Koniec nart w Polsce? Zmiana klimatu niszczy właścicieli stoków. „Wszyscy będą stratni”

Postępujące zmiany klimatu od dłuższego czasu wpływają już nie tylko na przewidywalność pogody, ale też realnie odbijają się na decyzjach, jakie podejmują przedsiębiorcy. Zarządcy stoków narciarskich od wielu lat muszą liczyć się z dużą niepewnością dotyczącą warunków atmosferycznych w sezonach zimowych. Sytuacja z każdym rokiem się pogarsza, a koszty niwelowania skutków stale rosną.
Gołym okiem widać, jak zmieniają się zimy na przestrzeni ostatnich lat i dekad? Okazuje się, że zdecydowanie tak. W związku z rosnącą temperaturą powietrza, mamy do czynienia ze zmniejszającą się średnią grubością pokrywy śnieżnej. Jest to zjawisko globalne, jednak warto zauważyć, że dotyka różnych regionów z różną intensywnością.
Jak zmienia się klimat?
W przypadku temperatury należy wziąć pod uwagę trzy zmienne: średnią temperaturę, trend jej wzrostu oraz osiągane temperatury ekstremalne. Dla branży narciarskiej pod tym względem najważniejszym wskaźnikiem jest minimalna temperatura powietrza, która pozwala przekształcać wodę i parę w lód. W nocy nadal osiągamy warunki, które pozwalają na powstanie śniegu, ale trend pokazuje nam, że średnie temperatury stale rosną, zmniejszając to okno czasowe oraz przyśpieszając proces topnienia tego śniegu za dnia. Trzeba też pamiętać, że zmiany klimatu nie oznaczają tylko wzrostu odczuwalnej temperatury, ale również samo rozchwianie pogody.
„Oczywiście może się zdarzyć, tak jak to miało miejsce ostatnio, że będzie przypadek wyjątkowo niskiej temperatury powietrza, ale mówimy wtedy o pogodzie. Zmienność warunków pogodowych jest immanentną częścią naszego (polskiego – przyp. Energetyka24) klimatu. Natomiast jeżeli chodzi o tendencję zmian, to ten wzrost temperatury powietrza pociąga za sobą dalsze implikacje. (…) To nie ulega wątpliwości, że struktura opadów ulega zmianie. Mamy coraz mniej opadów notowanych w postaci stałej, czyli w postaci opadu śniegu. Jeżeli mamy opad zimą, to coraz częściej jest to opad deszczu” – powiedziała analityczka IMGW Agnieszka Wypych w wywiadzie dla Energetyka24.
Rzeczywiście liczba dni z pokrywą śnieżną maleje i jest to istotna statystycznie zmiana obserwowana w różnych częściach Polski. W górach choćby niższe ciśnienie oraz silny wiatr powodują, że łatwiej jest się spodziewać obecności naturalnej pokrywy śnieżnej. Pomimo tego, ostatniej zimy na ponad połowie stacji pokrywy śnieżnej była mniejsza niż 10 cm.
„Ostatniej zimy, na większości stacji, tych, na których notujemy pokrywę śnieżną, liczba dni z pokrywą śnieżną była zdecydowanie niższa od średniej wieloletniej. Na czterech w ogóle nie wystąpiła. Były to cztery stacje właśnie w północnej Polsce. Lębork, Koło, Płock, czyli taka środkowa, ale północna Polska. I tam w ogóle pokrywy śnieżnej w postaci takiej stałej, żeby zalegała choćby jeden dzień, minionej zimy nie było” – dodała analityczka.
Trudne warunki dla przedsiębiorców
Same sezony narciarskie też się skracają. Właściciele wyciągów narciarskich wskazują, że kiedyś normą był trwający 2-3 miesiące sezon, kiedy dzisiaj jako przykład długiego okna na jazdę uznaje się więcej niż 4 tygodnie. Najważniejszym momentem sezonu jest też grudzień, w którym coraz rzadziej można w ogóle spotkać naturalny, świeży śnieg, a wysokie temperatury powodują, że naśnieżanie jest utrudnione. Właściciele stoków często wskazują z tego powodu na to, że najważniejszym dla nich warunkiem meteorologicznym jest mróz. To on pozwala utrzymać się cennemu śniegowi naturalnemu oraz gdy już zamieni się w firn, to pozwala go przykryć dodatkową warstwą sztucznego puchu.
Na stopień tego, w jaki sposób przedsiębiorca może się bronić przed tymi warunkami, istotny wpływ ma charakter inwestycji. Zmiany, o których mowa dotykają wszystkich, ale zanim duże, górskie kurorty je realnie odczują, mniejsze tego typu obiekty prawdopodobnie już upadną. Wpływ na to jak szybko taka inwestycja będzie nomen omen topnieć, wpływ mają głównie dwa czynniki – zapotrzebowanie na media oraz stawki, po jakich właściciel się za nie rozlicza.
Wyjaśnijmy to na przykładzie. Duży stok, będący własnością miasta będzie bardziej odporny na te same cieplejsze zimy. Jak każdy tego typu obiekt, musi się przejmować tym, ile musi realnie naśnieżać i ile kosztuje go woda oraz prąd potrzebne w tym procesie. Obiekty miejskie mają preferencyjne stawki i gmina czasem pozwala np. pobierać wodę do naśnieżania z lokalnego zbiornika, niemalże za darmo przy takiej skali inwestycji. Podobnie sprawa wygląda z prądem, który wraz z wodą stanowi główny koszt dla zarządcy wyciągu narciarskiego.
Stoki narciarskie a woda
Woda ma tutaj o tyle znaczenie, że na przestrzeni ostatnich lat, nawet w zimę, często mierzymy się z suszą. Brak pokrywy śnieżniej jest powodowany przez zmniejszoną ilość opadów ogółem, narażając nas między innymi na niski poziom wody w rzekach czy jeszcze większe narażenie na suszę wiosną.
„Bardzo często da się słyszeć w lutym, w marcu o niżówkach na rzekach i te niżówki to jest efekt zarówno braku opadów, jak i właśnie spadku poziomu wody spowodowanym brakiem zasilania z pokrywy śnieżnej. Ten kij ma dwa końce – obecność wody i brak pokrywy śnieżnej, z którym sobie radzimy w postaci sztucznego naśnieżania. Przyczynia się to do tego, że tej wody jest mniej. Racjonalne gospodarowanie wodą jest więc jak najbardziej wskazane. W przeciwnym razie wszyscy będą stratni” – podkreśliła analityczka IMGW.
Te trudne warunki bezsprzecznie mają istotne znaczenie dla rentowności takich projektów i kalkulacji ryzyka przez inwestorów. Najczęściej przywoływaną przesłanką za sprzedaniem obiektu innemu inwestorowi lub całkowite wstrzymanie działania wyciągu są właśnie zbyt małe możliwości finansowe w obliczu rosnący kosztów energii oraz innych mediów. Prywatne, lokalne stoki nie mogą też konkurować przez to z obiektami miejskimi, które mogą, lub wręcz czasami muszą oferować mieszkańcom niższe ceny karnetów. Jak podają właściciele, z czasem może się okazać, że rosnące koszty i ryzyko zmuszą ich do sukcesywnego podnoszenia cen karnetów, bo inaczej takie inwestycje przestaną być opłacalne.
Wykluczenie turystyczne
A warto pamiętać, że przecież małe, lokalne stoki pełnią ważną funkcję, zapewniając dostępność do tego typu obiektów mieszkańcom regionów położonych dalej od gór. W tym kontekście ważne jest to, że Polska ma dość jasny i wyraźnie zmieniający się podział fizycznogeograficzny. Góry i wyżyny znajdują się na południu, a większość kraju znajduje się na terenach nizinnych.
Tworzenie infrastruktury narciarskiej tylko w górach spowoduje więc, że istotna część społeczeństwa, będzie skazana na przebycie kilkuset kilometrów, aby móc pojeździć na nartach. Uzasadnione jest założenie, że skutkowałoby to zmniejszeniem ilości osób uprawiających sporty zimowe oraz jednoczesnym przeciążeniem turystycznym największych kurortów umożliwiających takie aktywności – zwłaszcza że realny sezon narciarski w Polsce z rokiem na rok robi się coraz krótszy. Jest to więc sytuacja niepożądana zarówno z punktu widzenia przedsiębiorców, jak i społeczeństwa.
Oczywiście, pomimo pogarszających się perspektyw dla właścicieli stoków z przyczyn od nich niezależnych, są pewne kroki, które mogą oni podjąć w celu ograniczania szkód. Podstawowym z nich jest rozszerzenie okresu używania tych obiektów o sezony letnie. Zdaniem wielu osób z tej branży, staje się to wręcz już koniecznością, gdyż wiele stoków po prostu nie jest w stanie utrzymać się już wyłącznie z przychodów pojawiających się w ciągu 3-4 tygodni w skali całego roku.
Co można zrobić?
Od dawna służyły już jako szlaki pieszych wycieczek, jednak koniecznością staje się zaprzęgnięcie ich do pracy przynoszącej realne zyski. Rozwiązaniem może być udostępnianie tych terenów poza sezonem również za opłatą, tak jak to ma miejsce w niektórych parkach narodowych. Nie jest jednak powiedziane, czy nie spotkałoby się to z bojkotem ze strony użytkowników szlaków górskich lub efektem odwrotnym do zamierzonego, czyli zmniejszeniem ilości osób korzystających z tych ścieżek w celach rekreacyjnych. Innym rozwiązaniem byłoby tworzenie dodatkowych atrakcji na tych terenach dostosowanych do sportów letnich, tj. tras rowerowych, kolejek górskich, itp.
Dodatkowo istnieją rozwiązania technologiczne pozwalające na częściową adaptację do zwiększających się temperatur w trakcie sezonu narciarskiego. Najczęściej przywoływanym z nich są agregaty naśnieżające, zamiast konwencjonalnych armatek. Armatka wykorzystuje niską temperaturę, żeby rozpylone przy pomocy wentylatora lub wysokiego ciśnienia kropelki wody zamienić w śnieg. Agregat z kolei sam tworzy śnieg wewnątrz bębna, przez co jest w stanie pracować nawet przy dodatnich temperaturach. Jest to jednak rozwiązanie znacznie droższe zarówno w zakupie, jak i eksploatacji, co ponownie sprowadza nas do problemu, jakim jest zagrożenie rosnącym progiem wejścia w tej branży. Może się okazać, że tylko największe kurorty będą mogły sobie pozwolić na niezakłócone działanie, podczas gdy mniejsze obiekty będą sukcesywnie upadać.
Wychodzi na to, że najlepsza rada, jaką można wystosować do właścicieli stoków oraz przede wszystkim do włodarzy miast, to żeby myśleć o tych problemach długofalowo. Zmiany klimatu są problemem globalnym, ale zawsze trzeba uwzględnić też kontekst lokalny – a zwłaszcza gdy mowa o propozycjach rozwiązań, mających na celu niwelowanie ich skutków. Tak jak rozwiązanie stosowane w Alpach może okazać się nieskuteczne w Polsce, tak i strategia przyjęta w Boboliwie prawdopodobnie będzie musiała się różnić od podejścia przyjętego przez stoki narciarskie na Warmii.
Czytaj też
W innym przypadku czeka nas prawdopodobnie postępująca zapaść w branży narciarskiej w Polsce. Z czasem coraz mniej obiektów będzie mogło sobie pozwolić na utrzymywanie stoków i mniejsze wyciągi zaczną powoli znikać z mapy kraju. Ucierpią na tym najpierw przedsiębiorcy, tracący swoje firmy i projekty, ale niedługo później odczują to przede wszystkim zwykli obywatele, spotykając się z brakiem dostępności usług, które jeszcze niedawno przyjmowali za oczywistą. Zwłaszcza że branża narciarska jest tylko jedną z wielu, którym ocieplenie klimatu może w przyszłości poważnie zagrozić.