W najlepsze trwa rosyjska gra pozorów wokół gazociągu South Stream. Tuż po nagłośnionej przez media ceremonii inauguracji budowy jego bułgarskiego odcinka okazało się, że spółka odpowiedzialna za inwestycję nadal nie podpisała kontraktów na prace konstrukcyjne. To nie pierwszy przypadek w ostatnim czasie, gdy rosyjski projekt de facto stojąc w miejscu nabiera dynamiki medialnej.
Na początku października szeroko komentowano w europejskiej prasie umowę podpisaną pomiędzy Gazprom Eksportem a South Stream Transportem. Dotyczyła ona transportu gazu przez Gazociąg Południowy. Teoretycznie informacja ta podobnie jak inauguracja budowy bułgarskiego odcinka wspomnianego gazociągu wydawała się „pchać projekt do przodu”, w rzeczywistości oznaczała jednak zaledwie niezobowiązujące porozumienie pomiędzy rosyjskim potentatem gazowym a spółką, w której posiada dominujący pakiet aktywów (50 proc.).
Pozorowanie dynamiki projektu South Stream wynika prawdopodobnie z pogarszającej się koniunktury gospodarczej Rosji. Państwowy Wnieszekonombank ograniczył zakup obligacji infrastrukturalnych Gazpromu o 70 mld rubli. Tymczasem to właśnie z nich miała być finansowana rosyjska sieć przesyłowa mająca dostarczać gaz do gazociągu South Stream. Jeszcze ważniejsze jest to, że na wsparcie ze strony wspomnianego banku Gazprom nie ma co liczyć również w 2014 i 2015 roku. Na tym jego kłopoty się jednak nie kończą. Po zamrożeniu przyszłorocznych cen gazu dla rosyjskich konsumentów przez prezydenta Władimira Putina wspomniana firma będzie musiała ograniczyć wydatki inwestycyjne w 2014 roku dodatkowo o 1,7 mld $.
Gazociąg Południowy, którego koszt szacuje się na 39,2 mld $, może mieć zatem w nadchodzących latach problemy w swojej rosyjskiej kolebce, jednocześnie -co widać na przykładzie bułgarskim- inwestycja opóźnia się w czasie również po drugiej stronie Morza Czarnego.