Reklama

Portal o energetyce

Gazprom skazany na Ukrainę

Rosyjsko- ukraińska wojna gazowa może wybuchnąć już niebawem. Jeżeli jednak UE będzie konsekwentnie wspierać Ukrainę powinna ona mieć charakter krótkotrwały, w przeciwnym wypadku ryzyko utraty rentowności przez Gazprom stałoby się realne. Rosyjski koncern nie jest bowiem przygotowany na przekierowanie dostaw surowca do Azji.

Po wycofaniu się Gazpromu z upustu udzielonego w grudniu ubiegłego roku Wiktorowi Janukowyczowi a także wymówieniu przez wspomniany koncern tzw. „umów charkowskich” i powiązanego z nimi rabatu gazowego, cena za 1000 m3 błękitnego paliwa dla Ukrainy osiągnęła rekordowy poziom prawie 500 $. Dla znajdującego się na granicy niewypłacalności państwa, importującego trzy razy więcej gazu od Polski i posiadającego niezwykle energochłonny przemysł to niemal wyrok śmierci. A przecież nie tylko cena bazowa surowca jest problemem dla władz w Kijowie. Naftohaz ma bowiem znaczne długi- 1,7 mld $ za odebrany i 7 mld $ za nieodebrany mimo klauzuli take or pay gaz (gwoli ścisłości trzeba wspomnieć, że suma pierwszego z nich oscyluje wokół wartości „znacjonalizowanych” na Krymie aktywów Czernomornaftohazu).

Kijów zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i próbuje podejmować wszelkie kroki, które mogłyby złagodzić skutki dotkliwej rosyjskiej polityki energetycznej.

  1. Po pierwsze, ma zamiar pozwać Gazprom za nieuzasadnione podwyżki cen surowca do międzynarodowego arbitrażu w Sztokholmie. Wygrana strony ukraińskiej jest właściwie pewna, ponieważ anulowanie „rabatu charkowskiego” wynika z nielegalnych działań Federacji Rosyjskiej, która anektowała Krym. Na wyrok przyjdzie jednak Ukrainie trochę poczekać...

  2. Po drugie, władze w Kijowie przymierzają się do podwyżki cen za tranzyt gazu przez swoje terytorium. W chwili obecnej wynoszą one 2,73 $ za 1000 m3 surowca. Minimalna podwyżka ma sięgnąć poziomu 3,08 $. W rzeczywistości będzie ona zapewne znacznie wyższa, jak informuje ukraiński minister energetyki Jurij Prodan: „trwają negocjacje w tej sprawie”. 

  3. Po trzecie, trwają starania o dostarczanie błękitnego paliwa nad Dniepr z kierunku zachodniego. Swoją gotowość w tym zakresie zapowiedziała Polska a także Węgry. Trwają również rozmowy dotyczące uruchomienia rewersowych dostaw przez Słowację. Jednak bez istotnych zmian w obrębie infrastruktury przesyłowej drogą tą może zostać dostarczone na Ukrainę około 10 mld m3 surowca (perspektywiczny wolumen to 20 mld m3). To jednak kropla w morzu potrzeb. Ukraińskie zapotrzebowanie na gaz to około 50 mld m3 rocznie, krajowe wydobycie przed aneksją Krymu wynosiło natomiast około 20 mld m3. W obecnych realiach nadal około 20 mld m3 gazu musi być dostarczane nad Dniepr z kierunku rosyjskiego.

  4. Teoretycznie Ukraina mogłaby przeznaczyć część środków z pomocy finansowej Zachodu na zakup rosyjskiego gazu. W praktyce będą one jednak zbyt małe by pokryć bieżące zakupy i długi. Może to oznaczać kolejną wojnę gazową.

Może, ale nie musi. Obiektywnie rzecz ujmując Rosjanom taki scenariusz się nie opłaca i właśnie dlatego starają się uzyskać swoje cele w Europie za pomocą odpowiednio ukierunkowanego przekazu informacyjnego:

  • Zdaniem Kommersanta Niemcy i Włochy znacznie zwiększają swoje zapasy surowca na wypadek komplikacji sytuacji na Ukrainie. Według gazety Berlin uzupełniając swoje magazyny importuje o 15% więcej surowca niż rok temu. Natomiast w całej Europie zapasy błękitnego paliwa są największe od 7 lat. Informacja ta z pewnością ma za zadanie podsycać w Brukseli niepokój związany z możliwością przerwania dostaw rosyjskiego gazu. O ile jej niemiecko- włoska część jest zapewne prawdziwa, o tyle wysokie rezerwy w kontekście całej UE są prawdopodobnie również pochodną wyjątkowo ciepłej zimy a nie tylko sytuacji na Ukrainie. O tym jednak Kommersant nie wspomina...

  • Aleksiej Miller poinformował o ryzyku zakłócenia dostaw rosyjskiego gazu do UE. Ma to mieć związek z „rekordowo niskim poziomem rezerw surowca w ukraińskich magazynach gazu”. W tym przypadku mamy do czynienia z próbą przymuszenia KE do powrotu do rozmów na temat przekazania Gazpromowi 100% przepustowości Gazociągu OPAL w celu zabezpieczenia dostaw gazu rosyjskiego.

Stopień dotkliwości ewentualnej rosyjsko- ukraińskiej wojny gazowej jest bowiem ściśle uzależniony od powyższej decyzji. Bez zgody unijnych kręgów decyzyjnych dotyczącej „uwolnienia” mocy Nord Streamu (OPAL to jego odnoga) definitywne wstrzymanie tranzytu rosyjskiego gazu na Zachód przez terytorium Ukrainy jest niemożliwe. Z powodu braku odpowiedniej infrastruktury przesyłowej, czy terminali LNG, Rosjanie nie są także na chwilę obecną w stanie przekierować dostaw błękitnego paliwa z kierunku zachodniego na wschodni. A nawet gdy powstaną ku temu optymalne warunki to trzeba mieć na uwadze, że klient chiński jest od europejskiego o wiele bardziej asertywny i trudno narzucić mu satysfakcjonującą formułę cenową (przykład kilkuletnich już negocjacji Gazpromu z Państwem Środka), z kolei japoński, czy południowokoreański może w kontekście swoich relacji z USA w ogóle nie być zainteresowany rosyjskim surowcem.

Rosyjsko- ukraińska wojna gazowa może wybuchnąć już niebawem. Jeżeli jednak UE będzie konsekwentnie wspierać Ukrainę powinna ona mieć charakter krótkotrwały, w przeciwnym wypadku ryzyko utraty rentowności przez Gazprom stałoby się realne. Rosyjski koncern nie jest bowiem przygotowany na przekierowanie dostaw surowca do Azji.

Reklama

Komentarze

    Reklama