Klimat
Ruszyła machina. Biden szykuje klimatyczny zwrot stulecia [ANALIZA]
Po obietnicach, przyszedł czas na czyny i konkretne programy. Joe Biden jest prezydentem USA tylko dwa tygodnie, ale już obserwujemy kształtowanie się agendy klimatycznej, zarówno instytucjonalnie, jak i personalnie.
Na początek przypomnijmy główne założenia planu klimatycznego Bidena, czy szerzej, Demokratów. Biden zapowiedział, że Stany Zjednoczone już w 2035 roku osiągną bezemisyjność w energetyce. Chciałby również dokonać modernizacji czterech milinów budynków, tak, aby stałe się one mniej obciążające dla środowiska. Do tego dochodzi plan postawienia pół miliona stacji ładowania pojazdów elektrycznych. Już z mniej konkretnych zapowiedzi – badania nad technologią wychwytywania dwutlenku węgla oraz nad zaawansowanymi technologiami jądrowymi. Last but not least, Biden chce zakazać wynajmu federalnych ziem do poszukiwań i wydobycia ropy i gazu.
Nakłady na te wszystkie ambitne cele mają sięgać 2 bilionów dolarów. Niedawno doszła również zapowiedź wymiany całej floty samochodów, którą mają do dyspozycji członkowie administracji, amerykańskiego rządu, na elektryczne. To będzie bardzo duże wyzwanie, bo mówimy o 650 tys. aut.
Już po inauguracji Biden dodatkowo zapowiedział, że wycofa federalne finansowanie dla projektów węglowodorowych zagranicą. Konsekwencją tego byłyby miliardowe straty dla wielu firm na całym świecie. Prezydent USA chce również przekonać kongres do zakazu dotacji państwowych dla paliw kopalnych w kraju.
Potężny „Envoy”
Tak jak spekulowano na długo przed wyborami, specjalne, klimatyczne stanowisko z ogromnymi kompetencjami, dostał były sekretarz stanu John Kerry. „Special Presidential Envoy for Climate” ma mieć pod sobą kilka agencji rządowych oraz moc sprawczą na arenie międzynarodowej, aby „naprawić szkody wyrządzone przez Donalda Trumpa”.
Czego jak czego, ale doświadczenia i kompetencji Kerry’emu odmówić nie sposób. W 1991 uczestniczył w pierwszej wielkiej konferencji klimatycznej ONZ w Rio de Janeiro. Był również świadkiem podpisania protokołu z Kyoto w 1996 r. Był sponsorem ustawy klimatycznej w senacie w 2010 roku, która ostatecznie jednak nie przeszła. Jako pierwszy w historii sekretarz stanu odwiedził Antarktydę a także podpisał w imieniu USA porozumienie paryskie w 2015 r.
W niedawnym wywiadzie dla Bloomberga, Kerry podkreślił, że jego współpracowniczką będzie młoda kongresmenka Alexandria Ocasio-Cortez, znana ze skrajnie lewicowych poglądów. To na była inicjatorką ustawy „Green New Deal”, która miała zobowiązać kongres do działań mających doprowadzić do osiągnięcia przez Stany Zjednoczone neutralności klimatycznej do 2050 r.
Kerry zdaje się patrzeć realistycznie na postawione przez prezydenta Bidena cele. W odpowiedzi na pytanie o głosy aktywistów klimatycznych, którzy chcą neutralności już w 2030 roku mówi: „Chcą to zrobić szybko. Wszyscy chcemy. Potrzebujemy celu na 2030 rok, 2035 i 2040 roku. Potrzebujemy niecierpliwości, ale także realizmu. Na dzień dzisiejszy nie mamy możliwości zapewnienia zasilania dla niektórych podstawowych usług podczas tak szybkiej transformacji. Ale naukowcy mówią nam, że jeśli osiągniemy zero netto do 2050 r. - lub miejmy nadzieję, że do 2040 r., 2045 r. - jeśli będziemy do tego dążyć, zobaczymy, jak w grę wchodzi prawo Moore'a - nagła, wykładnicza szybkość, z jaką nadchodzą zmiany”.
W wywiadzie Kerry odniósł się również do koncepcji opłaty za emisję dwutlenku węgla, czyli po prostu amerykańskiej wersji unijnych ETS. „Jestem wieloletnim zwolennikiem wprowadzenia opłaty za węgiel”. Co ciekawe, Kerry w latach 2009-2010 pracował nad projektem ustawy tego dotyczącym z mocno prawicowym republikańskim senatorem Lindsey Grahamem. Były sekretarz stanu podkreśla zresztą, że są republikańscy legislatorzy, którzy poparliby taki projekt.
Kerry uważa również, że nawet w przypadku zmiany w Białym Domu za cztery lata i odwrotnego kursu ws. klimatu, „żaden przyszły prezydent nie będzie w stanie odwrócić naszych wysiłków”. Argumentuje to wielkim zakresem działań i „bilionami wpompowanymi w zieloną gospodarkę”. „Jakikolwiek prezydent, który przyjdzie za 4 lata lub za 8, zobaczy gospodarkę po transformacji” – mówi.
Oczywiście istnieją entuzjaści planów administracji Bidena oraz klimatycznego zwrotu, jaki się dokonał w Białym Domu po opuszczeniu go przez Donalda Trumpa. I nie ma co się dziwić, w końcu Trump właściwie należał do denialistów, rozszerzał pozwolenia na poszukiwania i wydobycie ropy i gazu, wyprowadził USA z porozumienia paryskiego, wspomagał spółki węglowe. Mimo to, właśnie za jego kadencji doszło do tego, że Stany Zjednoczone zostały liderem redukcji emisji CO2 w roku 2019. Powodem tego było masowa transformacja elektrowni węglowych na gazowe, co z kolei było spowodowane trwającym co najmniej od dekady boomem na niebieskie paliwo z łupków. Gaz bowiem jest niemal dokładnie dwukrotnie mniej emisyjny niż węgiel.
Porażka Obamy
Jednak Trump to już przeszłość, zaprzysiężony został 46. prezydent USA, czyli Joe Biden. Polityk ten całkiem niedawno pełnił funkcję wiceprezydenta za kadencji Baracka Obamy w latach 2009-2017. Rzecz jasna Obama również miał ambitne plany klimatyczne i dwie kadencje na ich realizację. Szansę tę jednak… koncertowo zmarnował, co przyznają komentatorzy z mediów o różnych sympatiach politycznych i ideologicznych.
Raczej lewicowo-liberalny Vox, słowami Davida Bookindera pisze: "Jestem sceptyczny. Pomimo niedawnych energicznych prób obmywania jego spuścizny, polityka klimatyczna prezydenta Obamy podczas jego pierwszej kadencji była w dużej mierze nie do odróżnienia od polityki George'a W. Busha. Obaj walczyli potężnie, aby uniknąć regulacji gazów cieplarnianych - Bush, ponieważ nie dbał o tę sprawę, Obama, ponieważ był to niższy priorytet niż opieka zdrowotna, a po przyjęciu ustawy o przystępnej cenie opieki, z obawy o konsekwencje polityczne. Dopiero po wyborach w 2012 roku Obama wykazał apetyt na faktyczne regulacje dotyczące emisji, a wtedy było to za mało - i zdecydowanie za późno".
Z kolei zbliżona do Partii Republikańskiej, konserwatywny think tank The Heritage Foundation piórem Nicolasa Lorisa stawia podobne tezy. „Od pierwszego dnia Plan Czystej Energii Obamy był pełen problemów - ekonomicznych, środowiskowych i prawnych. Po pierwsze, rodziny i firmy zostałyby dotknięte wyższymi rachunkami za energię. Jak to się stało? W planie określono konkretne limity emisji gazów cieplarnianych dla każdego stanu w oparciu o miks elektroenergetyczny poszczególnych stanów i oferowano „elastyczne” opcje, w jaki sposób stany mogą osiągnąć cele. Jednak bez względu na to, jak stany rozwinęłyby swoje plany, szkody gospodarcze byłyby odczuwalne w wyniku wyższych kosztów energii, mniejszej liczby miejsc pracy i mniejszego wyboru energii dla konsumentów. Idea elastyczności EPA nie złagodziłaby ciosu gospodarczego. Oznaczało to po prostu, że Amerykanie musieliby ponieść wyższe koszty za pomocą innych mechanizmów” – czytamy.
Nie wnikając w plany klimatyczne Obamy, krytyka jego spuścizny w tym zakresie jest widoczna. A Joe Biden był jego zastępcą w tamtej administracji. Oczywiście, często nadmienia się, że wiceprezydent nie ma prawie żadnej władzy, jest często ozdobą, kwitkiem do kożucha, czy też „zapasowym prezydentem” na wypadek, impeachmentu czy śmierci głowy państwa. Możliwe, że Biden nie miał wielkiego wpływu na tworzenie się czy też egzekucję planów klimatycznych Obamy, ale warto pamiętać, że był członkiem już jednej administracji, która raczej zawiodła w tym obszarze.
Duże plany, ale trzeba je wprowadzić w życie
Jak będzie tym razem? To zależy od wielu czynników. Na pewno Demokraci z Bidenem na czele mają szerokie pole do popisu – senat, kongres i Biały Dom są w ich rękach. Powodzenie planów Bidena zależy od uchwalenia odpowiednich ustaw w Kongresie i oczywiście od sposobu ich egzekucji. W USA istnieją również rozmaite grupy lobbingowe potężnych branż paliw kopalnych, które będą ściśle chronić swoich interesów.
Plany Bidena, zaostrzone zresztą jeśli chodzi o cele pod wpływem lewej części Partii Demokratycznej, są konkretne i ambitne, co jednak nie znaczy, że wejdą w życie. Tym bardziej, że są rozpisane na dekady, a jak widzieliśmy po ostatniej kadencji poprzedniego prezydenta, dwie główne siły polityczne mogą się diametralnie różnić w podejściu do polityki klimatycznej.