Gaz
Mniejszy Putin z Mniejszej Azji, czyli Erdoğan i energetyka [KOMENTARZ]
Prezydent Recep Tayyip Erdoğan już teraz uchodzi na Zachodzie za dyktatora- tak przynajmniej opisują go liberalne media. Ostrzejsze zarzuty pojawiły się po kwietniowym referendum w Turcji, które dotyczyło kształtu ustrojowego państwa. Wtedy też, 51-procentowa większość głosujących przyznała Erdoğanowi mandat do wprowadzenia zmian w konstytucji, dzięki którym skupi on w swym ręku władzę ustawodawczą i wykonawczą. Niektóre dzienniki nazwały go wtedy „sułtanem”, odwołując się do tytulatury Imperium Osmańskiego. Jednakże, po prawdziwie dyktatorską i imperialną władzę prezydent Turcji może dopiero sięgnąć, wykorzystując do tego celu energetykę. Trudno w takim zachowaniu nie dostrzec wzorców zaczerpniętych z innego wschodniego imperium.
Erdoğan na płaszczyźnie energetycznej jest graczem co najmniej niezłym. Jako premier i prezydent współpracował przy tworzeniu tureckiego portfolio zawierającego m.in. ropociąg Baku-Tbilisi-Ceyhan (BTC) nazywany czasem „naftowym Nabucco” z racji omijania Rosji przy okazji dostarczania kaspijskiej ropy na rynku europejskie, budowany Gazociąg Transanatolijski (TANAP), który ma stanowić element Korytarza Południowego (uznanego przez Unię za jedną z kluczowych dróg dywersyfikacyjnych), tworzoną linię elektroenergetyczną mającą przesyłać prąd do UE, powstający już gazociąg Turkish Stream, a także zapowiedziane połączenie, które ma przesyłać do Europy gaz z ogromnych złóż izraelskich. Wszystkie te projekty mają jeden wspólny mianownik- czynią one Turcję ,,kranem energii” dla Europy, zwłaszcza jeśli chodzi o dostawy gazu.
Jak to się przekłada na liczby? TANAP, którego budowa ma zakończyć się w 2018 roku ma dostarczać początkowo 16 miliardów metrów sześciennych gazu rocznie, z czego 6 mld ma trafiać na rynek turecki. Połączenie ma być rozbudowywane aż do poziomu 31 miliardów w 2026 roku. Z kolei gazociąg Turkish Stream, którego rozruch planowany jest na rok 2019, ma przesyłać ok. 30 miliardów metrów sześciennych błękitnego paliwa. Szczegóły połączenia biegnącego ze złóż izraelskich do Europy nie są jeszcze znane- ale rozmiar zasobów, które zostały odkryte, może sugerować, że w grę wchodzić będą istotne dla unijnych rynków wolumeny. Podsumowując, już za dwa lata przez Turcję przesyłane będzie około 40 miliardów gazu rocznie. Będzie to więc około 10% całości unijnego zapotrzebowania na to paliwo.
Zobacz także: Gazprom porozumiał się z Ankarą w sprawie finansowania Turkish Stream
Liczba ta może się wydawać mało imponująca. Znaczenie energetycznej mocy Ankary dodatkowo pomniejsza fakt, że gaz przesyłany do Europy przez tureckie terytorium będzie głównie rosyjskiego pochodzenia (a więc to Moskwa jawi się tu jako prawdziwie decyzyjny gracz). Trzeba jednak wziąć poprawkę na pewne specyficzne warunki geopolityczne.
Po pierwsze, gaz transportowany przez Turcję trafiać ma przede wszystkim na stosunkowo małe rynki (głównie bałkańskie, pokroju Serbii czy Węgier), których zapotrzebowanie na ten surowiec jest względnie małe. Co więcej, państwa w tym regionie są w znacznym stopniu uzależnione od rosyjskiego błękitnego paliwa (zależność ta osiąga tam poziom 70-85%), czyli posiadają słabo zdywersyfikowane portfele dostaw. Tym samym, jeśli spełnią się rosyjskie zapowiedzi dotyczące wstrzymania tranzytu gazu przez Ukrainę, kierunek turecki będzie dla tych państw jedyną możliwą drogą zaopatrywania w ten surowiec. Dlatego też, nawet najmniejsze redukcje przesyłu, mogą spowodować duże problemy dla bałkańskich odbiorców.
Zobacz także: "Gazowa kurtyna" - symbol nowej zimnej wojny Rosji z Zachodem [ANALIZA]
Można tu postawić argument, że Turcja nie odważy się narazić rosyjskich firm na straty. Jednakże, analiza jej poczynań względem rosyjskich spółek energetycznych może prowadzić do wniosku, iż prezydent Erdoğan dostrzegł z jednej strony swoją silną pozycję, a z drugiej- słabość Gazpromu. Turcja jest drugim największym klientem tej spółki (zaraz po Niemczech), ma bezpośredni wpływ na kształtowanie się dróg dostaw nierosyjskiego gazu i ropy do państw UE. Co więcej, jawi się ona Rosjanom jako alternatywa dla Ukrainy w kwestii przesyłu gazu. Natomiast Gazprom od pewnego czasu traci poszczególne rynki (m.in. ukraiński, litewski, gruziński, a być może, niebawem też i polski). Dlatego też, szczególnie zależy mu na dobrych relacjach ze swymi dużymi kontrahentami, którzy jednocześnie służą jako tranzyt surowca do dalszych odbiorców. Suma tych czynników może tłumaczyć przypadek z grudnia 2016 roku, kiedy to Turcja znacjonalizowała największego prywatnego importera rosyjskiego gazu. Spółka Akfel Holding, upaństwowiona specjalnym dekretem władz, miała być powiązana z terrorystami. Był to podmiot przynoszący Rosjanom największe zyski na rynku tureckim.
Biorąc powyższe pod uwagę, można zakładać, że energetyczne kroki Ankary będą coraz śmielsze i już niedługo Turcja zacznie używać dostarczanych przez swoje terytorium surowców energetycznych jako narzędzia politycznego. W tej kwestii, Erdoğan może brać przykład z Władimira Putina, który niemalże do perfekcji doprowadził rosyjską sztukę władania orężem energetycznym w celu realizacji celów politycznych. Oczywiście, skala działań tureckich będzie znacznie mniejsza- w praktyce rzutować będzie głównie na Bałkany. Wpasowuje się to w pewną wizję utworzenia regionalnego mocarstwa nad Bosforem. Na te tory wepchnął Erdoğana konflikt z Unią Europejską. W relacjach między tymi dwoma potęgami istotną rolę odgrywał dotychczas kryzys uchodźczy. Już na tym polu zaznaczyła się istotna rola Turcji jako swoistego ,,korytarza dostępu" do Europu. Teraz jednak, środek ciężkości może przesuwać się w stronę dostaw energii.
Jednym z argumentów, które uzasadniają obawy co do możliwego szantażu energetycznego ze strony Turcji jest też osobowość samego Erdoğana. Podczas swojej kariery politycznej dał się on poznać jako polityk, który może ulec swoim emocjom. Może być wtedy zdolny do działań w sektorze energii, które wkraczają poza pole przyjętych zasad ekonomicznych. Odejście od kryteriów rynkowych charakteryzuje też rosyjską politykę energetyczną, która przejawia się m.in. niespodziewanymi ,,zakłóceniami przesyłu" gazu w określonych momentach. Ofiarą takich działań była m.in. Polska, kiedy to na tydzień przed warszawskim szczytem NATO w 2016 roku dostawy błękitnego paliwa nad Wisłę spadły nagle o 20%. Z kolei w czerwcu 2017 roku, niedługo po podpisaniu dokumentów kluczowych dla gazociągu Baltic Pipe, awaria dotknęła Gazociąg Jamalski. Doprawdy, trudno zakładać, że wydarzenia te były dziełem przypadku. Biorąc Rosję za przykład, Erdoğan może zatem próbować prowadzić podobną politykę w obszarze swojej domniemanej strefy wpływów.
Interesujące pod tym względem może być wystąpienie tureckiego prezydenta na lipcowym kongresie naftowym w Stambule. Ostrzegł on tam firmy energetyczne współpracujące z greckimi Cypryjczykami. Erdoğan powiedział wprost, że podmioty te ,,mogą stracić przyjaźń Turcji". Słowa te nawiązywały do kroków prawnych, które podjął Cypr względem zasobów surowców energetycznych znajdujących się przy wyspie. Chodzi o jurysdykcję nad poszukiwanie węglowodorów. Nowe rozwiązania mogą zmniejszyć tureckie możliwości eksplorowania tamtejszych złóż. Można tu dopatrzeć się jawnej próby zarysowania strefy wpływów.
Zobacz także: Erdogan ostrzega firmy naftowe. ,,Stracicie przyjaźń Turcji"
Co więcej, Erdogan może użyć energetyki także jako narzędzia legitymizacji swej polityki wewnętrznej. Turcja jest krajem, w którym de facto trwa regularna wojna domowa między siłami rządowymi a Kurdami. Biorąc pod uwagę dysproporcję sił między stronami, można założyć, że kwestią czasu jest sięganie po zamachy terrorystyczne jako narzędzie walki. Oczywistymi celami dla terrorystów są elementy infrastruktury krytycznej, zwłaszcza zaś- energetycznej. Można zatem wyobrazić sobie sytuację, w której Erdogan- pod pretekstem ochrony dostaw surowców energetycznych do Europy- jeszcze bardziej zaostrzy swoją politykę wobec skonfliktowanych z jego władzą mniejszości, wprowadzając do niej (nawet jawnie) środki, które nie są dozwolone w świecie wartości Zachodu.
Oczywiście, w rozważaniach tych kluczowe pytanie brzmi: ,,jak postąpi Rosja?". Trudno wskazać, kto kogo w układzie Moskwa-Ankara bardziej potrzebuje, zwłaszcza, że punktów wspólnych dla interesów tych dwóch stron jest naprawdę sporo. Jednakże, dysponując z roku na rok coraz potężniejszym argumentem ekonomicznym w postaci rosnącego tranzytu nośników energii przez swoje terytorium, Turcja będzie działać coraz aktywniej na rzecz swoich interesów. Można więc zastanawiać się, czy Rosja, która liczy się z coraz poważniejszą konkurencją na rynku europejskim (objawiającą się choćby poprzez wzrost zainteresowania dostawami LNG z USA) będzie w stanie skutecznie wpływać na swojego drugiego co do wielkości gazowego klienta. Możliwe, że Moskwa zostawi Ankarze pewną dozę swobody w posługiwaniu się energetycznym narzędziem.