Analizy i komentarze
Polska w kajdanach węgla. „Czarne złoto” niszczy naszą gospodarkę
Węgiel. Kiedyś był polskim hitem eksportowym, pomagającym podźwignąć kraj po zniszczeniach II Wojny Światowej. Dziś jest kulą u nogi, podnoszącą koszty energii.
Mamy 2024 rok, a Polska wciąż jest coalstate, państwem węglowym, co utrzymuje jej gospodarkę, politykę i społeczeństwo w realiach poprzedniego, XX wieku. Węgiel dominuje w energetyce, ciepłownictwie oraz – co najważniejsze – w myśleniu o transformacji. Sytuacja jest już teraz gorsza niż zła; bez odważnych ruchów stanie się tragiczna.
Czarny płaszcz go okrywa, ręce wiążą ogniwa
Na początek garść statystyk dla pełnego zobrazowania sytuacji. Polska ma najwyższy udział węgla (kamiennego i brunatnego) w miksie energetycznym spośród wszystkich państw członkowskich Unii Europejskiej oraz jeden z najwyższych na świecie (jest w pierwszej dziesiątce). Wynosi on 66% - taki procent energii elektrycznej w 2023 roku wygenerowano w Polsce z węgla. To więcej niż w Chinach – w Państwie Środka wskaźnik ten wynosi 60%.
Tak wysoki udział węgla w energetyce przekłada się na wysokość intensywności emisji z tego sektora. Żeby wygenerować jedną kilowatogodzinę elektryczności w Polsce potrzeba wyemitować do atmosfery 700 gramów CO2. To najwyższy wynik spośród wszystkich krajów UE, wyższy trzykrotnie od średniej unijnej; jest on wyższy także od wyników z Chin – tam intensywność emisyjna sektora energetycznego wynosi 530 gramów CO2 na kWh. Co ważne, ze względu na system handlu emisjami, ilości produkowanego przez elektrownie dwutlenku węgla przekładają się na ceny energii elektrycznej. Biorąc pod uwagę średnie ceny uprawnień do emisji z roku 2023 (ok. 80 euro), w kosztach wygenerowania 1 MWh w Polsce zaszyte było ok. 60 euro kosztów samej emisji (czyli ok. 258 zł).
Więcej na ten temat w podcaście „Elektryfikacja”
Jeśli spojrzy się na panoramę energetyczną UE, to widać wyraźnie, że Polska jest na tej perspektywie węglowym rodzynkiem. Unijna energetyka ma już odwrócone proporcje wytwarzania energii elektrycznej. Według think tanku Ember, w 2023 roku ok. 67% energii elektrycznej wygenerowanej w Unii Europejskiej wytworzyły źródła bezemisyjne. Były to odpowiednio: atom (22,9%), turbiny wiatrowe (17,6%), hydroelektrownie (11,8%), fotowoltaika (9,1%) oraz biomasa (5,7%). Paliwa kopalne odpowiadały za pozostałą część, czyli ok. 33%, z czego węgiel kamienny i brunatny zaledwie za 12,3%.
Polska jest też jednym z ostatnich krajów UE wydobywających węgiel. Jeśli chodzi o węgiel kamienny, to nad Wisłą znajduje się największy ośrodek wydobycia tego surowca w Unii – polskie spółki odpowiadają za 96% unijnej produkcji węgla kamiennego (za pozostałe 4% odpowiadają Czechy). Z kolei jeśli chodzi o węgiel brutnatny, to wydobywa się go wciąż w dziewięciu krajach UE. Największym producentem są Niemcy (131 mln ton rocznie), Polska uplasowała się na drugim miejscu (55 mln ton), na podium znalazła się także Bułgaria (35,5 mln ton). Pozostałe kraje to Czechy (33 mln ton), Rumunia (18,2 mln ton), Grecja (14,3 mln ton), Węgry (5 mln ton), Słowenia (2,4 mln ton), Słowacja (niecały milion ton).
Zniewolony umysł
Powyższe różnice rzutują bardzo mocno na politykę Warszawy. Widać to chociażby po strategii transformacji energetycznej zakładającej dekarbonizację. Większość krajów UE ma wyjście z węgla zaplanowane do 2030 roku, niektóre państwa już teraz nie mają węgla w miksie energetycznym (np. Austria czy Portugalia). Te, które zamierzają korzystać z niego dłużej w większości chcą pozbyć się tego surowca jeszcze przed rokiem 2040, a w dużej części przypadków – przed rokiem 2035. Dla przykładu: Rumunia chce odejść od węgla do 2032 roku, a Czechy i Słowenia – do roku 2033. Niemcy planują swójcoalexit na rok 2038. Być może w tym sam czasie zrobi to Bułgaria, choć kraj ten zastrzegł, że może wyjść z węgla dopiero w roku 2040. Wtedy na węglowym placu boju w UE pozostanie tylko jedno państwo. Polska.
To właśnie zawęglowienie gospodarki prowadzi do skazanych na porażkę szarż polskiej polityki zagranicznej dotyczących poszczególnych mechanizmów transformacji proklimatycznej UE. Ze względu na wysokość intensywności emisji Warszawa próbowała w 2022 roku zawiesić system ETS. Żaden inny kraj Unii nie chciał tej inicjatywy poprzeć – bo żaden nie dzieli już polskich problemów z węglem. Są one niezrozumiałe, przekładają się na samotność strategiczną na polu polityki klimatycznej UE.
Węgiel przekłada się też na obecne problemy Polski z transformacją substancji mieszkaniowej, widoczne chociażby na przykładzie dyskusji wokół dyrektywy EPBD. To właśnie w Polsce spala się bowiem 90% węgla wykorzystywanego w UE na cele indywidualnego ciepłownictwa – dlatego też zmiany w tym zakresie będą nad Wisłą głębsze i dalej idące niż w innych krajach Unii.
Czarne słońca
Odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponoszą w pierwszej kolejności politycy, którzy przez lata ignorowali sygnały nie tylko polityczne, ale także i ekonomiczne wskazujące na konieczność dekarbonizacji. Warto bowiem podkreślić, że węgiel stał się już ogromnym ciężarem finansowym. Wynika to nie tylko z systemu handlu emisjami, ale także z samej ceny wydobycia. Patrząc na Polski Indeks Rynku Węgla Energetycznego (PSCMI1), czyli na ceny węgla kamiennego oferowane polskiej energetyce, widać, że są one wyższe niż notowania węgla w portach ARA. W styczniu 2024 roku węgiel w Polsce był sprzedawany za 505,96 zł/tona, w lutym - 485,45 zł/tona. W roku 2023 ten wskaźnik wahał się w przedziale od 738 zł do 618 zł/tona. Tymczasem cena w portach ARA z dostawą na kwiecień wynosi 467 zł.
To m.in. z tego względu – ale także z uwagi na zapaść wydobywczą w polskich kopalniach – do Polski surowiec ten trzeba importować. Obecnie ok. 20% węgla kamiennego zużywanego nad Wisłą pochodzi z importu. W dodatku dostarczają go kraje egzotyczne, takie jak Australia, Indonezja czy RPA. To również jest pewien miernik całej sytuacji.
Czas węgla w Polsce się skończył – z wielu powodów. Im szybciej zrozumieją to politycy oraz ich wyborcy, tym lepiej, sprawniej i skuteczniej przeprowadzić będzie można prawdziwą transformację energetyczną.