Gaz
Skandal w Der Spiegel. Niemieccy dziennikarze bronią Rosji oraz Nord Stream 2 i kupczą losem Ukrainy
Der Spiegel, największy i najbardziej wpływowy niemiecki tygodnik opinii, opublikował 9 maja artykuł, w którym grupa dziennikarzy tej gazety tłumaczy ruchy polityczne Rosji, podkreśla walory projektu Nord Stream 2 oraz nawołuje rząd RFN do uznania „rosyjskiej strefy wpływów” rozciągającej się na kraje byłego ZSRS. Tekst ten wywołał ogromne kontrowersje, zarówno w samych Niemczech, jak i w Polsce.
Artykuł zatytułowany „Wielki Podział: czy to koniec wyjątkowych relacji niemiecko-rosyjskich?” rozpoczyna się krytyką nowego ministra spraw zagranicznych RFN, Heiko Maasa i jego ostrego tonu względem Moskwy. Autorzy tego materiału - czyli grupa dziennikarzy Der Spiegel w skład której wchodzi m.in. Christian Esch, szef moskiewskiego biura Spiegla – snują niewyraźne aluzje łączące ochłodzenie relacji z Rosją z czasami wojennymi. Ustami pianisty Justusa Frantza porównują Maasa do Helmutha von Moltke, szefa sztabu armii niemieckiej z czasów I Wojny Światowej oraz rzucają refleksyjne stwierdzenie „to pokolenie (tj. pokolenie obecnego szefa resortu spraw zagranicznych RFN – przyp. JW.) nie wie już, czym jest wojna”.
O ile artykuł wyraża zaniepokojenie agresywnymi działaniami politycznymi Niemiec, o tyle wszelkie ofensywne działania Rosjan, także te militarne (sic!), zostają prosto wytłumaczone:
„Jednakże, agresja i destrukcja ze strony Rosji w przeszłości była wynikiem poczucia, że Zachód stara się ją otoczyć. Dla Putina wszystkie środki będą dozwolone, jeśli trzeba będzie zrobić wyłom w takich okowach” – piszą autorzy artykułu.
Trudno powiedzieć, czy zdanie te ukuto ze względu na porażającą historyczną ignorancję czy może dla celów propagandowych. Jest ono szczególnie bolesne i krzywdzące dla Polaków i Ukraińców. Jak można bowiem usprawiedliwiać rosyjską agresję z roku 1920 i 1939 „poczuciem okrążenia”? Jak można tak jawnie krzywdzić Ukrainę i jej obywateli, którzy nadal walczą o swoje wschodnie terytoria po agresji z 2014 roku? Dziennikarze Spiegla nie tylko przeinaczają historię, ale dają też popis niezwykłej ekwilibrystyki umysłowej, która najwidoczniej ma zdjąć z Rosji wszelkie winy i postawić ten kraj w roli nieustannie zagrożonego zakusami chciwego Zachodu.
Kwestia Ukrainy została wyszczególniona przez autorów tekstu. „Przypadek Ukrainy wskazuje, że Zachód bezskutecznie podkreśla swoje zasady, nie umiejąc jednocześnie obronić się przed pozbawioną skrupułów Rosją. Berlin potrzebuje Realpolitik względem Moskwy” – piszą oni. Czytelnik może zatem zastanawiać się: jak ma wyglądać taka Realpolitik? Czy ma ona polegać na pozostawieniu Ukrainy na łasce Rosjan? Z dalszych fragmentów artykułu można chyba wysnuć taki wniosek:
„(…) Putin chce, by Zachód zaakceptował fakt, iż Moskwa traktuje dawne kraje Związku Sowieckiego – z wyłączeniem państw bałtyckich – jako swoją strefę wpływów, gdzie Kreml chce mieć coś do powiedzenia. Niemcy oczywiście nie mogą wystosować oficjalnego uznania w tej kwestii, ale sensownym ruchem byłoby branie tej sprawy bardziej pod uwagę”.
Jest to zatem sugestia dla rządu RFN, by ten zaczął nieformalnie akceptować przeciągnięcie części krajów byłego ZSRS w orbitę wpływów Moskwy. Trudno nazwać to inaczej niż „kupczeniem”, którego dokonywać mają Niemcy dla własnych korzyści. Autorzy tekstu „łaskawie” wykluczają z tego grona kraje bałtyckie, zapewne ze względu na ich przynależność do Unii Europejskiej. Można jednak zastanawiać się, czy w momencie próby nie będą oni nawoływać do rozgrywania suwerennością i tych państw, oczywiście w imię „Realpolitk”.
Jakkolwiek trudno oczekiwać od któregokolwiek państwa, by interes sąsiada przedkładało nad swój własny, o tyle taki artykuł puszczony w obieg w momencie wewnętrznego kryzysu UE kładzie się cieniem na wszelkich zabiegach Berlina celem utrzymania w ryzach pękającej Unii. Skoro dziennikarze pracujący dla najbardziej wpływowego niemieckiego czasopisma występują z taką deklaracją polityczną, to czy można mieć pretensje do krajów Wspólnoty, w których rosną nastroje eurosceptyczne? Jeśli rządowi RFN prasa otwarcie sufluje tego typu rozwiązania, podkopujące staus quo w Europie, to czy federalizacyjne plany, które snują Niemcy wobec UE mogą być jeszcze poważnie rozważane? Jeśli autorzy tego tekstu naginają historię do swojej narracji, to czy mają jeszcze jakiekolwiek moralne prawo do pouczania obywateli innych państw w kwestii wolności słowa?
Nie jest to koniec kontrowersyjnych tez zawartych w artykule Der Spiegel. Autorzy tego tekstu bronią w nim także gazociągu Nord Stream 2, przeciwko któremu protestuje wiele krajów Europy Środkowowschodniej, w tym Polska i Ukraina, a także państwa bałtyckie.
„Projekt ten jest nie tylko lukratywny. Stał się on też symbolem niemiecko-rosyjskich relacji. Ma także specjalne miejsce w sercu Władimira Putina, który – w telefonicznych rozmowach z kanclerz Niemiec – ciągle wspomina o <<swoich rurach>> i naciska na Angelę Merkel w kwestii rozpoczęcia robót budowalnych” – piszą niemieccy dziennikarze. Teza ta jest wyjątkowo jednostronna, co przejawia się przede wszystkim w stwierdzeniu o „lukratywności” Nord Stream 2. Po pierwsze, ekonomiczna wartość tego przedsięwzięcia nie jest jeszcze pewna – grożą mu bowiem prawne środki będące w dyspozycji Unii Europejskiej (dyrektywa gazowa) oraz sankcje, jakie na projekt może nałożyć prezydent USA Donald Trump. Po drugie, do rachunku ekonomicznego należy doliczyć także rachunek polityczny, czyli przede wszystkim zwiększenie wpływów rosyjskich w Berlinie i krajach Europy Środkowowschodniej.
Wzmiankę o Nord Stream 2 autorzy kończą „optymistycznym” akcentem: „Ostatnio, służba prawna Rady Europejskiej, która reprezentuje państwa członkowskie UE, doszła do wniosku, że Komisja Europejska działała wbrew prawu międzynarodowemu próbując zablokować ten gazociąg. Niemiecka ambasada w Moskwie z radością wysłała tę wiadomość do długiej listy adresatów”
Artykuł ten wywołał uzasadnione oburzenie, m.in. w Niemczech i Polsce. Głos w dyskusji o tym tekście zabrał m.in. Julian Röpcke, dziennikarz innej niemieckiej gazety – Bilda. Nie przebierał on w słowach i swój komentarz dotyczący publikacji Spiegla zaczął od sformułowania „Niewiary-k**wa-godne”. „Ten artykuł lobbuje za Nord Stream 2 i nazywa podejście niemieckiego Ministra Spraw Zagranicznych podczas wizyty w Moskwie nieodpowiedzialnym. Co więcej, Spiegel cytuje prokremlowską partię AfD, by udowodnić swoje racje. Co z wami nie tak, do diaska?” – pytał on na swoim koncie na portalu Twitter. Narrację artykułu ws. Nord Stream 2 skomentowała też na Twitterze spółka Naftogaz Ukrainy, pisząc, że pogląd zawarty w tekście to „stek kłamstw”. Do fragmentu dotyczącego „uznania strefy wpływów” odniósł się też Sławomir Dębski, szef Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. „Powinni to nazwać… Lebensraum” – napisał.
Do artykułu krytycznie odnieśli się także inni dziennikarze i polskie media.
Całość tekstu, o którym mowa, w języku angielskim dostępna jest tutaj.
Pogrubienia w tekście zostały dodane przez redakcję Energetyka24.