Analizy i komentarze
Jaka jest cena wojny? Płacimy ją na stacjach paliw [KOMENTARZ]
Ceny paliw stały się z powrotem jednym z głównych tematów dyskusji, zarówno eksperckich jak i zwykłych użytkowników, a także polem do festiwalu hipokryzji i populizmu dla polityków. Oczywiście głównym pytaniem jest, czy pęknie granica 10 zł, po której w zasadzie miałaby nastąpić katastrofa. Nieco dłuższa pamięć powala wskazać, że podobne katastroficzne prognozy snuto w odniesieniu do kwot 4, 5 i 6 zł. Tym niemniej sytuacja na rynku paliwowym faktyczne jest dość niespotykana i warto bardziej szczegółowo przenalizować jej przyczyny.
Drogo jest, ale drożej już było
Zacznijmy od tego, co znamy, czyli ceny ropy. Do ceny pomiędzy 100 a 120 dolarów za baryłkę mieliśmy czas się przyzwyczaić, bo tyle ropa kosztowała przez niemal dekadę, do 2014 roku. Niceo niższa, ale przekraczająca 6 zł ówczesna cena na stacji wynikała z dolara słabszego o ponad 20% niż obecnie. Tym niemniej warto docenić jednak istotną zmianę na rynku ropy: w tej chwili, po ponad stu dniach wojny na Ukrainie i potężnych sankcjach na Rosję – jednego z czołowych producentów i eksporterów ropy – mamy do czynienia z ceną poniżej 120 dolarów. Jest to tyle, ile jeden z banków przewidywał w ubiegłym roku nawet bez wojny, a dekadę temu serio rozmawiano o cenie 200 dolarów. To zaś pokazuje, że obecny scenariusz, choć niekorzystny, daleki jest od potencjalnego czarnego scenariusza.
Jest jasne, że na większość pytań o przyczyny kształtowania się cen (poza wspomną już ceną surowca i kursem dolara) odpowiedzią jest wojna. Rynki energetyczne, szczególnie w Europie, balansują na krawędzi poważnych wstrząsów po inwazji Rosji na Ukrainę. W tym momencie pozostaje wiele niepewności co do zakresu i wielkości wpływu. I to za tę niepewność, a nie za fizyczny brak ropy płacimy. W efekcie cena surowca przekroczyła 120 dolarów za baryłkę, w górę poszybował też kurs dolara. W końcu maja baryłka ropy kosztowała ok. 110-119 dolarów, a za amerykańską walutę, według średniego kursu NBP płaciliśmy 4,26-4,32 zł. Oznacza to, że cena ropy w polskiej walucie, w porównaniu do tej z początku lutego, jest obecnie o około jedną czwartą wyższa.
To także stanowi odpowiedź na pytanie, dlaczego skok ceny detalicznej od lutego był relatywnie wysoki i widoczny. Po prostu w lutym, przed wojną, poza znacznie niższymi kursami surowca i walut mieliśmy do czynienia z kolejną obniżką podatków w cenie paliwa, a więc wtedy paliwo było, jak na istniejące warunki, relatywnie najtańsze. Mamy tu tzw. efekt bazy, wynikający z porównania szczytu cenowego z „dołkiem".
Czytaj też
Zwijanie przemysłu rafineryjnego w UE
Trzeba jednak zauważyć inne zjawisko, a mianowicie oderwanie się cen paliw gotowych od ceny ropy, zwłaszcza na zachodzie Europy. W tym czasie we wszystkich krajach w Europie gwałtownie podrożały paliwa. W szczególności dotyczy to oleju napędowego, na który popyt rósł w Europie jeszcze przed rozpoczęciem działań wojennych na Ukrainie. Podobnie sytuacja wygląda także w Azji i USA, gdzie ceny diesla są wciąż bardzo wysokie.
Cena z międzynarodowych rynków wprost przenosi się do Polski. Nasz kraj importuje istotną część paliw z międzynarodowych rynków. Wcześniej były to najczęściej – co zrozumiałe – Białoruś i Rosja (choć było to domeną podmiotów prywatnych). Zgodnie z danymi POPiHN w pierwszym kwartale 2022 roku polski rynek trzech głównych paliw (benzyn, oleju napędowego oraz LPG) powiększył się o 11% w stosunku do pierwszego kwartału 2021, przy poziomie importu wynoszącym 41%. W pierwszym kwartale 2022 roku zakupiono łącznie 8,2 mln m sześc. paliw, czyli o około 825 tys. więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego, przy czym z importu pochodziło prawie 3,4 mln m sześc.
Wszystkie powyższe czynniki mają znaczący wpływ na kształtowanie się cen paliw w Polsce i Europie. W związku z wojną na Ukrainie i rezygnacją z dostaw z Rosji, koszt takiego importu znacząco wzrósł. Do tego dochodzą też rosnące koszty frachtu, czyli transportu paliw drogą morską (wzrost o ok. 70%) oraz ceny energii i gazu, potrzebnych do produkcji paliw. Do dyskusji pozostaje kwestia czy uzależnienie Zachodu od importu gotowych surowców spoza UE nie jest nadmierne i czy tendencja do „zwijania" przemysłu rafineryjnego w UE to dobry kierunek. Już przed pandemią rynek rafineryjny był rynkiem schodzącym – nadmiar mocy przerobowych, niskie (a momentami zerowe lub ujemne) marże rafineryjne powodowały „wielkie wymieranie" tej branży, w efekcie w samej Unii w ciągu dekady zamknęło się kilkanaście rafinerii.
Dziś odczuwamy tego skutki. Natomiast pandemia dołożyła do tego załamanie się cen ropy naftowej, a w ślad za tym nieopłacalność ekonomiczną eksploatacji złóż o wysokich kosztach wydobycia. Zakładano wtedy, że na krótką metę efektem stanie się przede wszystkim spadek marży wydobywczej, jednak na dłuższą metę, w warunkach dostosowania do nowej sytuacji rynkowej i częściowej odbudowy marży wydobywczej, słabego popytu oraz niemożności przerzucania kosztów na końcowego odbiorcę, również przewidywany był spadek marży rafineryjnej.
Kryzys energetyczny sprawił, że rzeczywistość wygląda dziś zupełnie inaczej, tym niemniej to wg powyższego scenariusza działały koncerny wytwórcze i sieci stacji. Czy kryzys i wojna mogą zmienić trend? Zdecydowanie nie. Widać, że w ramach polityki klimatycznej Unia Europejska jest zdecydowana w ciągu nieco ponad dekady wykończyć tradycyjną motoryzację, więc nikt nie będzie w tak krótkim horyzoncie strategicznie zwiększał mocy przetwórczych!
Czytaj też
Mit marży
Pozostaje jeszcze kwestia marż, które stały się pretekstem do zrzucania całej winy na producentów paliw. Oczywiście rozdzielić trzeba marże detaliczną od rafineryjnej. Co do detalicznej – według danych POPiHN marże sprzedawców już w pierwszym kwartale 2022 roku w porównaniu z rokiem ubiegłym znacząco spadły. W przypadku oleju napędowego spadek wyniósł ponad 94%, co w praktyce oznacza zerowy poziom marży (z 0,07 zł w 2021 r.). Z kolei marża stacji paliwowych na benzynę Eurosuper95 w pierwszym kwartale wyniosła 0,07 zł/l, czyli o 50% mniej niż w 2021 roku (0,14 zł).
Oczywiście znacznie więcej pretekstów daje marża rafineryjna (bo tutaj wzrosty marży modelowej faktycznie działają na wyobraźnię), niemniej różnica pomiędzy tym, co teoretycznie można by zarobić na przerobie ropy (marża modelowa) a tym, za ile realnie można ją sprzedać klientowi, to wartości diametralnie różne. Ponadto marża rafineryjna i dyferencjał np. Orlenu spadły w porównaniu z kwietniem br. o ponad 1,2 dolara, a tymczasem ceny paliwa i tak rosną. To pokazuje niewielkie znaczenie marży w stosunku do warunków makro, które realnie te cenę kreują.
dr Dawid Piekarz
Wiceprezes Instytutu Staszica