Wiadomości
Kredyty węglowe nowym bitcoinem? [KOMENTARZ]
Wartość „carbon offsets”, certyfikatów, którymi można pokryć emisję gazów cieplarnianych, ma wzrosnąć ok. 50-krotnie przez najbliższe dekady. Dziś cena waha się między 2 a 3 dolary za tonę, w 2050 roku może kosztować 120 dolarów za tonę — tak wynika z analizy BloombergNEF.
Czym są w ogóle kredyty węglowe, offsety węglowe (to nazwy robocze, jako że w Polsce certyfikaty są mało znane, choć mam nadzieję, że zostanie wymyślona lepsza)? Po pierwsze, nie należy ich mylić z uprawnieniami do emisji CO2 (EUA) funkcjonującymi w ramach systemu handlu emisjami (ETS). Uprawnienia to idea regulacyjna, pomysł opodatkowania emisji, można powiedzieć pomysł państwowy, centralistyczny, choć oczywiście w tym konkretnym przypadku nie odpowiada za nie państwo, tylko organizacja międzynarodowa jaką jest Unia Europejska.
Kredyty węglowe ("carbon offsets", "carbon credits") to raczej idea prywatna. W gruncie rzeczy dosyć prosta. Przykładowy, typowy scenariusz: korporacja emituje CO2 i chce to zrekompensować środowisku. Wszyscy wiemy, co wchłania CO2 i produkuje tlen -- rośliny.
Która roślina pochłania najwięcej CO2? Odpowiedź nie jest prosta. Portal sciencefocus.com podaje, że najwięcej pochłonie bambus. W szerszej kategorii najskuteczniejsze w świecie roślin są drzewa ze względu na rozmiar oraz czas życia. Bardzo ogólne obliczenia wskazują, że podczas średniego cyklu życiowego jedno drzewo pochłonie ok. pół tony CO2.
Firma wydająca certyfikaty sadzi drzewko i przekazuje za opłatą korporacji dowód, że jej emisje zostały zrekompensowane, czy raczej będą w przyszłości pochłonięte przez konkretną liczbę drzew. Na razie mechanizm jest prosty, a rynek niewielki oraz słabo uregulowany.
Zmiany klimatyczne to nie równanie matematyczne, więc opisana wyżej kompensacja jest mocno uproszczonym mechanizmem. Rzecz jasna, tona CO2 wyemitowana w jednym miejscu to ta sama tona, która została wchłonięta np. przez drzewa posadzone na warunkach offsetu. Jednak nie można powiedzieć tego samego o ochronie skomplikowanych ekosystemów, roztapianiu się lodowców, suszy i innych następstw ocieplania się klimatu. Nie da się zamknąć tych procesów w jakiś instrument finansowy, który można sprzedać korporacji i jednocześnie dać jej uprawnienia do niszczenia planety, bo zapłaciła rekompensatę.
Grupa zadaniowa
W ubiegłym roku pojawiły się doniesienia o tym, że te certyfikaty mają trafić do obrotu giełdowego. Powstała specjalna grupa zadaniowa z ramienia Instytutu Finansów Międzynarodowych, który reprezentuje największe banki na świecie, do utworzenia ram, w których mają funkcjonować węglowe instrumenty finansowe.
Grupie przewodniczy Bill Winters (nie mylić z Billem Withersem muzykiem znanym z świetnego wykonania „Ain't no sunshine"), dyrektor naczelny banku Standard Chartered, wspierany jest przez Marka Carneya, byłego szefa Banku Anglii, który teraz ma ważne role związane z klimatem w kilku organizacjach, w tym w ONZ i Brookfield Asset Management. Członkowie grupy to m.in. menadżerowie z dużych linii lotniczych, banków, firm naftowych, rolniczych oraz brokerów giełdowych.
To oczywiście nowy rynek dla tych instytucji, nowa okazja do zarobku. Na razie transakcje i cały obrót certyfikatami odbywa się na zasadzie „over-the-counter", czyli spotkań handlowych przypominających czasy przed epoką informacyjną, a może nawet przed dojrzałymi giełdami. Są to bowiem umowy zawierane podczas spotkania jeden na jeden, które z natury rzeczy sprawiają, że przedmiot handlu jest mniej płynny niż w wolnym obrocie giełdowym.
Tradycyjnym zagrożeniem przy tego rodzaju projektach jest to, że finansiści na drugim planie pozostawią walkę ze zmianami klimatu i będą przede wszystkim patrzeć na zyski. Nie sposób ocenić w jakim kierunku to pójdzie, ale nikt też nie mówi, że zysk z obrotu jakąś formą tych certyfikatów nie będzie szedł w parze z zalesianiem różnych obszarów świata i zmniejszaniem emisji dwutlenku węgla.
Przyszłe wzrosty
Wróćmy do analizy BloombergNEF. „Popyt na kredyty z tytułu kompensacji emisji dwutlenku węgla gwałtownie wzrośnie w nadchodzących dziesięcioleciach, ponieważ firmy będą dążyć do osiągnięcia swoich celów zerowej emisji netto, a rządy będą zachęcać do inwestowania w naturalne pochłaniacze dwutlenku węgla i technologie zmniejszające emisje. Jednak niepewność dotycząca podaży wiarygodnych kredytów oraz systemu regulacyjnego dla tego sektora utrudnia przewidywanie rozwoju rynku" -- takie wnioski płyną z raportu. Dziś cena za jeden certyfikat kompensujący tonę CO2 waha się między 2 a 3 dolary. W 2050 roku może dojść nawet do 120 dolarów.
Ceny offsetów węglowych wzrosły w ciągu ostatniego roku, ponieważ korporacje starały się pozyskać kredyty z wiarygodnych projektów, aby pomóc w osiągnięciu celów zerowej emisji netto. Firmy oferujące kredyty węglowe miały trudności z zaspokojeniem rosnącego popytu, biorąc pod uwagę długie cykle planowania i rozwoju większości projektów redukcji emisji opartych na naturze.
Jednak raporcie BNEF "Long-Term Carbon Offset Outlook 2022" stwierdzono, że zakres, w jakim wzrost cen będzie kontynuowany, będzie w dużej mierze zależał od nowych zasad i standardów, które mają zostać wprowadzone, aby zarządzać rynkiem i określić, które rodzaje offsetu kwalifikują się do zaliczenia na poczet celów zerowych netto. Jak wspomniałem, ten rynek to dziś zupełnie dziki zachód, ramy dopiero się tworzą.
"Jeśli wszystkie rodzaje kompensacji będą nadal dozwolone, w tym te, które pozwalają uniknąć emisji, które w przeciwnym razie miałyby miejsce, na rynku pojawi się nadmiar bezwartościowych kredytów, co spowoduje spadek cen i przyciągnie krytykę dotyczącą jakości" - pisze BNEF. "Skok w popycie korporacyjnym, szczególnie ze strony branż emitujących duże ilości zanieczyszczeń, które nie mają alternatywy dla offsetów, mógłby wypełnić tę lukę i doprowadzić do umiarkowanego wzrostu cen, ale wiele firm waha się przed dalszym inwestowaniem w offsety" -- czytamy.
Z drugiej strony raport przewiduje, że jeśli rynek zostanie ograniczony tylko do offsetów, które usuwają, przechowują lub sekwestrują węgiel - do czego wzywała coraz większa liczba działaczy kampanii i przedsiębiorstw - wtedy prawdopodobnie nie będzie wystarczającej podaży, aby nadążyć za popytem, co doprowadzi do znacznych krótkoterminowych wzrostów cen i zniszczy płynność. Czyli, krótko mówiąc, będzie tak, albo inaczej.
"Jeśli rynek będzie ewoluował w kierunku wspierania krajów w osiąganiu ich celów klimatycznych, a nie firm, złagodzi to niedobór podaży. Mimo to, nadal nie jest to idealne rozwiązanie dla długoterminowego sukcesu offsetów węglowych" - dodano w raporcie.
Kyle Harrison, szef badań nad zrównoważonym rozwojem w BloombergNEF i główny autor raportu, powiedział, że sektor jest skazany na „rosnące problemy w nadchodzących latach, ponieważ zainteresowane strony próbują zrozumieć, jak w sposób zrównoważony rozwijać rynek offsetów węglowych i określić, komu będzie on służył".
"Jeśli rynek będzie budowany cierpliwie i z rozsądkiem, w połowie tego stulecia osiągnie wartość ponad 550 miliardów dolarów" - powiedział. „Dostawcy, nabywcy offsetów, handlowcy i inwestorzy będą musieli zrównoważyć idealizm z realizmem. W przeciwnym razie ryzykują, że rynek offsetu wypali się w momencie, gdy dopiero się rozkręca" -- dodał.
Czytaj też
Dwa scenariusze
Raport modeluje perspektywy rynku offsetów węglowych w ramach trzech scenariuszy: scenariusza rynku dobrowolnego, scenariusza SBTI (Science Based Targets initiative, czyli inicjatywy oparte na nauce skupione na konkretnych problemach) oraz scenariusza hybrydowego. Zgodnie z tymi scenariuszami, ceny offsetów wahają się od 11 do 215 dolarów za tonę w 2030 r., (w 2020 r. średnia cena wynosiła 2,50 dolara), a następnie spadają do 47-120 dolarów za tonę w 2050 r. Ceny pozostają najniższe w przypadku scenariusza wolnego rynku, a najwyższe w przypadku rynku regulowanego przez cele emisji oparte na podstawach naukowych.
BNEF stwierdził, że w scenariuszu rynku całkowicie wolnego niskie ceny dałyby przedsiębiorstwom elastyczność w realizacji ich celów w zakresie zrównoważonego rozwoju, ale takie podejście osłabiłoby następnie zdolność przedsiębiorstw do rzeczywistej dekarbonizacji i wywołało krytykę dotyczącą tego, czy kompensacje rzeczywiście przynoszą obiecaną redukcję emisji.
W przeciwieństwie do tego, scenariusz SBTI ograniczyłby podaż kredytów do offsetów związanych z usuwaniem zanieczyszczeń, takich jak ponowne zalesianie i nowo powstające technologie, np. bezpośrednie wychwytywanie CO2 z powietrza. BNEF uważa, że takie podejście rozwiązałoby problem niedoboru podaży, jaki można zaobserwować w scenariuszu rynku dobrowolnego, ale mogłoby spowodować "nadmierną kompensację", w wyniku której niektóre korzystne projekty zostałyby wykluczone z rynku, a znaczne ograniczenia podaży doprowadziłyby do wzrostu cen kredytów węglowych do 224 dolarów za tonę do 2029 r.
"Bez względu na scenariusz, korporacje i inne podmioty, które chcą kupować jednostki redukcji emisji dwutlenku węgla, nie powinny oczekiwać, że będzie to karta, która pozwoli im wyjść z więzienia na dłużej" - powiedział Harrison. "W miarę jak rynek dojrzewa - a tak się stanie - i wprowadzane są procesy, dzięki którym offsety przypominają tradycyjny towar, ceny nieuchronnie wzrosną, a firmy będą musiały nadać priorytet swoim emisjom brutto bardziej niż kiedykolwiek" -- dodał.
Węglowe offsety to na pewno szansa na greenwashing, choć przy transparentnej działalności mogą realnie zazielenić wiele obszarów. Wydaje się, że rządy nie muszą na razie specjalnie zachęcać korporacji do kupowania offsetów, choć bez wątpienia regulacje w tym zakresie są konieczne. Można sobie wyobrazić cele czy kwoty kompensacji emisji przez firmy narzucone przez udziałowców. Już dziś obserwujemy masowy przypływ funduszy inwestujących w spółki przestrzegające pewnych norm w zakresie dbania o środowisko. Nie ulega wątpliwości, że już ustawia się kolejka pośredników, trejderów i agencji, które będą chciały wycisnąć z tego rynku jak największy zysk niekoniecznie mając na sercu redukcję emisji. Potrzebne są klarowne ramy prawne, aby kolejny szlachetny pomysł nie przerodził się w raj dla padlinożerców. Na razie więcej się dzieje w tym temacie w USA, ale prędzej czy później UE będzie musiała również zmierzyć się z nowym rynkiem.