone zostało właśnie „czarnemu złotu”. Okazuje się, że na obszarach wiejskich w Polsce „węgiel jest produktem luksusowym”. Autor z pewną nostalgią wspomina, że „w czasach Polski socjalistycznej chłop sprzedawał świnię i miał węgiel na cały okres grzewczy” - zostawało mu nawet na słodycze dla dzieci. Dzisiaj polski chłop (kimkolwiek on jest) „musi sprzedać trzy świnie, aby kupić jedną tonę węgla”. W efekcie, jak się dowiadujemy, Polacy palą w piecach wszystkim co wpadnie im w ręce - od lakierowanych mebli, przez opony samochodowe, aż po plastikowe butelki, które cieszą się podobno szczególną popularnością. O instalacjach zasilanych „zużytym olejem silnikowym” nawet nie wspominając. Oczywiście – mamy tutaj niejedno na sumieniu, przed nami długa droga do czystego powietrza, ale sprowadzanie tej kwestii ad absurdum ma na celu wykreowanie pewnego obrazu świata, niekoniecznie korespondującego z rzeczywistością. 

Drugi z omawianych tekstów ma jeszcze bardziej groteskowy charakter i bynajmniej nie dlatego, że towarzyszy mu, jakże charakterystyczna, atmosfera ujawnianego spisku. Okazuje się, że pod koniec 2018 roku, kiedy Polacy „obawiali się niewiarygodniewysokiego wzrostu cen energii elektrycznej”, rząd postanowił „potajemnie przeforsować” plan połączenia Orlenu z Lotosem. I choć intensywne prace nad tym projektem trwają co najmniej od roku (sama koncepcja liczy sobie ponad dekadę), to zdaniem Rosjanina ”w nerwowym zamieszaniu przed Nowym Rokiem” nikt ich nie zauważył, zaś informacja o planowanej fuzji „rozeszła się nagle”.  Rzecz jasna, w jego opinii, mamy tu do czynienia z „tradycyjnym” motywem działań – winna jest „bolesna rusofobia”, zaś polskie władze próbują w ten sposób uchronić jedną ze spółek przed rosyjskim kapitałem. Autor stwierdza nawet, że to właśnie owa rusofobia „zmusiła” Łukoil do opuszczenia naszego kraju - nie podaje oczywiście żadnych racjonalnych argumentów na poparcie tej tezy, oprócz szeregu banałów o „antyrosyjskiej alergii”, „atmosferze wrogości”, itd.

„Połączenie dwóch koncernów naftowych jest w większości tylko kolejną manifestacją antyrosyjskiej histerii, ponieważ ten krok nie ma realnego znaczenia ekonomicznego” - czytamy dalej. Komentując tę część tekstu możemy przyjąć jedno z dwóch założeń - albo rzekomy korespondent z Warszawy nie posiada elementarnej wiedzy ekonomicznej, albo świadomie mija się z prawdą. Osobiście skłaniam się ku drugiej. Rosyjskie media atakują planowaną fuzję PKN Orlen i Grupy Lotos, ponieważ silny, skonsolidowany i dysponujący efektem skali podmiot będzie stanowił poważną przeciwwagę dla planów rozwojowych zarówno takich koncernów jak austriacki OMV (wspierający NS2), jak i firm ze wschodu – szczególnie w rywalizacji o region, toutes proportions gardées. Pamiętajmy również, że obecnie sam Orlen przerabia ok. 38 mln ton ropy rocznie, o czym mówił niedawno prezes Daniel Obajtek. Po połączeniu z Lotosem wolumen wzrośnie do ok. 45-46 mln ton. W naturalny sposób wzmacnia to pozycję negocjacyjną np. wobec firm rosyjskich, dla których polski rynek naftowy jest przecież bardzo ważny. Otworzy to także dodatkowe możliwości, jeśli chodzi o kooperację z podmiotami ze Stanów Zjednoczonych, Bliskiego Wschodu, czy Azji.  

Omawiane teksty pełne są dość prostych sztuczek, polegających m.in. na wyrywaniu z kontekstu częściowo prawdziwych zdań oraz przeinaczonych faktów, a następnie wplataniu ich w propagandowe tryby. Oczywiście przedstawione w taki sposób rzeczywiście zdają się potwierdzać stawiane przez autora tezy, mają jednak pewną wadę - nie są prawdziwe i kreują zafałszowany obraz świata. „Pomimo wszystkich pompatycznych deklaracji "niepodległości energetycznej" Polski, które ostatnio tak bardzo lubi prezydent Andrzej Duda, 80% importowanej do Polski ropy wciąż pochodzi z Rosji, a w najbliższej przyszłości nic się nie zmieni” - czytamy. Zajrzyjmy do konserwatywnych danych pochodzących z ostatniego raportu Polskiej Organizacji Przemysłu i Handlu Naftowego. W 2017 r. udział rosyjskiej ropy w zaopatrzeniu wyniósł 77%, co oznacza spadek o 4% w stosunku do roku 2016. Trend dywersyfikacyjny staje się jeszcze bardziej widoczny, kiedy przypomnimy, że w październiku 2018 r. PKN Orlen informował, że już 30% przerabianej w grupie ropy pochodzi „spoza kierunku wschodniego”. Sprowadzano „czarne złoto” m.in. z takich państw jak Stany Zjednoczone, Norwegia, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabia Saudyjska, Kazachstan, czy Azerbejdżan. Wyraźny trend dywersyfikacyjny obserwujemy także w Grupie Lotos, która komunikowała niedawno, że po trzech kwartałach 2018 roku przerób roby nierosyjskiej wynosił 30% ogólnego wolumenu.

Drugi z omawianych tekstów kończy się tyleż banalnym, co niestety nośnym stwierdzeniem: „Dlatego monopolizacja polskiego rynku paliw, rzekomo przed naporem "rosyjskich inwestorów" i "machinacji sprytnej Rosji", to klasyczna bitwa z wiatrakami”. To także kłamstwo, podszyte wyświechtanymi sloganami sugerującymi rusofobię polskich polityków oraz menadżerów, a więc podkopujące ich zaufanie u np. zachodnich partnerów, czy Komisji Europejskiej, której zgoda będzie potrzebna do finalizacji transakcji. Ponownie zajrzyjmy do raportu POPiHN: "Łącznie w roku 2017 koncerny krajowe posiadały 34 proc. udział w całym rynku stacji paliw”. Dla porównania w Rosji ten współczynnik wynosi 40% i jest dodatkowo wzmacniany przez strukturę tamtejszej branży naftowej oraz system polityczny daleki od demokratycznego. Jeśli chodzi zaś o samą fuzję PKN Orlen i Lotosu, to zarówno zarządy spółek, jak i politycy, czy wreszcie eksperci, podkreślają bardzo mocno ekonomiczne motywy tej decyzji. Po podpisaniu listu intencyjnego akcje płockiego giganta zyskały ok. 6%, co oznacza, że rynek pozytywnie ocenił plany konsolidacji. Ponadto, zwróćmy uwagę, że w narracji „okołoprojektowej” praktycznie nieobecne są "antyrosyjskie" wątki, o których wspomina autor publikacji - i doprawdy, aby to sprawdzić nie trzeba być laureatem Pulitzera, wystarczy internet, pół godziny czasu i odrobina rzetelności. 

Możliwe, że zastanawiacie się Państwo, dlaczego po raz kolejny podejmujemy trud przybliżenia stanowiska mediów, które delikatnie mówiąc nie sprzyjają polskiej energetyce? Odpowiedź zawsze będzie brzmieć tak samo. Jesteśmy przekonani, że z takich głosów także należy korzystać. Nawet jeśli podnoszone przezeń kwestie są absurdalne i nierzetelne, to wskazują na wrażliwe punkty, ujawniają mechanizmy, a w efekcie zwiększają szanse na wypracowanie optymalnej strategii komunikacyjnej. Tak, aby żaden z kluczowych podmiotów czy projektów, nie padł ofiarą wojny informacyjnej, która w sektorze energii rozkręciła się już na całego.

Reklama

Komentarze (1)

  1. Andrettoni

    Dyskusja jest absurdalna. Ekonomia w czasach komunizmu była oparta na innych zasadach niż obecnie. Mógłbym wysnuć teorię, że w czasie braku mięsa świnki miały większa wartość i można było za wieprzki kupić więcej wszystkiego. Z innej strony patrząc cena węgla była ustalana odgórnie, a nie przez rynek. Taka dyskusja nie ma jednak sensu, gdyż zmienił się model naszego rynku i porównania są bez sensu. Należy dyskutować na temat tego co zrobić, żeby było lepiej. Niestety szczyt klimatyczny był fiaskiem, ponieważ państwa, które zanieczyszczają najwięcej nie mają zamiaru ograniczać emisji zanieczyszczeń. Realnie Polska w porównaniu do USA jest krajem mniejszym i mniej rozwiniętym i całe nasze zanieczyszczanie to tylko ułamek tego co zanieczyszcza USA. Gdy cała Polska ograniczy emisje zanieczyszczeń o 10%, to tak jakby USA zmniejszyły emisję o 1 %. A nie chodzi tylko o USA, które same dużo mówią o ekologii. W skali globalnej 20% krajów produkuje 80% zanieczyszczeń i te kraje nie realizują redukcji CO2. Pozostałe 80% krajów podejmuje działania w celu zmniejszenia emisji CO2, ale emituje tylko 20% zanieczyszczeń. W skali globalnej nie ma znaczenia o ile procent Polska i inne mniejsze kraje ograniczą emisję, gdy duże kraje tego nie zrobią. Jeżeli UE będzie ograniczać emisję kosztem rentowności, to towary z UE nie będą konkurencyjne i zaleje nas masa towarów nie ograniczonych walka z CO2. Jeżeli używamy towarów np. z Chin, które emitują dużo CO2, to nasze ograniczenia nie mają sensu, gdyż konsumujemy towary, które zostały wyprodukowane bez ograniczeń CO2, czyli jest tak jakbyśmy sami emitowali więcej CO2, tylko zysk trafia do kieszeni Chin. Musimy sobie ten bezsens uzmysłowić. Walka z globalnym zanieczyszczeniem ma sens tylko jeśli jest globalna, a taka nie jest. Bezsensów jest więcej - nie mamy wpływu na wycinanie lasów deszczowych w Brazylii, nie mamy wpływu na wydobycie ropy w rożnych krajach. Kraj, który jest mało rozwinięty, emituje mało zanieczyszczeń, ale może opierać się na wydobyciu ropy, która jest spalana w innych krajach - teoretycznie kraj ten jest czysty, ale emisja pochodzi z tego co w nim wydobyto, a później kupuje on towary, które produkowano gdzie indziej produkują zanieczyszczenia. Inna sprawa - USA buduje fabrykę w Chinach - dzięki temu zmniejsza zanieczyszczenie w USA, ale generuje zanieczyszczenie w Chinach, które są mniej ekologiczne - de fakto USA nie zmniejsza w taki sposób zanieczyszczeń globalnych, tylko je zwiększa. Powinniśmy zatem spojrzeć na zanieczyszczenia nie w skali jednostkowej, ale bardziej jak na coś w rodzaju podatku VAT - każdy kraj w łańcuszku coś dodaje. Kupując towar z kraju, który dużo zanieczyszcza, płacimy większy "VAT zanieczyszczeń". Każdy towar ma pewną drogę "VAT zanieczyszczeń", począwszy od surowców, użycia mniej lub bardziej ekologicznych sposobów wytwarzania przez koszt utylizacji śmieci. Kupując towar z Chin zmniejszamy zanieczyszczenia w UE, gdyż tu nie wyemitowano np. CO2, ale zwiększamy emisję CO2 w Chinach, które nie dbają o emisje CO2, czyli de fakto globalnie zwiększamy zużycie CO2. Dochodzi do tego jeszcze energia zużyta na transport. Można powiedzieć, że płacimy gigantyczny "ECO VAT". Niestety ekonomia finansowa jest w wielu aspektach odwrotna od ekonomi ekologicznej. Globalny koszt transportu może być niski w ekonomi finansowej, natomiast w ekonomi ekologicznej jest to zbędny i nieekologiczny wydatek. Powinniśmy używać produktów i surowców lokalnych. Np. polski węgiel jest mniej ekologiczny, ale w skali globalnej nie płacimy tyle energii za transport. Uważam więc, ze powinniśmy tego węgla normalnie używać, tylko zmieniać metody i procesy jego użycia na bardziej ekologiczne. Jeżeli sprowadzimy LNG z USA, to nie możemy patrzeć tylko na to ile zanieczyszczeń powstaje ze spalania tego gazu, tylko ile zanieczyszczeń powstało w procesie jego wydobycia i transportu. Jeżeli dodamy ekologiczny, a nie tylko finansowy wydobycia i transportu, to może się okazać, że mniej ekologiczny węgiel jest bardziej ekologiczny. Oczywiście przy zastosowaniu ekologicznych metod, np filtrowania spalin. Patrzymy jednak tylko na czyste dane ile CO2 jest ze spalenia tony tego, a ile za spalenia tony tego, gdy tymczasem wartość dodana ten "ECO VAT" nie jest brana pod uwagę.

Reklama