Analizy i komentarze
Chiny podbiły rynek fotowoltaiki, teraz przejmują sektor wiatraków. UE przerażona
Im dłużej zajmuję się opisywaniem energetycznej rzeczywistości, z tym większym zdumieniem obserwuję łatwość, z jaką przychodzi nam przyjmowanie i powtarzanie nawet najbardziej absurdalnych twierdzeń. Mam nawet swoje ulubione androny, które często przywołuję, żeby zobrazować jak dalece oderwana od rzeczywistości jest nasza debata i sposób w jaki się komunikujemy. Część z nich jest tylko niewinną ciekawostką, część to wymysły cyników, którzy nabierając naiwniaków, a pozostałe bywają niebezpieczne. I na nich chciałbym się dzisiaj skoncentrować, bo to być może ostatni moment na refleksję i nie dopuszczenie do uzależnienia od kolejnego niedemokratycznego reżimu.
Zanim jednak przejdę do rzeczy, to najpierw naszkicuję krajobraz. W dawnych latach zdarzało mi się grywać na konsoli. Kilka lat temu wpadłem na pomysł, żeby zainteresować tym także moją towarzyszkę życia, licząc, że będzie potrafiła dzięki temu dostrzec, że wbrew jej wyobrażeniom (którym dawała regularnie wyraz) jest to zajęcie dobre także dla dorosłych. Ba, potrafiące w niezwykły sposób stymulować pamięć, wyobraźnię, procesy decyzyjne i cały szereg innych, pozytywnych cech. Rzeczywistość przerosła moje oczekiwania, ale w sposób, którego nie określiłbym raczej mianem pozytywnego. Nie tylko w niektórych aspektach stała się lepsza ode mnie (to byłem gotów zaakceptować), ale i dokonała czegoś w rodzaju wrogiego przejęcia mojej konsoli. Ona teoretycznie nadal była moją własnością, ale jakby mniej, a już na pewno nie z taką „dyspozycyjnością” jak wcześniej. Pewnie mi jeszcze Państwo nie uwierzycie, ale ta banalna historia ma nieoczekiwanie dużo wspólnego z sytuacją europejskiej branży energetycznej i w ogóle Europy jako takiej.
„Niech UE da sobie spokój, bo Chiny i tak nic nie robią” vs „Unia Europejska jest zielonym prorokiem naszych czasów” – nie potrafię zliczyć, ile razy słyszałem lub czytałem słowa, które może nie brzmiały identycznie, ale wyrażały dokładnie taką intencję. Z pozoru nic szczególnego, szczęśliwie żyjemy w takim miejscu na świecie, w którym bzdury można wygadywać właściwie bezkarnie. Kłopot pojawia się jednak, gdy zaczynają w nie wierzyć osoby podejmujące kluczowe decyzje. Wtedy robi się niebezpiecznie – i to była myśl, która mnie uderzyła, gdy przeczytałem, że jeden z chińskich gigantów branży OZE zdobył pierwsze zamówienie na dostawę turbin wiatrowych do Niemiec.
Od wielu lat Unia Europejska rozszerza zakres swojej polityki klimatycznej (a właściwie – polityk) na nowe obszary życia społecznego, politycznego i przede wszystkim gospodarczego. W efekcie model rozwojowy UE jest dziś w stopniu bardzo istotnym powiązany z sukcesem zielonej transformacji, dostępnością czystej energii oraz technologiami obniżającymi emisyjność. Szansę na upieczenie przy okazji tych zmian swoich bułeczek dostrzegało od początku kilka krajów, inne przyłączyły się później, ale wystarczająco wcześnie, by wkręcić swój kurek. Za drzwiami zostali Ci, którzy zastanawiali się zbyt długo lub mieli pecha znaleźć się po złej stronie żelaznej kurtyny. Kwestią bezdyskusyjną jest, że UE jako pierwszy duży podmiot na arenie międzynarodowej (przynajmniej w jakimś stopniu) nadała walce ze zmianami klimatu tak jednoznaczny i praktyczny (przełożony na akty wykonawcze) wymiar (zostawiam tu na boku wszelkie deklaracje lub porozumienia, za którymi nie poszły skoordynowane działania). I to przekonanie o własnej wyjątkowości niestety uśpiło czujność, nie doceniono tempa, w jakim na rynek zielonych technologii będą wchodzić pozaeuropejscy gracze. A dziś mamy problem.
Z danych firmy konsultingowej Wood Mackenzie wynika, że aż sześciu (!) z dziesięciu największych na świecie producentów turbin wiatrowych, to podmioty chińskie. Tworząc zestawienie uwzględniono dane sprzedażowe (w megawatach) za rok 2023. Pierwsze miejsce zajmuje w nim Goldwing (ChRL), drugie Envision (ChRL), zaś trzecie europejski Vestas. Ogółem w zestawieniu znajdziemy jeszcze jedną firmę ze Starego Kontynentu – Nordex, plasujący się na przedostatniej lokacie. No i bądźmy szczerzy, drodzy Państwo – po wydaniu miliardów euro na zieloną transformację jest to raczej smutny wynik. Zwłaszcza, gdy przegrywa się z tymi, którzy przecież „nic nie robią”, a samemu uważa się za „awangardę zielonej przyszłości”.
Europejska branża wiatrowa bije w tarabany, bo obawia się, żeby nie podzielić losu kolegów od fotowoltaiki. Chińczycy odpowiadają dziś za 95% paneli fotowoltaicznych wykorzystywanych na terytorium UE, więc konkurencja jest tutaj zjawiskiem raczej teoretycznym, podobnie jak istotni europejscy producenci ogniw. Niestety wiele wskazuje na to, że podobnie może być z segmentem wiatrowym (tak go umownie nazwijmy). Reuters podaje, opierając się na danych Global Wind Energy Council, że Chiny dysponują obecnie prawie czterokrotnie większymi rocznymi mocami produkcyjnymi (jeśli chodzi o turbiny) niż cała Europa wespół. To także znacznie więcej niż jest w stanie wchłonąć ich rynek. Co więcej, Chińczycy otwarcie grożą, że bez ich sprzętu UE nie będzie w stanie zrealizować swoich planów w zakresie ochrony klimatu. I być może mają rację, ale warto walczyć, aby ich udział był możliwie najmniejszy. Przede wszystkim dlatego, że Pekin to dziś najważniejszy sojusznik Putina, ale także z tego powodu, że kluczowi tamtejsi producenci turbin na ogół nie mają nawet fabryk w Europie.
O sukcesie chińskiej branży wiatrowej decyduje kilka kluczowych czynników. Przede wszystkim, władze ChRL od lat intensywnie wspierają inwestycje w OZE. Rządowe dotacje, niskie koszty produkcji oraz priorytetowe traktowanie tego obszaru sprawiły, że chińskie przedsiębiorstwa mogły szybko rozwijać swoje moce produkcyjne. Dodatkowo, Chiny, będąc jednym z największych rynków energii na świecie, mają dostęp do ogromnej liczby projektów infrastrukturalnych, co pozwoliło na rozwój i optymalizację technologii. Dość wspomnieć, że tylko w ubiegłym roku krajowe firmy złożyły tam zamówienia na turbiny o mocy około 100 GW.
To rządowe wsparcie trafiło zresztą pod lupę KE. Komisarz UE ds. przeciwdziałania praktykom monopolistycznym, Margrethe Vestager, poinformowała, że KE przyjrzy się warunkom budowy farm wiatrowych w Grecji, Hiszpanii, Rumunii, Francji i Bułgarii. Zbadany zostanie przede wszystkim poziom wsparcia Pekinu dla producentów. Nie podano wprawdzie nazw firm, ale sama zapowiedź wywołała „głębokie niezadowolenie” przedstawicielstwa chińskiego biznesu w Brukseli, które plany KE określiło mianem protekcjonizmu i dyskryminacji.
Niekontrolowany napływ chińskich turbin to problem, który ma wiele wymiarów. Począwszy od miejsc pracy, przez utrzymywanie innowacyjności gospodarki (trudno inwestować, gdy walczy się z nieuczciwą konkurencją), aż po kwestie szeroko rozumianego bezpieczeństwa (związanego zarówno z jakością, jak i uzależnieniem od komunistycznego reżimu). Każdy z nich jest istotny, choć dla nas pewnie najbardziej ten ostatni. Zależność od chińskiej technologii, w tym turbin, oznacza zwiększenie wpływu ChRL na infrastrukturę krytyczną w Europie. Elektrownie to zespoły urządzeń, które wymagają regularnego serwisowania, aktualizacji oprogramowania oraz dostępu do części zamiennych. Kto wie, czy z czasem niektóre komponenty nie okażą się podatne na ataki hakerskie lub celowe zakłócenia działania? Dotychczasowe doświadczenia z chińskimi produktami każą nam zachować daleko idącą ostrożność. Wpływ na bezpieczeństwo może objawić się także w sposób, którego latami doświadczaliśmy ze strony Rosji – poprzez wykorzystywanie uzależnienia do forsowania interesów politycznych, np. w kwestiach dotyczących polityki zagranicznej, praw człowieka czy współpracy handlowej.
Unia Europejska potrzebuje skoordynowanej strategii, która pozwoli jej oprzeć transformację (co najmniej w zakresie generacji) na zdywersyfikowanym portfelu dostawców, z istotnym udziałem „rodzimych” firm. Powinna ona zawierać zarówno plany w zakresie ochrony rynku turbin i podzespołów, jak i np. „odbicia” rynku ogniw fotowoltaicznych. Pozwolę sobie zostawić Państwa z puentą w postaci słów wspomnianej już komisarz Vestager: „Nie możemy sobie pozwolić, aby to, co stało się z panelami słonecznymi, powtórzyło się w pojazdach elektrycznych, elektrowniach wiatrowych lub kluczowych układach scalonych”.