Reklama

Kwestia sankcji powiązanych z konfliktem rozpętanym przez Rosję na terytorium ukraińskim powróciła w ostatnich dniach w przekazie medialnym Polski, ale i innych krajów UE. Stało się tak za sprawą rosyjskich restrykcji wizowych.

To niezwykle symptomatyczne, że większość europejskiej klasy politycznej i mediów na taki ruch ze strony Moskwy zareagowały zaskoczeniem i oburzeniem. Najwyraźniej wyobrażano sobie, że utrzymywanie obostrzeń ekonomicznych na dotychczasowym poziomie przyczyni się do -legendarnej już- „deeskalacji”. Tak się jednak nie stało, Kreml odczytał taką postawę jako objaw słabości a nie gotowości do dyplomatycznego uregulowania konfliktu, kontynuował militaryzację Donbasu i wyprowadził cios w kierunku Europy.

Powyższa kwestia pokazuje w sposób dobitny, że kraje Wspólnoty nie rozumieją bądź nie chcą zrozumieć prawdziwej natury rosyjskiej kultury strategicznej, którą zgodnie z klasycznymi definicjami Jacka Snydera i Colina S. Graya charakteryzuje m.in. „niechęć do jakichkolwiek ustępstw, nawet w odpowiedzi na ustępstwa innych państw oraz założenie, że wojna i pokój to różne fazy tego samego procesu walki o władzę”. 

Ta walka to długotrwała próba sił. W jej ramach Rosjanie są gotowi do poświęcenia wzrostu gospodarczego, własnych rezerw walutowych etc. Na straty muszą być gotowe także kraje UE jeżeli faktycznie będą chciały w niedalekiej przyszłości uregulować sytuację geopolityczną na wschodniej flance Wspólnoty. Ta konstatacja dotyczy również Polski.

Trzeba mieć świadomość tego, że bardzo często sensowne propozycje takie jak niemieckiego Sueddeutsche Zeitung, który postuluje zaostrzenie sankcji wobec Rosji w oparciu o ograniczenie importu ropy z tego kraju, wymagałyby wyrzeczeń ze strony Rzeczpospolitej. Nie jest tajemnicą to, że większość surowca dla polskich rafinerii pozyskujemy od rosyjskiego Rosnieftu. Wiadomo również, że jego import poprzez naftoport -choć możliwy- będzie najprawdopodobniej mniej korzystny z ekonomicznego punktu widzenia (transport drogą morską jest generalnie droższy od transportu rurociągowego). Konieczne będzie także przestawienie zakładów petrochemicznych na przerób innych gatunków ropy. Technologicznie jest to wykonalne, ale zapewne wygenerowałoby to dodatkowe koszty (włącznie z odbiorcą końcowym czyli konsumentem). Polska straciłaby ponadto zyski z opłat tranzytowych w kontekście przesyłu rosyjskiego surowca do Niemiec. 

Do tej pory rodzima klasa polityczna lubująca się w krytyce umiarkowanej postawy głównych graczy UE względem Rosji nie podjęła debaty dotyczącej strat gospodarczych, które trzeba byłoby ponieść w przypadku drastycznego zaostrzenia sankcji wobec tego kraju. Rząd nie zadeklarował, że jest na nie gotowy. Wręcz przeciwnie – koalicyjny PSL aktywnie krytykował nakładanie dalszych obostrzeń na Moskwę, nagłaśniając sprawę strat spowodowanych rosyjskim embargiem na owoce i warzywa. Wina spoczywa także na opozycji, która mimo toczącej się wojny na Ukrainie, nie podniosła omawianej kwestii.

Polska jest od swoich zachodnich sąsiadów podobno bardziej świadoma mechanizmów rządzących rosyjską kulturą strategiczną. Nasz kraj teoretycznie wie, że tylko zaostrzenie sankcji (a właściwie ich urealnienie) zmusi Rosję do pertraktacji i przywróci na jakiś czas pokój na wschodzie kontynentu. Jednak w zakresie wykraczającym poza deklaracje nie podejmujemy realnych działań. Nasze elity coraz częściej hołdują zasadzie nie wychodzenia przed szereg i rzucają mocnymi tezami tylko na użytek wizerunkowy. Tak „robiona” polityka nie przyniesie nigdy plonów. Tak prowadzone państwo nie będzie nigdy traktowane serio. W taki sposób Polska nie przekona żadnego z europejskich państw, że polityka zaostrzenia sankcji wobec Rosji jest sensowna.

Reklama
Reklama

Komentarze