Reklama

Gaz

Wojna nerwów wokół Nord Stream 2. Jak Niemcy i Rosjanie zareagują na sankcje USA? [ANALIZA]

Fot.: The White House
Fot.: The White House

Informacje dotyczące amerykańskich sankcji na Nord Stream 2, jakie docierają zza Atlantyku, wywołują coraz większe poruszenie w Europie, zwłaszcza zaś – w Niemczech. Czy Berlin odpowie ogniem na działania Waszyngtonu?

Na początku tygodnia Senat USA miażdżącą większością 86 głosów przegłosował nałożenie sankcji na podmioty zaangażowane w projekt Nord Stream 2, co zawarte zostało w budżecie obronnym Stanów Zjednoczonych. Instrumenty te – które będą musiały zostać wdrożone przez administrację prezydenta Donalda Trumpa w 60 dni po podpisaniu przezeń ustawy – dotkną także gazociągu Turk Stream (który został już ukończony w swej podmorskiej części).

Dzięki zaaprobowanemu projektowi sankcji, który przedłożyli senatorowie Jeanne Shaheen oraz Ted Cruz (co nadaje temu wymiar symboliczny, gdyż Shaheen to demokratka, a Cruz – republikanin), Waszyngton na ostatniej prostej będzie mógł dodatkowo storpedować harmonogram projektu Nord Stream 2. Dodatkowo, bo kluczową rolę w opóźnianiu realizacji tego przedsięwzięcia odegrała Dania, która zwlekała z wydaniem zgody na układanie gazociągu w swych wodach terytorialnych i wyłącznej strefie ekonomicznej.

Jak podają media, sankcje, o których mowa, objąć mają m.in. szwajcarską spółkę Allseas, która zaangażowana jest w układanie rur w ramach projektu Nord Stream 2 na Bałtyku. Amerykańska administracja będzie władna zamrozić środki finansowe i anulować wizy osób związanych ze spółkami pracującymi przy kontrowersyjnym gazociągu, co praktycznie przełożyć może się na obstrukcję prowadzonych przez nie interesów. Według medialnych doniesień, Allseas może wycofać się z projektu. Rosji pozostanie wtedy dokończenie rury własnymi siłami, bądź to przez zakup stosownych jednostek (np. od Allseas), bądź przez zaangażowanie własnych armatorów (tu z kolei pojawiają się problemy z ich dostępnością).

Kreml z miejsca zareagował na ruch amerykanów. Jego rzecznik, Dmitrij Pieskow, cytowany przez Deutsche Welle powiedział, że Stany Zjednoczone przygotowują sankcje, by utrzymać „sztuczną dominację na europejskich rynkach”. Brzmi to dość zabawnie, biorąc pod uwagę, że to Rosja jest największym dostawcą gazu do Unii Europejskiej.

Ale dla państwa Władimira Putina sankcje Ameryki to nie tylko zagrożenie zmultiplikowania kosztów Nord Stream 2. To przede wszystkim cios w politykę zmierzającą do pozbawienia Ukrainy statusu kraju tranzytowego. Moskwa i Kijów wciąż nie dogadały się w sprawie nowej umowy tranzytowej, która zresztą nigdy nie miała powstać dzięki podbałtyckiej magistrali, mogącej przejąć przesył gazu. Tymczasem stara umowa wygasa wraz z końcem 2019 roku. Co będzie dalej – nie wiadomo, rozmowy trwają.

Razem z Rosją w obronne tony uderzył też Berlin. Dla Niemców Nord Stream 2 to bowiem coś więcej niż projekt ekonomiczny – to narzędzie do realizowania wizji transformacji energetycznej Energiewende, wykraczającej poza granice RFN, która wzmocnić ma pozycję gospodarczą i polityczną Niemiec w Europie. Inwestycja ta okazała się kosztowna, ale nie tylko w znaczeniu finansowym. Rząd Angeli Merkel wziął bowiem na siebie sprzeciw partnerów z Unii Europejskiej (m.in. Polski), gniew Stanów Zjednoczonych (sygnalizowany wielokrotnie i na różnych szczeblach) oraz to, co robił w międzyczasie jego rosyjski sojusznik (czyli m.in. wojnę na wschodzie Ukrainy, Anschluss Krymu, zestrzelenie samolotu pasażerskiego MH17). Berlin, powtarzający jak mantrę zwrot o tym, że Nord Stream 2 jest projektem gospodarczym, a nie politycznym, stopniowo tracił wiarygodność, nawet wśród własnych obywateli.

Sytuację wokół podbałtyckiego połączenia zaognił już sam wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA. Ten republikański polityk, słynący z dość bezpośredniego podejścia do kontaktów międzynarodowych, kilkukrotnie dawał do zrozumienia Niemcom, co myśli o uzależnianiu Europy od rosyjskiego gazu. Gospodarz Białego Domu szczególnie mocno akcentował swój sprzeciw wobec Nord Stream 2 na szczycie NATO w Brukseli w 2018 roku.

Na niemieckiej ziemi linię polityczną Trumpa reprezentował godnie ambasador USA w Berlinie, Richard Grenell. Dyplomata ten wysłał m.in. list do niemieckich spółek zaangażowanych w budowę drugiego Nord Streamu, w którym ostrzegał o możliwych sankcjach. Akty takie wywołały oburzenie niemieckich polityków, którzy sugerowali nawet, że Grenella trzeba uznać za persona non grata.

Zrealizowanie gróźb sankcji rozjuszyło niemieckich polityków, zwłaszcza z SPD, czyli partii tradycyjnie prorosyjskiej, z której wywodzi się Gerhard Schröder, niegdysiejszy kanclerz RFN, obecny lobbysta rosyjskich spółek energetycznych. „Rząd federalny nie może się zgodzić, potrzebna jest reakcja” – powiedziała Saskia Esken, współprzewodnicząca partii socjaldemokratycznej. Sprzeciw wyraziła też Angela Merkel. Jak podaje PAP, kanclerz Niemiec powiedziała, że jej rząd „jest przeciwny eksterytorialnym sankcjom, i to nie od wczoraj”. Z Berlina dochodzą też głosy, że RFN powinna odpowiedzieć pięknym za nadobne i zastosować retorsje względem USA.

Najbliższe tygodnie będą „sprawdzam” dla amerykańskiego podejścia do Niemiec (obojętnie od sprawy Nord Stream 2, dla USA RFN to jeden z kluczowych sojuszników w Europie, biorąc pod uwagę chociażby ilość nasycenia tego kraju armią Stanów Zjednoczonych), siły polityki Berlina (brak reakcji na sankcje może podgrzać nastroje w Niemczech i dać paliwo np. partii Alternatywa dla Niemiec) oraz dla rosyjskiej gotowości na opóźnienie (która ogniskuje się na sprawie umowy tranzytowej z Ukrainą).

Amerykańskie instrumenty nacisku to dodatkowy kij włożony w – i tak już częściowo powyginane – szprychy rosyjskich wpływów gazowych w Europie. Krzyżowanie szyków Kremla na pewno pomoże Donaldowi Trumpowi w wyścigu po Biały Dom. Nie można też pominąć wpływu dodatkowego opóźnienia budowy Nord Stream 2 na rosyjsko-ukraińskie negocjacje tranzytowe, które – według doniesień z Berlina, gdzie odbywa się trilog w tej sprawie – powoli klarują przestrzeń porozumienia. Uzasadnionym wydaje się więc założenie, że amerykańskie sankcje na Nord Stream 2 kupują przeciwnikom tego projektu dodatkowy czas na przygotowanie się na uruchomienie tego gazociągu. W przypadku Ukrainy te dodatkowe miesiące (choć niemiecki Bild pisze nawet o latach) mogą okazać się bezcenne.

Reklama

Komentarze

    Reklama