Trumpowi nie chodzi o metale ziem rzadkich Ukrainy. To blef - ale pożyteczny

Zamieszanie wokół pozyskiwanych przez USA metali ziem rzadkich Ukrainy to blef. Skąd to wiadomo? Przede wszystkim stąd, że Ukraina takich surowców prawie w ogóle nie posiada. Jednakże w sprawie może chodzić o coś zupełnie innego.
Ogólnoświatowe media żyją dziś tematem umowy, jaką mają zawrzeć Stany Zjednoczone i Ukraina. Chodzi o kontrakt ogniskujący się wokół ukraińskich zasobów metali ziem rzadkich, sięgający swą wartością astronomicznych kwot – ze strony amerykańskiej padały stwierdzenia o „500 mld dolarów”. Jednakże sprawa od początku budziła wątpliwości ekspertów, i to z prostego powodu: Ukraina żadnych istotnych złóż tych surowców nie posiada. O co zatem chodzi?
Fantomowe złoża
Już na wstępie trzeba zaznaczyć, że rzekomy główny temat rozmów amerykańsko-ukraińskich, czyli metale ziem rzadkich, to zasłona dymna. Ukraina nie posiada bowiem istotnych zasobów tych surowców poza pewnymi zasobami skandu. Warto jednak w tym miejscu podkreślić, że termin „metale ziem rzadkich” jest często mylnie rozumiany. Nazwą tą określa się bowiem grupę 17 pierwiastków: dwa skandowce (skand i itr) oraz wszystkie 15 lantanowców (lantan, cer, prazeodym, neodym, promet, samar, europ, gadolin, terb, dysproz, holm, erb, tul, iterb i lutet). Inne surowce – takie jak np. lit, kobalt czy grafit – choć niekiedy pojawiają się w materiałach dotyczących metali ziem rzadkich, to jednak nimi nie są, a ich zaliczenie w ten poczet jest błędem merytorycznym.
Jak wspomniano wyżej, Ukraina nie posiada istotnych, zdatnych do szerszej eksploatacji złóż metali ziem rzadkich poza skandem. Ukraiński przemysł surowcowy oraz tamtejsze służby geologiczne nawet nie zadały sobie trudu, by dokładnie zbadać potencjalne zasoby – z jednej strony dlatego, że priorytet nadano surowcom łatwiejszym do pozyskania w wielkiej skali, a z drugiej dlatego, że opłacalność wydobycia metali ziem rzadkich na Ukrainie mogłaby być minimalna, żeby nie powiedzieć: żadna.
Jak więc surowce te stały się tematem rozmów ukraińsko-amerykańskich? Trudno powiedzieć. Hipotezy w tym temacie stawia Javier Blas, dziennikarz i analityk zajmujący się handlem surowcami, który jako pierwszy zwrócił uwagę, że bogate złoża metali ziem rzadkich Ukrainy to sprawa istniejąca co najwyżej w publicystyce. Według niego rozwiązania tej zagadki są dwa: albo wszyscy się mylą co do zasobów Ukrainy (w tym nawet amerykańska służba geologiczna U.S. Geological Survey, która nie uznała ukraińskich złóż metali ziem rzadkich za istotne), albo w grę wchodzą też inne materiały, jakie wydobywać można z ukraińskich złóż. Blas pierwszą opcję skreśla na starcie, gdyż nawet jeśli Ukraina miałaby w swoich rękach całość światowej produkcji metali ziem rzadkich, to jej roczna wartość sięga zaledwie 15 mld dolarów – co jest kwotą rażąco odstającą od wartości podawanych w kontekście amerykańsko-ukraińskiej umowy. O jakie inne złoża może zatem chodzić?
Gorączka złota
Ukraina ma inne zasoby, którymi może się pochwalić. Chodzi np. o gigantyczne złoża rudy żelaza (kraj ten zajmuje 5. miejsce na świecie pod względem udokumentowanych zasobów), tytanu (10. miejsce na świecie), rudy uranu (11. miejsce na świecie) czy manganu (4. miejsce na świecie). Posiada również istotne zasoby węgla koksującego, litu, grafitu, galu i germanu. Wiele spośród tych materiałów znajduje się na liście surowców krytycznych, którą opracowała Unia Europejska.
Wśród tych surowców da się wyszczególnić te, które mogą zainteresować Amerykanów. Przemysł zbrojeniowy USA z pewnością zbyłby zainteresowany pozyskiwaniem tytanu, amerykańska energetyka jądrowa mogłaby przerzucić się na ukraiński uran, z kolei dla działającego w Stanach Zjednoczonych sektora elektromobilności dostęp do nowych złóż galu i germanu byłby z pewnością szansą na ucieczkę od uzależnienia od Chin, które w 2023 roku nałożyły restrykcje na eksport tych pierwiastków. Jednakże nawet biorąc powyższe pod uwagę trzeba stwierdzić, że możliwości gospodarcze ukraińskiego sektora surowcowego nie przystają do kwot, na jakie opiewać ma umowa. Co więcej, nie wiadomo do końca, jak wyglądają obecne możliwości wydobycia ukraińskich zasobów; większość z nich nie ma również znaczenia strategicznego.
Sama amerykańska służba geologiczna (U.S. Geological Survey, USGS) oszacowała, że w 2021 roku, a więc tuż przed pełnoformatową wojną na Ukrainie, cały tamtejszy przemysł surowcowy wytworzył produkty o wartości 21,9 mld dolarów. Obecnie jego wartość dużo mniejsza – jak bardzo? Trudno powiedzieć. Wiadomo jednak, że straty mogą być znaczne i w niektórych przypadkach – nieodwracalne. Warto tu wspomnieć np. o historii sprzed miesiąca, kiedy to Ukraińcy poinformowali o zawieszeniu działalności kopalń węgla koksującego w miejscowości Udaczne i w miejscowości Piszczane. Według The New York Times, Ukraińcy wysadzili jedną ze sztolni tego pierwszego zakładu, aby zapobiec przejęciu go przez siły rosyjskie. Tymczasem utrata dostępu do węgla z tych zakładów może obniżyć ukraińską produkcję stali o kilka milionów ton. Z kolei wspomniane wyżej złoża litu są dopiero w fazie wstępnego rozpoznawania – Ukraina nie wydobywa jeszcze tego surowca. Podobnie ma się rzecz z germanem; wydobycie galu – jak twierdzi USGS – zostało najprawdopodobniej wstrzymane w 2022 roku. Najbardziej rokujące z ukraińskich zasobów to tytan i uran, z tym, że Amerykanie mają do dyspozycji innych, pewniejszych i większych dostawców tych surowców.
Metalowa roszada
O co więc naprawdę może chodzić w całej sprawie? Wziąwszy powyższe pod uwagę na myśl nasuwa się trzecia opcja – sprawa surowców jest zasłoną dymną dla negocjacji na zupełnie inne tematy, a rzekome ogromne opcje biznesową mają być jedynie alibi dla Trumpa, który dalej będzie wspierał Ukrainę.
Jeśli weźmie się za dobrą monetę założenie, że Ukraina nie ma złóż, na których bardzo zależy Amerykanom, to sedna całej sprawy należy szukać gdzie indziej. Być może rozmowy z Rosją nie poszły tak, jak zakładała administracja Donalda Trumpa, co skłoniło ją do korekty podejścia względem Kijowa? Może nastawienie prezydenta USA zmieniło się ze względu na dostarczane mu dane wywiadowcze? Może sojusznicy z różnych stron świata przekonali Waszyngton do utrzymania wsparcia dla Ukrainy, gdyż przeciągnięcie Rosjan na stronę Zachodu w rywalizacji z Chinami jawi się jako niemożliwe? Trudno odpowiedzieć na którekolwiek z tych pytań, natomiast łatwo dostrzec, że Donald Trump – biznesmen, który został prezydentem – operuje w swych narracjach logiką transakcyjną. Dlatego też kwestia nawet pozornego handlu z Ukrainą jest dla niego dobrym alibi do dalszego wspierania Ukraińców, obojętnie od poprzedniej retoryki (która również się zmienia, co było widać chociażby po wczorajszym spotkaniu z premierem Wielkiej Brytanii).
Wersję taką potwierdzają też pośrednio ustalenia umowy USA-Ukraina, które przedostały się do mediów. Według przecieków, na mocy umowy ma zostać utworzony Fundusz Inwestycyjny Odbudowy, który będzie gromadził i reinwestował przychody ze sprzedaży ukraińskich zasobów. Będzie on zarządzany wspólnie przez stronę amerykańską i ukraińską; natomiast Ukraina ma wnieść do niego 50% przychodów uzyskanych z państwowych zasobów naturalnych. Środki te zostaną ponownie zainwestowane na Ukrainie w celu promowania jej „bezpieczeństwa, stabilności i dobrobytu Ukrainy”. Mało w tych ustaleniach konkretów dotyczących samych łańcuchów dostaw surowców, a to w całej sprawie wydaje się być przecież kluczowe.
Jeśli ta hipoteza okazałaby się prawdą, to surowcowy blef byłby bardzo pożyteczny, gdyż pozwoliłby na kontynuację amerykańskiego wsparcia dla broniącej się przed Rosją Ukrainy. I w ten sposób nieistniejące surowce mogłyby nabrać ogromnej, pozytywnej wartości.
Odison
Ciekawa teza w artykule. ale czy prawdziwa ?