Reklama

Analizy i komentarze

Kwietne łąki pod solarami. Agrifotowoltaika szansą dla środowiska, rolnictwa i energetyki

Autor. bilanol / Envato Elements

Czy da się realnie zapewnić bioróżnorodność środowiska, gdzie budujemy farmy solarne? Na naszych oczach powstaje nowa, ciekawa gałąź fotowoltaiki – agriwoltaika, która łączy produkcję energii słonecznej z praktykami zarządzania rolnictwem i roślinnością. Może nie trzeba by było odralniać gruntów, a jednocześnie fotowoltaika byłaby pożyteczna dla środowiska w innych wymiarach?

Żeby pozyskiwanie energii było realnie eko, nie wystarczy, by w ramach subwencji i drakońskich regulacji prawnych jednak jako tako to wszystko się „spinało” i konkurowało na rynku z paliwami kopalnymi. To oczywiście wspaniale, że mając ambitne plany zwalczania antropogenicznych zmian klimatu, wprowadzamy w krwioobieg gospodarczy coraz szerzej alternatywne, niskoemisyjne źródła.

Problemem jednak – często pomijanym – są drastyczne czasem związane z tym przekształcenia krajobrazu, prowadzące do utraty jego walorów estetycznych, a także, co jeszcze gorsze, właściwej mu bioróżnorodności.

Doświadczenie kopalnictwa źródeł energii i metali oraz hutnictwa wskazuje, że antropogeniczne zmiany krajobrazu, a dosłowne jego pustynnienie, to fakt i nie trzeba daleko szukać. Kto nie wierzy, niech się wybierze na Pustynię Błędowską i nieco mniejsze pustynie okoliczne, czy na hałdy kopalniane, które od dekad nie podlegają właściwej rekultywacji, zmieniając na sporych obszarach stosunki wodne i poziomy toksyczności w dookolnym środowisku glebowym.

Niestety, także zaprojektowane bez pomyślunku i stawiane nie tam, gdzie trzeba czy wręcz należy, farmy solarne są – i słusznie – uważane, za częstokroć wprowadzające do środowiska naturalnego nie mniejsze antropogeniczne zmiany na gorsze.

Potrzeba więcej „leniwych trawników"

Kto widział farmy w Polsce, niejednokrotnie zauważył wygolony pod nimi niczym brzytwą „trawnik” i zero życia tamże, nawet w porównaniu z okolicznym rowem melioracyjnym. Problem nie jest lokalny i postanowili mu się przyjrzeć uczeni z Narodowego Laboratorium Argonne i Krajowego Laboratorium Energii Odnawialnej Departamentu Energii Stanów Zjednoczonych (DOE). Można mieć wprawdzie zastrzeżenia do ich metodologii, bo nie poszli porównać złego z dobrym, czy chociażby gorszego z lepszym, a przede wszystkim sprawdzić, czy uważane za lepsze jest w istocie co najmniej dobre.

Chwała im jednak za to, że podjęli trud, policzyli, jak jest oraz opublikowali swe pięcioletnie badanie terenowe (2018-2022, 358 niezależnych próbkowań rozłożonych w czasie) dotyczące dwóch elektrowni fotowoltaicznych w południowej Minnesocie obsługiwanych przez Enel Green Power North America w czasopiśmie „Environmental Research Letters”.

Zwracają oni uwagę nie tylko na efekt ograniczający emisję gazów cieplarnianych uzyskiwany w takich miejscach, ale także na, jak to sami ujmują, „globalny spadek populacji owadów, który ma istotne konsekwencje dla różnorodności biologicznej i bezpieczeństwa żywnościowego”. Dwie badane przez nich elektrownie fotowoltaiczne zostały postawione na zdewastowanych intensywną uprawą i chemizacją gruntach rolnych, ale zostały przygotowane do eksploatacji w ten sposób, że po stosownym zoraniu/kultywacji gruntu posiano tam nie mniej, ni więcej, a kwietną łąkę.

Gdy wsłuchamy się w informacje płynące od popularyzatorów tej formy „leniwego trawnika” – bo sieje się raz i przynajmniej na kilka dobrych lat rzecz wygląda dobrze, kosi się dwa razy w roku, a nie w sezonie co dwa tygodnie, można wysiewać z własnego siana, niekoniecznie kupując nowe nasiona – przebija się także i ta informacja, że kwietna łąka jest karmnikiem dla zapylaczy. Zwłaszcza tych dzikich, które są niezbędne dla przetrwania siedlisk nie tylko pól uprawnych, ale m.in. lasów z ich podszytem i łąk naturalnych. Nie każdy owad zapylający jest pszczołą miodną – wręcz przeciwnie – większość z nich nie jest. W Polsce występuje ok. 470 gatunków dzikich pszczół, zgrupowanych w sześciu rodzinach, a zapylaczami są ponadto np. liczne motyle czy mrówki.

Problem globalnego zaniku owadów zapylających jest poważny ze wszech miar i żadne tam „drony zapylające” go nie rozwiążą. Jeśli chcemy mieć na swym stole cokolwiek więcej, niż wiatropylne zboża, zatroszczenie się o owady zapylające jest jednym z ważniejszych celów ochrony środowiska naturalnego. A ich bioróżnorodność spada, bo giną ich siedliska. Nie ma pod tym względem specjalnie różnicy między niewielkim owadem, któremu zanikają naturalne podmokłe łąki, a orangutanem, któremu wycina się dżunglę, zastępując ją plantacją palmy olejowej – orangutana po prostu lepiej widać z daleka. Odtwarzanie potrzebnych owadom siedlisk powinno być zatem priorytetem. Dlaczego zatem nie odtwarzać ich na coraz większych połaciach farm solarnych?

Agriwoltaika szansą dla poprawy bioróżnorodności

Jak piszą w swej publikacji uczeni amerykańscy, „rozwój energetyki słonecznej na skalę użytkową na terenach rolniczych stwarza szansę na podwójne wykorzystanie gruntów do produkcji energii i ochrony różnorodności biologicznej poprzez sianie/sadzenie pomiędzy panelami fotowoltaicznymi traw i ziół („siedlisko zapylaczy słonecznych”)”. Chcieli oni zrozumieć, „w jaki sposób społeczności owadów zareagowały na nowo utworzone siedliska na obiektach wykorzystujących energię słoneczną w krajobrazach rolniczych, oceniając czasowe zmiany w liczebności i różnorodności roślin kwitnących; tymczasowe zmiany w liczebności i różnorodności owadów; oraz usługi zapylania siedlisk zapylaczy słonecznych poprzez porównanie wizyt zapylaczy na polach uprawnych w pobliżu siedlisk zapylaczy słonecznych z innymi lokalizacjami pól uprawnych”.

Z uzyskanych wyników da się wyciągnąć kilka istotnych wniosków. Wszystkie badane wskaźniki rosły (liczebność roślin kwiatowych i ich bogactwo gatunkowe, różnorodność grup taksonomicznych owadów i ich całkowita liczebność, zwłaszcza zaś liczebność dzikich pszczół). Co więcej, zapylacze z kwietnych łąk pod solarami przeleciały (bo im ich więcej, tym większa konkurencja o pokarm, trzeba zatem czasem gdzieś polecieć na obiad) na pobliskie pola soi i też je elegancko wydajnie pozapylały (im bliżej farmy solarnej, tym lepiej to poszło). Wyniki dla farm fotowoltaicznych były podobne do tych uzyskanymi dla pól soi w pobliżu prerii objętych amerykańskim Programem Rezerw Ochrony Środowiska.

Agriwoltaika, mówiąc szczerze, mnie osobiście zachwyca. Tak względy estetyczne, jak przede wszystkim środowiskowe (ratowanie bioróżnorodności i to nie tylko owadów zapylających, choć właśnie to badano tym razem) przemawiają za tym, aby rozważyć jak najszersze promowanie tego podejścia. Zamiast tylko antropogenicznej zmiany krajobrazu (a niech i zmniejszającej emisje), mamy w pakiecie renaturyzację, w dodatku zwiększającą bezpieczeństwo żywnościowe w krajobrazach rolniczych – co podkreślają w swej publikacji uczeni z Minnesoty. Nie jest też z gatunku „rocket science” stwierdzenie, że idealnymi lokalizacjami do umieszczenia rzędów paneli słonecznych są tereny zaburzone nie wcześniej nienaruszone.

Reklama
Reklama

Komentarze