Reklama

Władze w Mińsku zdecydowały o zmniejszeniu dostaw paliw do Rosji w związku z dewaluacją rubla. Sprzedaż produktów z rafinerii w Mozyrzu i Nowopołocku staje się bowiem coraz mniej opłacalna w związku z perturbacjami ekonomicznymi jakie przeżywa Federacja Rosyjska. Na krótką metę nowa polityka reżimu Aleksandra Łukaszenki nie powinna być dla Moskwy szczególnie dokuczliwa, tym bardziej że białoruskie paliwa są produkowane z nieoclonej rosyjskiej ropy i ich eksport do krajów spoza Unii Celnej oznacza wpływy finansowe dla Kremla. Jednak w dalszej perspektywie sytuacja może wymknąć się spod kontroli. Eksperci na jakich powołuje się dziennik ekonomiczny Wiedomosti twierdzą, iż od połowy lutego br. ceny benzyny na giełdzie wzrosły w zależności od regionu Rosji od 6,5 do 14 %. Drożejące paliwo napędza popyt (obywatele chcą go kupić póki jest relatywnie tanie) i w tym kontekście 1,8 mln ton importu realizowanego za pośrednictwem Białorusi działało na taki proces amortyzująco. 

Zmniejszenie dostaw, o którym zdecydowano w Mińsku, może więc w najgorszym wypadku spowodować, w niektórych rosyjskich regionach krótkotrwały deficyt paliwa (takie ryzyko wzmacnia bardzo duża awaryjność przestarzałych, rosyjskich rafinerii). Na razie władze w Moskwie uspokajają, że o żadnych problemach nie ma mowy a odchylenia w wolumenie importowym nie wykraczają poza zapisy kontraktowe (choć niezależni analitycy sektora paliwowego są innego zdania). Odpowiedzialny za sektor energetyczny, wicepremier FR Arkadij Dworkowicz oświadczył nawet, że o krokach odwetowych ze strony Rosji nie może być mowy i nie zmniejszy ona eksportu ropy na Białoruś w odpowiedzi na redukcje dostaw paliwa produkowanego w Mozyrzu i Nowopołocku. Tyle tylko, że jego wypowiedź zabrzmiała w rosyjskim stylu – jak polityczne ultimatum przyodziane w dyplomatyczny konwenans.

Wydaje się więc, że w najbliższym czasie dojdzie do rozmów pomiędzy Moskwą i Mińskiem mających rozwiązać kolejną już (po tzw. aferze rozpuszczalnikowej) trudną sytuację w dwustronnych relacjach dotyczących sektora paliwowego. To istotna kwestia także z perspektywy polskiej, która wielokrotnie stawała się już zakładnikiem takich sytuacji (gdy strony nie dochodziły do porozumienia). Wystarczy przypomnieć w tym kontekście 2013 rok, gdy ustami swojego doradcy – Siarhieja Musijenki, Aleksandr Łukaszenka groził Rosjanom wstrzymaniem tranzytu ropy naftowej do Polski i Niemiec (ropociągiem Przyjaźń). Oczywiście surowiec może być w jakimś stopniu dostarczany do wspomnianych krajów drogą morską, niemniej nie jest to zabieg korzystny z ekonomicznego punktu widzenia. Poza tym np. w przypadku rafinerii w Schwedt  takie dostawy napotkałyby na problem związany z ograniczonymi mocami portu w Rostocku i niewystarczającą przepustowością rurociągu, który łączy go z rafinerią.  W przypadku polskich odbiorców sprawa wygląda lepiej, niemniej straty finansowe poniósłby operator ropociągów na obszarze Polski – spółka PERN. Tymczasem firma ta prowadzi projekt rozbudowy gdańskiego naftoportu głównie ze środków finansowych pochodzących z opłat tranzytowych uiszczanych za użytkowanie Przyjaźni.

Reklama
Reklama

Komentarze