Analizy i komentarze
„Węglowa herezja” w PGE. Górniczy związkowcy odwołają prezesa? [KOMENTARZ]
Prezes PGE Wojciech Dąbrowski może stracić stanowisko. Powód: presja ze strony górniczych związkowców, którzy… wykorzystali okazję, by podbić stawkę w przedwyborczej licytacji. Jest to sytuacja bardzo niepokojąca dla całej polskiej transformacji energetycznej.
Gniew Achilla, bogini, głoś obfity w szkody
Wydawać by się mogło, że w realiach rosnącej presji ze strony polityki klimatycznej Unii Europejskiej nowe strategie polskich spółek stawiające w centrum proces dekarbonizacji nie wywołają żadnych kontrowersji. Cały unijny biznes już dawno obrał kurs na zmniejszanie emisji, reagując w ten sposób na bodźce w postaci systemów handlu emisjami (nie tylko tych międzynarodowych, ale również i krajowych), celów ESG (które wyznaczają de facto nowe zasady konkurencyjności) oraz upodobań konsumenckich (premiujących coraz częściej niski ślad węglowy). Jednakże jest jedna grupa społeczna, dla której takie działania są wciąż nie do pomyślenia – mowa oczywiście o górniczych związkowcach.
W ubiegłym tygodniu Polska Grupa Energetyczna ogłosiła swoją nową strategię, w której zadeklarowała, m. in. że do 2030 r. zakończy wykorzystywanie węgla do produkcji energii elektrycznej i ciepła. To o 10 lat wcześniej niż wynikało z poprzedniej wersji strategii z 2020 roku. Co więcej, PGE ma przeznaczyć w ciągu najbliższych 17 lat aż 125 mld zł na inwestycje m.in. w morskie farmy wiatrowe, magazyny energii, budowę elektrowni jądrowej, modernizację sieci dystrybucyjnej i dekarbonizację ciepłownictwa. Takie deklaracje były możliwe w zasadzie tylko dzięki temu, że w najbliższym czasie węglowe aktywa PGE zostaną przetransferowane do tzw. NABE, czyli Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego. Zadaniem tego podmiotu jest przejęcie mocy węglowych polskich spółek elektroenergetycznych i zarządzanie nimi – aż do bezpiecznego wygaszenia. Europejska polityka klimatyczna sprawiła bowiem, że węgiel okazał się paliwem bardzo kosztownym, obciążającym inwestycyjnie i pozbawionym perspektyw - nawet średniookresowych.
Czytaj też
Mówiąc krótko, PGE pochwaliła się tym, że będzie mogła szybciej odejść od węgla, bo... odsprzedaje swój węgiel komu innemu, gdzie będzie on pracować dalej. Ktoś mógłby to nazwać sprytnym wybiegiem biznesowym. Ktoś inny – kreatywną księgowością i pseudoekologią. Tymczasem górniczy związkowcy nazwali to „skandalem i bezmyślnością" oraz wyrzuceniem umowy społecznej z górnikami do śmieci. A przy okazji zażądali dymisji prezesa PGE Wojciecha Dąbrowskiego.
Imperium kontratakuje
W datowanym na 31 sierpnia liście górniczy związkowcy z „Sierpnia 80" apelują do premiera o wyciągnięcie konsekwencji wobec prezesa PGE i dotrzymanie wcześniej zawartych ze stroną społeczną porozumień, bo ich zdaniem nowa strategia Grupy oznacza przyspieszony koniec polskiego węgla, co jest sprzeczne z zawartą w 2021 roku umową dotyczącą funkcjonowania sektora aż do 2049 roku. „Żądamy od Pana Premiera natychmiastowego odwołania ze stanowiska Prezesa Zarządu PGE S.A. Wojciecha Dąbrowskiego i całej Rady Nadzorczej Spółki. Żądamy potwierdzenia, że wszystkie podpisane z Górnikami porozumienia będą dotrzymane i nikt swoimi decyzjami nie doprowadzi do konieczności wcześniejszego zamykania śląskich kopalń" – piszą.
Polityczna reakcja na apel górników była natychmiastowa. Już 1 września na łamach Gazety.pl ukazał się artykuł red. Jacka Gądka, który wskazywał, że Wojciech Dąbrowski już zaczął żegnać się z pracownikami PGE i ma zostać zdymisjonowany w ciągu najbliższych kilku dni. Wszystko ze względu na obawę przed strajkami na ostatniej prostej kampanii wyborczej. Mówiąc inaczej: jeśli powyższe informacje się potwierdzą, to górnicy de facto usuną ze stanowiska prezesa największej polskiej spółki energetycznej. I to na podstawie... fikcyjnych zarzutów.
Dlaczego oburzenie górników jest bezpodstawne? Ano dlatego, że dekarbonizacja PGE odbywa się głównie na papierze. Rewizja założeń rozwojowych Grupy była możliwa właśnie dzięki przerzuceniu do Agencji aktywów węglowych, bardzo ciążących spółce przede wszystkim ze względu na system handlu emisjami. Moce w węglu oraz powiązane z nimi kopalnie będą pracować dalej - tylko u kogoś innego. Tego górnicy jednak nie widzą – albo nie chcą zauważyć, starając się wykorzystać dogodny moment i policytować trochę na ostatku kampanii wyborczej. Jednakże stawką w tej grze jest dekarbonizacja kraju i usunięcie ciężarów finansowych wiszących nad całą polską gospodarką.
Prawdziwa cena węgla
W zasadzie trudno powiedzieć, co w tej sytuacji spółka miałaby teraz zrobić – przeprosić, odwołać swoją strategię i udawać, że węgiel jednak będzie w jej miksie (choć go nie będzie, bo aktywa trafiają do NABE)? Zacząć budować nowe moce węglowe w miejsce tych odstępowanych Agencji (o tym jak jest to bezsensowne świadczy choćby casus Ostrołęki, gdzie projekt elektrowni węglowej został wyrzucony do kosza)? A może w ogóle unikać tematu dekarbonizacji w swych dokumentach strategicznych (co byłoby – łagodnie mówiąc – dość ryzykowne z perspektywy inwestorskiej)? Żadna z tych odpowiedzi nie ma sensu, a chyba tylko takie opcje dostrzegają górnicy.
Ta sytuacja jest głęboko patologiczna – górnicy bowiem kolejny raz wkładają patyk w szprychy transformacji energetycznej państwa. Przez dekady górnicze związki zawodowe dbały o to, by polska energetyka przechodziła nie transformację, ale konserwację. Teraz, przy każdym bardziej zdecydowanym ruchu zmierzającym do dostosowania polskiego sektora energetycznego do obiektywnych okoliczności, górnicy podnoszą alarm i wrzucają hamulec awaryjny, wyjmując na stół kartę potencjalnych strajków. Tajemnicą poliszynela jest, że to głównie z uwagi na negocjacje ze związkami górniczymi rząd nie przyjął nowelizacji Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku. Można jednak zadać sobie pytanie: kto w takim razie realnie kształtuje rozwój polskiej energetyki?