Reklama

Analizy i komentarze

Trzy lekcje dla Polski ze sporu o Turów [KOMENTARZ]

Fot. Flickr
Fot. Flickr

Polsko-czeski spór o kopalnię Turów został zakończony. Ale zanim wrzuci się go w mroki niepamięci, warto wyciągnąć z tej sytuacji wnioski na przyszłość.

Reklama

Zakończony 3 lutego spór o kopalnię Turów może służyć Polsce za skróconą lekcję zarządzania, polityki międzynarodowej oraz budowania pozycji regionalnej. Niestety, jest to lekcja gorzka, wstydliwa, a w dodatku zapłacą za nią słono polscy podatnicy. Konflikt ten powinien bowiem zostać rozwiązany dawno temu, na poziomie regionalnym, bez udziału jakichkolwiek instytucji zewnętrznych.

Reklama

Trwający około sześć lat spór polsko-czeski ws. turoszowskiej kopalni - w pewnym uproszczeniu - podzielić można na trzy etapy. W pierwszym, zaczynającym się w 2016 roku, strona czeska wysuwała zarzuty, które następnie ignorowała strona polska. Warto tu przywołać wypowiedź ambasadora RP w Pradze, który mówił o arogancji m. in. ze strony PGE, czyli spółki będącej właścicielem kompleksu w Turowie – słowa te (kosztujące dyplomatę stanowisko) były dobrym opisem postawy Polaków wobec Czechów. Czarę goryczy przelało odprawienie z kwitkiem czeskiej delegacji, która przybyła do Warszawy w lutym 2021 roku. Zwrot „z kwitkiem" ma tu wydźwięk podwójnie metaforyczny - polski rząd, pewny swoich argumentów, nie wystosował nawet pisemnej odpowiedzi na żądania, które przywieźli ze sobą delegaci. Po dwóch tygodniach sprawa trafiła przed oblicze Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

W maju roku 2021 rozpoczyna się drugi etap - TSUE wydaje postanowienie nakładające środek tymczasowy w postaci natychmiastowego wstrzymania wydobycia w kopalni Turów. Wywołuje to nad Wisłą prawdziwy szok, co jest zresztą zupełnie zrozumiałe. Decyzja Trybunału idzie stanowczo zbyt daleko, wykracza poza uznane ramy orzecznictwa. TSUE uderza w bezpieczeństwo energetyczne państwa członkowskiego - wstrzymanie wydobycia w kopalni oznacza przecież wstrzymanie produkcji w elektrowni, odpowiadającej za 4-7% polskiego zapotrzebowania na energię elektryczną, w której od kilku dni działa nowy blok. Warszawa takiej decyzji wykonać nie mogła, a samo postanowienie to bardzo niebezpieczny precedens. Niemniej, decyzja Trybunału zupełnie zmieniła warunki negocjacji na linii Warszawa-Praga. Polska znalazła się pod presją, musiała pilnie poszukiwać dialogu z Czechami. Tamtejszy rząd szykował się jednak do kampanii wyborczej i zaczął odpłacać Polakom pięknym za nadobne.

Reklama

Czytaj też

Z dzisiejszej perspektywy widać bardzo dokładnie, że rząd premiera Babiša nie chciał zawierać ugody ws. Turowa. Postanowił natomiast utrzeć nosa Polakom – kluczył wokół postanowień umowy, stawiał warunki nie do spełnienia, przeciągał bezpodstawnie rozmowy. Doprowadziło to m. in. do zerwania negocjacji i wzrostu wrogich nastrojów w regionie przygranicznym. Na szczęście ekipa Babiša przeszła do historii, a nowy rząd Petra Fiali zgodził się na reset relacji z Polską.

I tu zaczyna się trzeci etap sporu - etap szybkiego dojścia do ugody, zawarcia umowy i wycofania skargi z TSUE przez Czechy. Jest to też okres nowego otwarcia w relacjach polsko-czeskich. Jednakże wszystko ma swoją cenę: dla Polski cena sporu o turów to 45 mln euro w ramach ugody z Czechami, 68 mln euro naliczonych przez Komisję Europejską kar za niewykonanie postanowienia, a do tego straty polityczne i wizerunkowe . A przecież przygniatającej większości tych rzeczy dało się uniknąć - wystarczyło na poważnie podejść do zarzutów sąsiada, w którym przecież widzimy sojusznika np. w ramach Grupy Wyszehradzkiej.

Z całego konfliktu płyną dla Polski trzy poważne lekcje. Pierwsza z nich brzmi: spory – zwłaszcza te między sąsiadami – warto gasić w zarodku, kiedy ma się względną kontrolę nad ich przebiegiem. Gdyby Warszawa podeszła na poważnie do zarzutów strony czeskiej, jeszcze w momencie, gdy były wysuwane przez Kraj Libereck, a nie władze centralne, to sprawa najprawdopodobniej nigdy nie doszłaby do Trybunału Sprawiedliwości UE. Milcząca zgoda na rozwój konfliktu w tym kierunku sprowadziła na Polskę fatalne w skutkach konsekwencje. Druga lekcja dotyczy realiów polityki międzynarodowej: kiedy dany kraj będący w sporze nie ma w zanadrzu kart atutowych oraz rozmaitych narzędzi nacisku na inne podmioty, to pozostaje mu jedynie wiara w dobrą wolę drugiej strony i próba zamazywania oceny całej sytuacji wśród własnego społeczeństwa. Kiedy konflikt o Turów doszedł do TSUE nagle okazało się, że Warszawa nie jest w stanie wywrzeć żadnej presji na Pragę – Polacy musieli więc polegać na dobrej woli Czechów, starając się jednocześnie wymyślać rozmaite wytłumaczenia całej sytuacji (zrzucając winę na TSUE, wyliczając inne kopalnie w regionie, doszukując się wątków niemieckich itp.). Trzecia lekcja dotyczy pozycji Polski w regionie. Warszawa lubi się przedstawiać jako naturalny lider Europy Środkowej. Tak jednak nie jest – co sprawa Turowa jasno pokazała. Pozycję przywódczą buduje się długookresową współpracą opartą na wzajemnym szacunku, zwłaszcza wobec słabszych i próbami znalezienia wspólnych mianowników. Polsce brakło wszystkich tych rzeczy w negocjacjach z Czechami przed postanowieniem TSUE.

Na konferencji w Pradze premierzy Polski i Czech dali do zrozumienia , że we wzajemnych relacjach zaczyna się nowe otwarcie. Oby ten etap wsparty był wiedzą wyniesioną ze sporu o Turów.

Reklama

Komentarze (1)

  1. Maciej

    Kto pisał ten artykuł chyba nie miał pojęcia, że na tą kopalnię Babis ostrzyl sobie zęby dawno temu ... dostał kosza i dał do zrozumienia że tego Polsce nie odpuści.. Nie została mu sprzedana i robił wszystko aby ją zamknąć a później kupić za bezcen ... stąd taka sytuacja.. Polska dobrze zrobiła w tej akurat sytuacji stawając okoniem...

Reklama