W ubiegłym tygodniu prezes Transnieftu Nikołaj Tokariew skierował list do wicepremiera FR Arkadija Dworkowicza, w którym podkreślił, że deficyty paliwowe regionu nie wynikają z polityki operatora sieci przesyłowej, ale nadmiernego eksportu paliw przez Rosnieft. Korespondencja to reakcja na złożenie przez Rosnieft skargi na Transnieft do Federalnego Urzędu Antymonopolowego (FAS). Umotywowano ją brakiem otrzymywania informacji na temat wolnych mocy w ropociągach.
Jednak w szerszym aspekcie list Tokariewa to kontynuacja nabrzmiewającego od maja konfliktu pomiędzy obydwoma gigantami naftowymi. Zdaniem prezesa Transnieftu potrzeby paliwowe na Dalekim Wschodzie mogą w pełni zabezpieczyć rafinerie w Komsomolsku i Chabarowsku a Rosnieft intensywnie rozbudowuje kompleks petrochemiczny Nachodka z powodu wybujałych planów eksportowych. Według Transnieftu mają one zbyt duży rozmach a spółka jako operator nie ma wystarczających środków finansowych by zespolić inwestycję z lokalną infrastrukturą energetyczną. Mało tego, zdaniem Tokariewa inwestycja Rosnieftu nie ma charakteru strategicznego, dlatego koszty przeznaczane na zwiekszanie potencjału Nachodki lepiej byłoby przeznaczyć na rozwój złóż ropy naftowej na Syberii wschodniej.
Czytaj także: Rosnieft i Transnieft coraz bardziej skonfliktowane
Wojna domowa w sektorze naftowym doskonale ilustruje nasilające się tarcia w rosyjskim obozie rządzącym pomiędzy ośrodkiem rządowym i prezydenckim. W pierwszym z nich w chwili obecnej należy lokować Transnieft, w drugim Rosnieft. Niemniej - co warto podkreślić- sytuacja jest dynamiczna i ściśle skorelowana z postepami konsolidacyjnymi całego sektora przez Igora Sieczina- prawą rękę Władimira Putina.
Zobacz również: Rosyjska dezinformacja w sprawie PKN Orlen
W Polsce powyższe procesy powinny być bacznie obserwowane ponieważ zarówno Rosnieft jak i Transnieft są partnerami kluczowych państwowych spółek takich jak PERN, czy PKN Orlen.
Piotr A. Maciążek