Ropa
"Ocalenie bez uzdrowienia". Przyszłość ukraińskich rafinerii [KOMENTARZ]
Na Ukrainie zapowiedziano nowy etap w rozwoju pogrążonych od wielu lat w zapaści rodzimych rafinerii. Kreacja warunków niezbędnych do realizacji takiego scenariusza jest jednak wyzwaniem na tyle skomplikowanym, że zmusza bardzo mocno wątpić w realistyczność zapowiedzi. Najprawdopodobniej ukraiński sektor rafinerii czeka zaledwie kosmetyczny remont, który pozwoli utrzymać go przy życiu.
Jak wyjść z zapaści?
Ukraina dysponowała solidnym potencjałem zakładów rafinerii ropy naftowej. Jeszcze w początkowych latach niepodległości moce przerobowe sześciu dużych rafinerii wynosiły ponad 50 mln ton. Szybko jednak traciły swoje walory z uwagi na przestarzałość – cztery z nich (Odeska, Chersońska, Nadwirniańska i Drohobycka) zaczynały swą działalność jeszcze przed drugą wojną światową, a dwie kolejne (Łysyczańska i Krzemieńczucka) także nie należą do nowoczesnych – powstały, odpowiednio, w 1976 i 1966 roku.
Przeprowadzona pod koniec lat dziewięćdziesiątych i na początku dwutysięcznych prywatyzacja rafinerii nie tylko ich nie uzdrowiła, ale nawet przyspieszyła agonię. Grupa Prywat Ihora Kołomojskiego oraz rosyjskie koncerny (TNK, Tatnieft, Alians, Łukoil), które kupiły zakłady, prowadziły ekstensywną politykę „dnia dzisiejszego” niemal w ogóle nie dbając o perspektywy długoterminowe rafinerii – modernizację mocy produkcyjnych i stosowanie nowoczesnych technologii. Część ukraińskich ekspertów twierdzi nawet, że aktywność rosyjskich firm nosiła znamiona celowych działań zakładających stopniową eliminację konkurentów w interesach rosyjskich producentów, którzy regularnie nasilali eksport gotowych produktów naftowych nad Dniepr uzależniając Ukrainę.
Tak czy inaczej obecny stan zakładów rafineryjnych jest fatalny. Jedyną dużą funkcjonującą rafinerią pozostaje Krzemieńczuk, który technicznie może dokonać przeróbki 11 mln ton rocznie (przy oficjalnych mocach przerobowych wynoszących 18,5 mln ton), ale komercyjnie uzasadnionymi są znacznie mniejsze ilości. W ostatnich latach było to zaledwie 2–2,5 mln ton. Dodatkowo na Ukrainie działa jeszcze 13 małych zakładów rafineryjnych. W rezultacie, Kijów jest zmuszony importować paliwa, a głównymi kierunkami importu są Federacja Rosyjska i Białoruś.
Ważnym elementem rzutującym na perspektywy rafinerii w Krzemieńczuku – jedynego obiektu, który choćby teoretycznie może dokonać istotnego natężenia produkcji – jest jego zagmatwana struktura własnościowa. Władająca obiektem spółka Ukrtatnafta wyróżnia się niskim poziomem przejrzystości – po raz ostatni publikowała pełne dane na temat akcjonariuszy w 2011 roku. W kwietniu 2018 roku poinformowała, że 36,7% akcji posiada 6 zarejestrowanych na Cyprze firm, ślady od których prowadzą do grupy Prywat oligarchy Ihora Kołomojskiego. Jeszcze 43,05% akcji posiada państwowy Naftohaz. Jednak właściciele 20,25% akcji pozostają anonimowi. Przy czym cały management jest kontrolowany przez grupę Prywat. Dodatkowo istotna jest historia poprzednich właścicieli – rosyjskiego Tatnieftu. Zdaniem rosyjskich akcjonariuszy, przejęcia ich akcji Ukrtatnafty grupa Prywat dokonała w sposób nielegalny i złożyła pozew przed paryskim sądem.
W ramach trwających w ostatnich latach restrukturyzacji i zmian wewnętrznych w Naftohazie, kierownictwo koncernu szumnie zapowiadało otwarcie się nowych możliwości dla rozwoju sektora naftowego, a także przemysłu rafineryjnego. Utworzenie tzw. klasteru naftowego wewnątrz Naftohazu z dość skutecznym managerem Mykołą Hawryłenką na czele przedstawiano jako początek nowego otwarcia w historii ukraińskiej przeróbki ropy naftowej. Równolegle natężenie produkcji zapowiada grupa Prywat. Według prezesa zarządu Ukrtatnafty Pawła Owczarenki zakłady są w stanie zwiększyć produkcję do 4,5 mln ton w najbliższych latach, a w dłuższej perspektywie do 6 mln ton, czyli podwoić i potroić obecne wskaźniki.
Zapowiedzi jednych i drugich brzmią jak ostatnie próby ożywienia sektora. Warto przyjrzeć się, na ile te plany są realistyczne. Problemy, którymi targany jest sektor powodują, że szanse na urzeczywistnienie komunikatów o „trzeciej młodości” ukraińskiego przemysłu rafineryjnego mogą zostać wykorzystane wyłącznie w przypadku zaistnienia szeregu ściśle ze sobą związanych uwarunkowań.
Uwarunkowania
W ocenie Hennadija Riabcewa z Naukowo-Technicznego Centrum „Psycheja” w Kijowie, ziszczenie artykułowanych planów Ukrtatnafty wymaga inwestycji około 1-1,2 mld dol. w ciągu 3-5 lat. Gotowość do zainwestowania takich środków musi mieć twarde podstawy komercyjne, czyli jasne perspektywy zwrócenia się takich inwestycji. Takie okoliczności mogą stać się faktem, jeśli dojdzie do krystalizacji co najmniej czterech uwarunkowań.
Po pierwsze, jest to dostęp do względnie taniego surowca. Takim surowcem może teoretycznie być przede wszystkim wydobywana na Ukrainie ropa naftowa. Jednak w 2019 roku ukraińskie firmy wydobyły zaledwie 2 mln ton surowca. Według Riabcewa teoretycznie można zwiększyć produkcję ropy naftowej na Ukrainie do 3-3,5 mln ton rocznie, ale to wymaga sporych inwestycji, którymi nikt na poważnie nie jest zainteresowany.
Pewnym oknem możliwości dla inwestycji w rafinerię jest koniunktura cenowa na świecie i spadek cen na ropę. Jednak należy pamiętać, że wraz ze spadkiem ceny na surowiec obniżce ulegać będą ceny na paliwa. Poza tym nie wiadomo, na ile trwałą jest ta tendencja.
Przedstawiciele zakładów w Krzemieńczuku wielokrotnie szumnie zapowiadali zwiększenie importu ropy, ale trudno mówić o systemowym ich charakterze. Wszystko rozbija się o skałę realiów – cenę dostarczanego przez Morze Czarne czarnego złota. Nawet, jeśli ceny na ropę utrzymają się dłużej na niskim poziomie, jej import z Azerbejdżanu czy Kazachstanu będzie droższy o koszty transportu i w konsekwencji paliwa niekonkurencyjne wobec importowanych.
Po drugie, ceny na produkty naftowe na rynku ukraińskim musiałyby wzrosnąć. Kolejnym warunkiem sensowności inwestowania w zakłady w Krzemieńczuku jest wzrost cen na paliwa, który może sprawić, że modernizacja rafinerii będzie opłacalna. Obecnie widzimy jednak z goła odmienne tendencje. Władze ukraińskie, w tym osobiście prezydent, uciekają się do populistycznych nacisków na traderów paliwami mających na celu obniżkę cen. Do tego ceny na ropę na rynkach międzynarodowych notują znaczącą obniżkę, co rzutuje na spadek wartości paliw.
Po trzecie, przy jakimkolwiek ze scenariuszy kształtowania się koniunktury ukraińskie paliwa będą przegrywały konkurencję z importem, co de facto uzależnia sukces krajowych rafinerii od redukcji konkurencyjnego importu. Głównie chodzi o firmy rosyjskie i białoruskie, które są w stanie zaoferować produkty tańsze.
Po czwarte, kardynalnej zmianie musiałby ulec klimat wokół Ukrtatnafty. Inwestowaniu w zakłady w Krzemieńczuku całkowicie nie sprzyja struktura własnościowa Ukrtatnafty. Na linii głównych akcjonariuszy (grupa Prywat-Naftohaz) regularnie dochodzi do spięć i nawet obserwowane w ostatnich miesiącach ocieplenie tych relacji nie wygląda na trwałe. Spółka prowadzi bardzo niskiej jakości politykę informowania – nie publikuje nawet podstawowych danych o wynikach produkcyjnych i finansowych, które mają charakter szczątkowy. Przy czym, jak zauważa dyrektor grupy consultingowej A-95 Serhij Kujun, tendencje do pogłębienia nieprzejrzystości spółki w ostatnich miesiącach tylko się nasiliły.
Riabcew podkreśla, że do tego dochodzi chylące się ku końcowi postępowanie sądowe zainicjowane przez poprzednich akcjonariuszy z Tatnieftu. Niewielu ma wątpliwości co do porażki strony ukraińskiej, co obciąży konto Naftohazu i grupy Prywat.
Każda z wymienionych przesłanek jest niezwykle trudna do urzeczywistnienia. Mimo wysyłanych komunikatów postawa głównych graczy na rynku – czynników państwowych i grupy Prywat – także nie napawa optymizmem.
Płonne nadzieje?
Promykiem nadziei na zmianę sytuacji teoretycznie mogłyby być inicjatywy artykułowane przez Naftohaz, który utworzył w swych szeregach tzw. klaster naftowy i ogłosił, że będzie to priorytetowy kierunek rozwoju koncernu. S. Kujun dopuszcza, że te zapowiedzi mogą być zmaterializowane, a pozytywną rolę może odegrać kierujący klasterem manager – Mykoła Hawryłenko. Jego zdaniem dodatkowym czynnikiem sprzyjającym kształtowaniu się lepszego krajobrazu dla przemysłu rafineryjnego mają być poprawne relacje Hawryłenki i Jurija Witrenki z grupą Prywat.
Optymizm studzi jednak H. Riabcew. Uważa, że nawet w Naftohazie dokładnej wizji rozwojowej nie posiadają, a artykułowane koncepcje należy uznać za przejaw myślenia życzeniowego. Dlatego wątpliwe, by te inicjatywy doprowadziły do kardynalnej poprawy perspektyw rafinerii w Krzemieńczuku. W optyce specjalisty ostatnią szansę na dogłębną modernizację ukraińskie zakłady rafineryjne straciły w 2008 roku wraz z nastaniem kryzysu gospodarczego. Potem uwarunkowania do tego były już tylko gorsze.
Jednocześnie absolutnie realnym jest krystalizacja nowych szans dla mniejszych zakładów, przede wszystkim dla podporządkowanych Naftohazowi zakładów Szebelińskich. Ogółem na Ukrainie funkcjonuje 13 małych zakładów produkujących paliwa, którym inicjatywy Naftohazu mogą pomóc. Trudno jednak oczekiwać, by były to zmiany odczuwalne w skali całego rynku.
„Po nas choćby potop”
Prawdziwe postępy mogą się ziścić wyłącznie dzięki przełomowi wokół zakładów w Krzemieńczuku. Mimo dobrych chęci Naftohazu kluczową w tym kontekście będzie postawa innych akcjonariuszy Ukrtatnafty – grupy Prywat. Tymczasem wizytówką tej grupy są działania doraźne z dominującym pragnieniem osiągania zysków „już dziś”. A przecież w przypadku niezbędnej modernizacji rafinerii mowa jest o inwestycjach obliczonych na trzy-pięcioletnią perspektywę czasu.
Grupa Prywat chwali się, że właśnie kończy innowacyjny projekt w Krzemieńczuku. Jednak ich skala mówi sama za siebie. Prowadzony remont ma pozwolić na utrzymania przeróbki na poziomie minimalnym dla funkcjonowania zakładów. Nie jest więc dowodem na myślenie perspektywiczne akcjonariuszy, a na bieżące ratowanie sytuacji mające na celu uniknięcie pełnego wstrzymania pracy rafinerii.
O percepcji i zaledwie doraźnych metodach działania oligarchy Kołomojskiego i jego partnerów świadczą lutowe zabiegi o wprowadzenie ceł importowych na produkty naftowe. Politycy, eksperci i media kojarzeni z grupą Prywat podjęli zmasowaną kampanię informacyjną mającą na celu ustanowienie takich ceł. Ich rezultatem byłby wzrost cen na paliwa na rynku wewnętrznym, a bezpośrednim beneficjentem – przede wszystkim właśnie akcjonariusze Ukrtatnafty. Formalnie (i paradoksalnie) to jedyny z obserwowanych w ostatnich miesiącach przejaw próby wyjścia naprzeciw uwarunkowaniom niezbędnym do rozwoju przemysłu rafineryjnego nad Dnieprem, o których mowa na wstępie.
Należy jednak wziąć pod uwagę, że takie działania są niezwykle ryzykowne. W odpowiedzi na wprowadzenie ceł rosyjscy eksporterzy najprawdopodobniej wstrzymaliby całkowicie sprzedaż na rynek ukraiński i złożyli pozwy przed międzynarodowymi instancjami sądowymi. Taki krok Kijowa byłby, bowiem złamaniem zobowiązań przyjętych przy uzyskaniu członkostwa w WTO. Eksporterzy z krajów UE dodatkowo mogliby posiłkować się na zapisy Umowy Stowarzyszeniowej Ukraina-UE, która też zostałaby złamana w przypadku wprowadzenia ceł.
Szanse na to, że rząd ulegnie namowom grupy Prywat i wprowadzi cła importowe są bardzo niskie. Władze nie są gotowe, ani do wzrostu cen na paliwa, ani zaostrzania relacji z Rosją. Tym bardziej w świetle nabierającego tempa kryzysu gospodarczego. Cała sytuacja pokazuje jednak, że kluczowy akcjonariusz rafinerii w Krzemieńczuku zajmuje postawę wyłącznie ekstensywną – maksymalnego wykorzystania obecnych możliwości bez długoterminowych wizji rozwojowych.