Węgiel zaspokaja 35% zapotrzebowania energetycznego Ukrainy. Do tej pory pozyskiwano go głównie z obszarów, które w ostatnim czasie znalazły w rękach prorosyjskich separatystów [1]. To dlatego władze w Kijowie już w tym miesiącu będą musiały zmierzyć się z wielkim wyzwaniem jakim staje się deficyt "czarnego złota".
Zapasy elektrowni węglowych nad Dnieprem szybko się kurczą, tymczasem rozpoczął się sezon grzewczy. W związku z tym władze ukraińskie postanowiły zwiększyć produkcję energii w siłowniach jądrowych i ograniczyć eksport prądu. Działania te okazały się jednak niewystarczające. 22 października premier Arsenij Jaceniuk oświadczył, że do końca br. Ukrainie zabraknie 4 mln ton węgla. Rząd postanowił przynajmniej częściowo załatać ten deficyt dostawami z RPA. Chodzi o 1 mln ton importowanego "czarnego złota" do końca br. Jednak jak informuje Mychajło Wołyniec, przewodniczący Niezależnego Związku Zawodowego Górników Ukrainy, to ilość niewystarczająca by uniknąć w zimie przerw w dostawach prądu [2]. Istnieje ogromne ryzyko, że blackout-y dotkną w sposób niekontrolowany rozległe obszary państwa.
Deficyt notowany przez naszego wschodniego sąsiada skłania rodzime media do zadawania pytań o możliwość eksportu polskiego węgla na Wschód. Jak poinformował wicepremier Janusz Piechociński od sierpnia jest on już realizowany. Chodzi o 100 tys. ton (najprawdopodobniej jest to tzw. próbna partia surowca wysłanego na Ukrainę przez Węglokoks) [3]. Problem dotyczy więc raczej nie realizacji sprzedaży a jej zwiększenia na kierunku ukraińskim.
Polska nie jest eksporterem węgla wysokokalorycznego, którego Ukraina potrzebuje najbardziej. Antracyt, bo o nim mowa, był wydobywany nad Wisłą w latach 1993-98 ze złoża Wałbrzych-Gaj. Po likwidacji KWK Wałbrzych i KWK Victoria skreślono ten surowiec z listy zasobów geologicznych naszego kraju. Z tego powodu zwiększenie zapotrzebowania na węgiel wydobywany w Polsce w pewnym stopniu będzie miało miejsce jedynie w elektrowniach na zachodniej i środkowej Ukrainie, ale dopiero po wykorzystaniu przez nie zgromadzonych zapasów. Na początku października sięgały one 1,93 mln ton, w tym 0,49 mln ton węgla wysokokalorycznego [4].
Tym samym teoretycznie już za kilka tygodni możliwe będzie zwiększenie eksportu polskiego "czarnego złota" nad Dniepr. W praktyce proces ten jednak już napotyka na liczne problemy. Analizując niedawną wypowiedź wicepremiera Janusza Piechocińskiego, w której zarzucił On Ukraińcom "zainteresowanie surowcem znad Wisły pod warunkiem, że będzie on za darmo", można dojść do przeświadczenia, iż problemem jest cena. Wskazują na to także proste obliczenia dokonane na podstawie wypowiedzi członków gabinetu Jaceniuka. Tona polskiego węgla (według danych na koniec sierpnia) kosztowała średnio 276,58 zł, natomiast zestawienie zapotrzebowania ukraińskiego na ten surowiec (4 mln ton) i środków, które wyasygnowano na jego pozyskanie (155 mln dolarów) pokazuje, że Kijów chciałby płacić za 1000 kg "czarnego złota" około 127 zł [5]. Warto zwrócić także uwagę na to, że węgiel niskokaloryczny jest łatwiej dostępny od Antracytu i Kijów może go importować nie tylko z Polski a więc kraju, który ze względu na koszty pracy w kopalniach, zalewają obecnie kopaliny z Rosji. No i wreszcie rzecz najważniejsza. Jak informuje Michał Sobel, wiceprezes Kompanii Węglowej, zdaniem przewoźników można eksportować na Ukrainę zaledwie 150 tys. ton węgla miesięcznie [6].
Powyższe czynniki pokazują, że zwiększenie sprzedaży "czarnego złota" nad Dniepr może być dla strony polskiej trudne a medialne oczekiwania w tym zakresie postawiono nieco na wyrost.
Dodatek:
3 listopada około godziny 15.00 czasu polskiego, ukraińskie Ministerstwo Energetyki i Przemysłu poinformowało za pośrednictwem mediów, że prowadzone są rozmowy z separatystami w sprawie ewentualnego zakupu węgla z kopalni znajdujących się w okupowanej części Donbasu.