Reklama

Sahara jako gigantyczna elektrownia czyli projekt Desertec. Co poszło nie tak?

Autor. @metod_ma/Envato

Konia z rzędem temu, kto słysząc o rozwoju OZE nigdy nie pomyślał o wykorzystaniu Sahary jako gigantycznej elektrowni. To pomysł stary jak świat i najczęściej traktowany z pewnym (całkiem zasłużonym) pobłażaniem. Ale nie zawsze tak było.

Jakiś czas temu nagłówki gazet (i serca zarządów wielkich korporacji) skradł projekt Desertec, który zakładał, że pustynia zostanie zamieniona w gigantyczną elektrownię, dostarczającą czystą energię zarówno Afryce Północnej, jak i Europie. Niestety (a może na szczęście?) pomimo początkowego entuzjazmu, inwestycja napotkała liczne przeszkody, które ostatecznie doprowadziły do jej fiaska. Jak do tego doszło?

Inspiracje energią Słońca

Wizja pozyskiwania energii słonecznej z pustyń, choć dziś kojarzona głównie z projektem Desertec, ma swoje korzenie w początkach XX wieku. Już w 1913 r. amerykański inżynier Frank Shuman zbudował w Egipcie pierwszą na świecie elektrownię słoneczną, wykorzystującą paraboliczne kolektory do podgrzewania wody i napędzania pompy, która nawadniała okoliczne pola bawełny. Choć ten stosunkowo mały projekt został przerwany przez wybuch I wojny światowej, stanowił inspirację dla późniejszych inicjatyw wykorzystujących potencjał energii słonecznej w regionach pustynnych.

YouTube cover video

W latach 80. XX wieku niemiecki fizyk cząstek elementarnych Gerhard Knies, zaniepokojony skutkami katastrofy w Czarnobylu, przeprowadził obliczenia, z których wynikało, że w ciągu zaledwie sześciu godzin pustynie świata otrzymują więcej energii słonecznej, niż ludzkość zużywa w ciągu roku. To spostrzeżenie (krytykowane później) stało się fundamentem dla powstania w 2003 roku inicjatywy Trans-Mediterranean Renewable Energy Cooperation (TREC), a następnie Desertec Foundation, której celem było wykorzystanie potencjału energii słonecznej w regionie MENA (Bliski Wschód i Afryka Północna) do zasilania Europy i krajów sąsiednich.​

Desertec zakładał budowę sieci elektrowni słonecznych i wiatrowych w regionie MENA oraz przesyłanie wyprodukowanej energii do Europy za pomocą linii wysokiego napięcia prądu stałego. Choć projekt zyskał poparcie wielu międzynarodowych firm i instytucji, napotkał też na liczne przeszkody, w tym wysokie koszty, brak stabilności politycznej oraz obawy dotyczące zależności energetycznej Europy od krajów trzecich (brzmi to dziś jak nieśmieszny żart, prawda?). Ostatecznie, mimo początkowego entuzjazmu, nigdy nie został zrealizowany w zakładanej formie, jednak pozostawił po sobie pewne dziedzictwo oraz… wiele konfliktów społecznych. Co ciekawe, już wtedy prezentowano go jako odpowiedź nie tylko na wyzwania klimatyczne, ale także na napięcia gazowe, które (np. w latach 2006 i 2009) wywołali Rosjanie.

Reklama

Odczarowanie pustynnej klątwy

Wizja była zaiste imponująca. Bezkresne piaski Sahary, symbol pustki i bezwzględnej natury, zmienić miały się w źródło czystej energii dla milionów ludzi. Słońce, które dla regionu było raczej klątwą, wstrzymującą rozwój i uniemożliwiającą normalne funkcjonowanie, miało stać się źródłem dobrobytu. Pierwsze plany mówiły, że do 2050 w ramach projektu Desertec produkowane będzie tyle energii, że wystarczy do zaspokojenia 15-20 proc. europejskiego zapotrzebowania. Jego koszt oceniano w 2009 roku na 400 mld euro. W projekt bardzo mocno zaangażowali się Niemcy. Jesienią 2009 r. międzynarodowa grupa firm utworzyła Desertec Industrial Initiative (Dii), a poważni gracze, tacy jak E.ON, Munich Re, Siemens i Deutsche Bank, zadeklarowali udział w przedsięwzięciu. Ich celem było oczywiście zamienienie górnolotnej koncepcji w dochodowy biznes.

Wielkie korporacje, omamione utopijną wizją roztaczaną przez pomysłodawców Desertec, zdawały się zupełnie nie dostrzegać szeregu pytań, wątpliwości oraz wyzwań, które przed nim stoją. Jak wspominają dziennikarze opisujący wówczas ten projekt, można było odnieść wrażenie, że wszyscy zachłysnęli się aurą „największego projektu OZE w historii świata”. I jakoś nie wzięli pod uwagę takich drobiazgów jak granice państw czy uwarunkowania polityczne lub technologiczne.

Wspomniany nieco wyżej Gerhard Knies, który kierował pracami Desertec Foundation, mówił wówczas w jednym z wywiadów, że wszystkie obawy są bezzasadne, a projekt jest nie tylko rentowny, ale i prosty w realizacji. Utyskiwał też na atomowych „lobbystów”, którzy mieli czelność proponować krajom afrykańskim tańszy prąd niż ten pochodzący ze słońca czy wiatru.  Bagatelizował on również w jednym z wywiadów obawy lokalnych społeczności, zbywając je stwierdzeniem, że: „Nikt nie zabiera im pustyni, tylko wręcz przeciwnie: przydaje jej wartości”.

W opinii Kniesa Desertec miał być czymś więcej niż tylko farmą słoneczną. Chodziło o zbudowanie energetycznego mostu, który połączyłby Europę z Afryką. A to wszystko podlane sosem „sprawiedliwej przyszłości” – w kontrze do czasów kolonialnego wyzysku.  

I choć sama idea produkcji czystej energii na dużą skalę oraz stymulowania w ten sposób wzrostu gospodarczego w regionach, które przez dekady pozostawały na marginesie globalnych procesów modernizacyjnych, wydawała się na pierwszy rzut oka słuszną, to jednak wzbudziła sporo kontrowersji w państwach Afryki. Mieszkańcy oraz aktywiści zarzucali, że propagatorzy inwestycji używali „tego samego języka”, którego używały mocarstwa kolonialne, żeby uzasadnić swoją „misję cywilizacyjną”.

Była to, w ich przekonaniu, próba lukrowania brutalnej eksploatacji i zwykłego rabunku. Daniel Ayuk Mbi Egbe z African Network for Solar Energy w 2011 r. powiedział: „Wielu Afrykańczyków jest sceptycznie nastawionych do Desertec (…) Europejczycy składają obietnice, ale pod koniec dnia przywożą swoich inżynierów, przywożą swój sprzęt i odchodzą. To nowa forma eksploatacji zasobów, tak jak w przeszłości”.

Reklama

Technologia CSP w służbie reżimom

Sporo obaw wzbudziło również to, co zdaniem autorów było jednym z największych atutów projektu – technologia CSP (Concentrated Solar Power). Zakładała ona wykorzystanie głównie kolektorów parabolicznych i wież solarnych, które w tamtym czasie były najbardziej rozwiniętymi, obiecującymi technologiami CSP dla dużych instalacji pustynnych. Podobnie jak w tradycyjnych elektrowniach węglowych czy jądrowych, w instalacjach CSP kluczową rolę odgrywa system chłodzenia turbin. Najczęściej stosuje się chłodzenie wodne, czyli chłodzenie na mokro, które wymaga dużych ilości wody – zasobu trudno dostępnego na terenach pustynnych. Alternatywą jest chłodzenie na sucho, wykorzystujące wentylatory do odprowadzania ciepła, jednak ta metoda jest mniej efektywna energetycznie i zwiększa koszty operacyjne. Wybór systemu chłodzenia ma zatem istotny wpływ na opłacalność i wydajność całego projektu CSP, zwłaszcza w rejonach o ograniczonych zasobach wodnych.

I to właśnie scentralizowana natura CSP naraziła projekt na mocną krytykę. Zarzucano mu, że zamiast zapewniać drogę do rozwoju niezależną od niedemokratycznych reżimów, będzie stanowić raczej dla nich idealne źródło dochodów, de facto wspierając ich trwanie przy władzy. Wymieniano w tym kontekście głównie takie kraje jak Egipt, Algieria i Maroko. O tym jak bolesne może być opieranie wizji przyszłości na autokratycznych reżimach niech świadczy fakt, że wśród wielu przyczyn porażki Desertec wymienia się m.in. zmiany społeczno-polityczne będące następstwem tzw. arabskiej wiosny.

Przeciwnicy projektu twierdzili również, że nie przyniesie on korzyści mieszkańcom terenów, na których wytwarzana będzie energia i pytali: „Czy po ropie, gazie, złocie, diamentach i bawełnie nadeszła pora na energię słoneczną, która ma utrzymać imperialną dominację Zachodu nad resztą planety?”

Reklama

Niezwykłe pomysły i zawiedzione nadzieje

Choć projekt Desertec miał wspierać walkę ze zmianami klimatu, naukowcy po latach wskazywali na potencjalne wyzwania ekologiczne. Według badania z 2018 roku opublikowanego w „Science”, wielkoskalowe farmy słoneczne na Saharze mogłyby podnieść lokalne temperatury o około 1,5 – 2,5°C, zwiększyć opady w regionie Sahelu, potencjalnie wspierając rolnictwo, ale także zakłócając globalne wzorce pogodowe. Te efekty dotyczą jednak głównie farm fotowoltaicznych, podczas gdy Desertec opierał się na technologii CSP, która może mieć nieco inny wpływ i warto o tym pamiętać.

W obliczu rosnących kosztów, braku skutecznego wsparcia politycznego oraz inwestycyjnego, a także wycofania się kluczowych partnerów, takich jak choćby Siemens i Bosch w 2012 roku, Desertec zaczął tracić impet. W tym samym roku Hiszpania, kluczowy partner w projekcie, wycofała się z podpisania deklaracji dotyczącej budowy linii HVDC między Marokiem a Europą, co poważnie osłabiło cały plan. Do 2014 roku większość udziałowców opuściła konsorcjum, a projekt został de facto porzucony w swojej pierwotnej formie.

    Historia Desertec to z jednej strony opowieść o tym, jak niezwykłe pomysły mogą zrodzić się z potrzeby zmiany, a z drugiej o tym, jak trudne jest ich wdrażanie w świecie pełnym sprzecznych interesów. To przypomnienie, że nawet najbardziej logiczne i potencjalnie korzystne rozwiązania (Desertec takim nie był, ale pozwalam sobie na podsumowawcze generalizowanie) mogą przegrać z nieufnością, brakiem koordynacji i lekceważeniem głosu lokalnych społeczności.

    • OZE
    Reklama

    Komentarze

      Reklama