Dziś granica rentowności to około 200 zł za MWh a obecna cena rynkowa energii kształtuje się na poziomie 150 zł. Żadne prognozy nie brały pod uwagę takiego scenariusza. Dziś mamy więc zderzenie dwóch zjawisk - spadających cen energii z pojawiającym się deficytem mocy. Do tego dochodzą jak najbardziej zrozumiałe oczekiwania inwestorów, aby część ich potrzeb zabezpieczało państwo, odpowiedzialne za bezpieczeństwo energetyczne kraju. W rezultacie nożyce wzajemnych oczekiwań są niebezpiecznie rozwarte, co niekorzystnie rzutuje na bezpieczeństwo energetyczne. Ten pat blokuje bowiem decyzje o nowych inwestycjach tak po stronie firm prywatnych jak i tych z udziałem Skarbu Państwa.
Tymczasem już dziś zdarzają się doby, w których rezerwa mocy jest delikatnie ujmując nadwyrężona. Wystarczy dodać, że z informacji zawartych w Rocznym Bilansie Mocy (plan na rok 2013) wynika, iż różnica pomiędzy dostępną mocą a mocą wymaganą przez OSP będzie ujemna we wrześniu i w październiku. W kolejnych latach, szczególnie 2016 - 2018 możemy się spodziewać istotnego deficytu mocy. Wzrastającemu, wraz z całą gospodarką zapotrzebowaniu na energię towarzyszyć będzie bowiem sukcesywne wyłączanie starych, wyeksploatowanych bloków. Lukę w systemie powinny oczywiście uzupełnić nowe inwestycje, ale jak na razie brak chętnych na ich realizację z powodu dramatycznie niskich cen energii. Innymi słowy rozpoczynanie inwestycji już dziś wydaje się bardzo ryzykowne z ekonomicznego punktu widzenia. Jednak trudno sobie wyobrazić nasz energetyczny krajobraz bez tych inwestycji. Paradoksalnie tego typu inwestycje poprawiłyby także nasze wyniki środowiskowe. Instalacje z lat 60 czy 70 mają sprawność na poziomie zaledwie 30% natomiast nowe technologie pozwalają osiągnąć nawet 45% sprawności przy znacznym ograniczeniu emisji zanieczyszczeń. Nowe bloki, to również zmniejszenie emisji CO2. Innymi słowy - nie eliminując węgla jako strategicznego paliwa, możemy istotnie zmniejszać w kolejnych latach wolumen emisji CO2.
Skoro żadna forma dotacji dla energetyki nie wchodzi w grę, bo od razu byłaby uznana przez Komisję Europejską za formę niedozwolonej pomocy publicznej to jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest budowa rynku mocy. Tym bardziej, że europejski trend w energetyce jest, podobnie jak w Polsce, bardzo wyraźny – ubywa mocy, firmy wstrzymują się z inwestycjami w nowe moce, a w konsekwencji spadają rezerwy.
Czytaj także: Rozbudowa elektrowni w Opolu ruszy wiosną. PGE nie chce powtórki z Covec-u
Czym jest rynek mocy?
To nic innego jak wynagradzanie wytwórcy energii za utrzymywanie odpowiedniego poziomu dostępnej w systemie elektroenergetycznym mocy. Przy czym sprawą wtórną jest jej pochodzenie w tym sensie, że można sobie wyobrazić, że poza modelem klasycznym (wytwórca energii) utrzymywanie odpowiedniego poziomu mocy może także nastąpić w wyniku ograniczenia apetytu na energię strony popytowej.
Przy czym powinniśmy operować dwoma modelami rynku mocy:
Rynek mocy – wolumenowy, oznacza konkretną ilość megawatów, która ma stanowić nadwyżkę mocy ponad moc maksymalną.
Rynek mocy – cenowy, dopuszczalny maksymalny budżet na opłacenie nadwyżki mocy.
Budowie rynku mocy towarzyszą dostępne w zasadzie już narzędzia, które niedługo wejdą do użytku powszechnego w energetyce.
Jednym z nich jest rezerwa interwencyjna - płatność za utrzymanie w gotowości do natychmiastowego uruchomienia bloku. Taka usługa ma funkcjonować już od 1 stycznia 2014 roku - wedle zapowiedzi prezesa URE. Z usługi tej mogliby korzystać Ci wytwórcy, których bloki przeznaczone są w najbliższych latach do wyłączenia, a które mogłyby pozostać w takiej dyspozycji nie pracując na co dzień.
Nowym pomysłem są także tak zwane rezerwy zimne a więc określona moc, pozostająca do wyłącznej dyspozycji Operatora po to, aby móc interwencyjnie uzupełnić braki w systemie.
Rynek mocy częściowo działa już w Europie. Zdaniem Prezesa URE w 8 krajach UE działają podobne mechanizmy a w kolejnych 6 pojawią się w najbliższym czasie. Wspólnym mianownikiem dla uruchomienia rynku mocy była chęć zapewnienia bezpieczeństwa poszczególnym systemom elektroenergetycznym.
Problem rynku mocy dostrzegła także Komisja Europejska, która ma we wrześniu wydać szczegółowy komunikat w tej sprawie. Interwencje publiczne na rynku energii będą dopuszczalne, ale pod pewnymi warunkami.
Po pierwsze rozwiązania interwencyjne muszą mieć charakter tymczasowy. Już na etapie ich projektowania trzeba wziąć pod uwagę możliwość bezkolizyjnego zaprzestania ich stosowania kiedy zostanie osiągnięty wymagany poziom nadwyżki mocy. Przy czym póki co KE nie określa ram czasowych w jakich ten mechanizm miałby funkcjonować.
Po drugie stosując model rynku mocy trzeba wykazać konieczność jego zastosowania, co nie będzie trudne, choćby z powodu bezpieczeństwa poszczególnych, krajowych systemów elektroenergetycznych.
Po trzecie wreszcie zasada proporcjonalności, która oznacza, że to narzędzie ma być stosowane tylko w takim zakresie, w jakim jest to absolutnie konieczne.
Czy rynek mocy wpłynie na decyzje ws nowych inwestycji?
Jak najbardziej, to może być impuls, na który czekają dziś inwestorzy. W przypadku inwestycji PGE w nowe bloki w Opolu to wręcz element poprawiający perspektywy rentowności przedsięwzięcia przy jednoczesnym zwiększeniu bezpieczeństwa energetycznego państwa.
Jest to o tyle ciekawy model, że według Prezesa URE część narzędzi takich jak rezerwy interwencyjne, czy ziemne rezerwy, można wprowadzić już od przyszłego roku, ponieważ nie wymagają one gruntownych zmian legislacyjnych.
Takie podejście do problemów inwestycji energetycznych zakończyłoby w dużej mierze dylematy związane z oceną ryzyk i odblokowałoby rynek w kontekście planowanych przedsięwzięć. Oczywiście nie oznacza to automatycznej eliminacji zagrożeń związanych z deficytem mocy, ale znacznie je oddala.
Maciej Sankowski