Doniesienia Interfaxu są bardzo ciekawe w kontekście Polski. Przez terytorium naszego kraju jest bowiem świadczony transport gazu na Ukrainę (pochodzącego co prawda z Rosji, ale dystrybuowanego przez niemiecką spółkę RWE). To dlatego od września 2014 r. do początków marca br. nominowane przez PGNiG wolumeny błękitnego paliwa nie były realizowane przez Gazprom. Rosyjski potentat próbował tym sposobem doprowadzić do wstrzymania rewersu będąc świadomym tego, że do świadczenia takiej usługi konieczne jest odpowiednie ciśnienia w gazociągach. Liczył także na to, iż widmo wojny gazowej spowoduje, że Polska jak i kraje sąsiednie nie sięgną po własne zasoby surowca by wyrównać istniejący ubytek. Tak się jednak nie stało. Rosjanie nie osiągnęli swojego celu – Ukraina dotrwała do wiosny i utrzymała tranzyt gazu na Zachód.
Co będzie dalej? Tego nie wiadomo. Trudno przewidzieć jak będzie rozwijać się sytuacja w kontekście dostaw rewersowych. Czy za ich pomocą będzie można zapełnić podziemne magazyny gazu nad Dnieprem? Raczej nie. Piszę raczej ponieważ sytuację może zmienić niekorzystny wynik śledztwa antymonopolowego jakie KE prowadzi wobec Gazpromu. W jego wyniku koncern mógłby zapłacić karę sięgającą 10 % swoich przychodów. Najprawdopodobniej musiałby także zrezygnować z klauzul stosowanych w umowach z europejskimi klientami o punktach odbioru gazu, które wykluczają reeksport gazu ziemnego. W takim wypadku możliwe stałoby się otworzenie tzw. dużego rewersu ze Słowacji na Ukrainę, który zaspokoiłby potrzeby energetyczne tego kraju. Jeśli jednak wyniki śledztwa nie zostaną szybo przedstawione to Ukraina oprócz dostaw surowca z Zachodu będzie musiała w jakimś stopniu dojść do porozumienia z Gazpromem. 1 kwietnia br. przestaje bowiem obowiązywać wynegocjowany przy współudziale UE tzw. „pakiet zimowy”, którego zapisy umożliwiają Kijowowi zakup błękitnego paliwa na korzystnych warunkach (nie są one jednak wpisane do umowy długoterminowej, dlatego przestaną wkrótce obowiązywać).
W ostatecznym rozrachunku niewykluczone, że wydźwięk śledztwa antymonopolowego przeciwko Gazpromowi zostanie osłabiony (niezadowolone z tego powodu państwa zapewne inspirowały powstanie materiału Financial Times dotyczącego odsuwania w czasie jego wyników po to by nie drażnić Rosji), w zamian za co Rosjanie będą musieli wykazać się bardziej koncyliacyjną postawą w kontekście nowego porozumienia z Ukrainą. Prawdopodobieństwo tego, że tak się stanie jest spore ponieważ mimo buńczucznej retoryki strony rosyjskiej straty jakie poniosła ona w wyniku nieudanej blokady Ukrainy są ogromne. Świadczy o tym ogrom strat finansowych, na poczet których składają się utracone zyski, ulgi i kary jakie koncern musiał zaoferować swoim partnerom w związku z nierealizowaniem nominowanych wolumenów dostaw (rekompensatę otrzymało także polskie PGNiG). Taktyka obrana przez Gazprom tylko pogorszyła jego i tak już nie najlepszą sytuację ekonomiczną. Spółka zmniejszyła produkcję surowca w styczniu i lutym br. o 14 % rok do roku. Ponadto w 2014 r. wyeksportowała do UE zaledwie 121 mld m3 błękitnego paliwa co jest najgorszym wynikiem od 20 lat. To nie koniec problemów – taniejąca ropa powoduje, że indeksowane do cen tego surowca kontrakty gazowe wymuszają na potentacie energetycznym udzielanie znacznych rabatów. Trudnej sytuacji nie poprawia także słaby rubel.
Powyższe aspekty pokazują, że skuteczna blokada Ukrainy będzie możliwa jedynie w przypadku jakiejś formy porozumienia pomiędzy UE i Rosją. Na to się jednak nie zanosi.Wspólnota jak na razie nie zamierza „iść na rękę” Gazpromowi w zakresie Nord Stream i Turkish Stream, Polska pozostaje natomiast nieugięta w kwestii rozbudowy Gazociągu Jamalskiego. Niezbyt imponująca wygląda również „azjatycki pivot” koncernu. W takiej konfiguracji tranzyt gazu przez Ukrainę nadal jest konieczny. Rosjanom pozostaje minimalizowanie strat - także w kontekście śledztwa antymonopolowego- i czekanie na bardziej sprzyjające czasy...