Rosyjski minister gospodarki, Aleksiej Uljukajew stwierdził 14 listopada br., że "wierzy w mądrość światowych liderów i nie sądzi, by sankcje wobec Rosji miały zostać dokręcone". Zaznaczył jednak, że jego resort w niektórych prognozach uwzględnił możliwość wprowadzenia bardziej dotkliwych restrykcji ze strony Zachodu i "przygotowuje scenariusze działania na wypadek ewentualnych ograniczeń dotykających eksportu rosyjskiego gazu i ropy naftowej" [1]. To niezwykle interesująca wypowiedź korelująca z oświadczeniem Przewodniczącego Rady Europejskiej, który przy okazji szczytu G20 w Brisbane stwierdził, że "Rosja ma wciąż możliwość realizacji porozumień z Mińska i wybrania drogi deeskalacji, co umożliwi wycofanie sankcji. Jeżeli jednak tego nie zrobi, jesteśmy gotowi rozważyć dodatkowe działania". Herman van Rompuy doprecyzował także o jakie działania chodzi: "Będziemy nadal wykorzystywać wszystkie narzędzia dyplomatyczne (służące rozwiązaniu konfliktu-przyp. red.) w tym także sankcje, będą w naszej dyspozycji". Słowa te padły w reakcji na zaostrzającą się sytuację w Donbasie i najprawdopodobniej stanowią jednolite stanowisko Zachodu, ponieważ podobnie wypowiadał się Sekretarz Stanu USA, John Kerry [2].
Warto zastanowić się nad tym jakie znaczenie mogą mieć najprawdopodobniej związane ze sobą oświadczenia Uljukajewa i Van Rompuya. Oba sprawiają bowiem wrażenie precyzyjnych komunikatów dyplomatycznych. Trudno wyobrazić sobie, by nowy pakiet sankcji zachodnich miał objąć obszar gazu, tym bardziej że dotychczasowe restrykcje koncentrowały się na uderzeniach w rosyjski sektor naftowy. Mam tu na myśli nie tylko oficjalne ograniczenia dostępu do specjalistycznego sprzętu i technologii dla firm z Rosji, ale także działania zakulisowe, które spotęgowały globalną redukcję cen ropy naftowej. Logicznym rozszerzeniem powyższych obostrzeń byłoby zatem wprowadzenie ograniczeń dotykających eksportu rosyjskich koncernów paliwowych.
Do tej pory Polska ponosiła umiarkowane koszty sankcji nakładanych przez UE na Rosję. Ucierpieli przede wszystkim producenci owoców i warzyw oraz firmy transportowe [3]. W wyniku napięć związanych z konfliktem na Ukrainie państwowy PGNiG musiał pogodzić się także z ograniczonymi względem złożonych zamówień dostawami gazu ze strony Gazpromu. Jednak redukcja wolumenów nie zaszkodziła w żaden sposób naszej gospodarce. W przypadku ewentualnych ograniczeń UE wymierzonych w eksport rosyjskiej ropy naftowej sytuacja może się zmienić.
Kluczowy w kontekście polskiego rynku paliwowego PKN Orlen zaspokaja sporą część swojego zapotrzebowania na ropę dzięki umowie długoterminowej z Rosnieftem (podobnie wygląda to zresztą w przypadku Lotosu). W 2013 r. transport rurociągowy był podstawowym sposobem przesyłu surowców do rafinerii płockiego koncernu [4]. W 2011 r. przerób rosyjskiej ropy REBCO we wspomnianych zakładach stanowił 90% ich zdolności w tym zakresie [5]. Ograniczenia nałożone przez UE na eksport realizowany przez naftowych potentatów z Rosji mocno skomplikowałoby działanie ich polskich odpowiedników. Oczywiście spółki takie jak Orlen posiadają zgodnie z wymogami prawnymi 76 dniowe zapasy obowiązkowe surowca, jednak w przypadku długotrwałego charakteru sankcji musiałyby one podjąć działania zmierzające do dywersyfikacji dostaw.
Ile kosztowałoby szybkie przestawienie krajowych rafinerii na przerób innych rodzajów ropy niż Rebco (co na szczęście jest technologicznie możliwe)? Jak przebiegałby proces kontraktacji nierosyjskiego surowca w momencie zwiększonego popytu na ropę w UE, do której wraz z krajami bałkańskimi trafia przecież 60% rosyjskiego eksportu "czarnego złota" [6])? Jak na kondycję finansową PERN -operatora Ropociągu Przyjaźń- wpłynęłaby redukcja dostaw ze Wschodu? Czy rekordowo obciążony naftoport w Gdańsku byłby w stanie obsłużyć z odpowiednią szybkością (chodzi o wtłaczanie surowca do sieci przesyłowej) zapotrzebowanie Orlenu i Lotosu skoro trwa rozbudowa jego zdolności w tym zakresie? To pytania, na które w obliczu słów Uljukajew i Van Rompuya warto już dziś odpowiedzieć.