Reklama

Gaz

Skandal w Der Spiegel. Gazeta broni Nord Stream 2 sięgając po chwyty rosyjskiej propagandy [ANALIZA]

Fot. kremlin.ru
Fot. kremlin.ru

Skandal – takim określeniem można się posłużyć opisując artykuł zamieszczony na łamach niemieckiego Der Spiegel, który – posługując się retoryką rosyjskiej propagandy – broni projektu Nord Stream 2.

Niemieckie media z oburzeniem zareagowały na list amerykańskiego ambasadora w Berlinie Richarda Grenella, który ostrzegł spółki zaangażowane w projekt Nord Stream 2 o możliwych sankcjach wymierzonych w to przedsięwzięcie. Niektóre tytuły rozpoczęły nawet kampanię obrony kontrowersyjnego połączenia i polityki Berlina na polu energetycznym. W tym względzie najdalej posunął się Der Spiegel, który w tekście zatytułowanym „Sabotaż” użył chwytów znanych z rosyjskiej gazowej propagandy.

Wspomniany artykuł ukazał się 14 stycznia. Wyszedł spod pióra redaktora Benjamina Biddera. Dziennikarz zaczyna swój tekst od próby odparcia zarzutu dotyczącego uzależniania Niemiec i Europy od rosyjskiego gazu. „Udział Rosji w niemieckim imporcie wynosi obecnie około 34%, po uruchomieniu drugiego odcinka gazociągu Nord Stream zwiększyłby się do ponad 50%. Wszystkie badania pokazują jednak, że obawa przed problematyczną zależnością od Rosji jest przesadzona (…)” – pisze. Dziennikarz twierdzi, że gdyby Rosja zakręciła kurek z gazem, lub gdyby zażądała za błękitne paliwo zbyt wysokiej ceny, bezpieczeństwo energetyczne Europie mają zapewnić terminale LNG. „Metanowce z krajów takich jak Katar, Algieria czy Stany Zjednoczone zacumowałyby w terminalach” – podkreśla.

Już ten krótki fragment może wywołać oburzenie wśród ekspertów, zwłaszcza tych z Europy Środkowowschodniej. Przede wszystkim, warto zauważyć, że zgoda na tak istotne zwiększenie uzależnienia od jednego odbiorcy jest sprzeczna z ogólnounijnym celem dywersyfikacji dostaw paliw. Po drugie, na Rosję trudno patrzeć jak na normalnego, rynkowego dostawcę. Nie wynika to jedynie z tzw. doktryny Falina-Kwicińskiego, która zakładała, że transformujący się w federację Związek Sowiecki będzie zdobywał wpływy polityczne nie za pomocą armii, ale właśnie dzięki surowcom energetycznym i kontroli nad ich przesyłem. Dla pełnego zrozumienia sytuacji wystarczy spojrzeć na praktyki, których dopuściły się rosyjskie spółki. W trakcie zakończonego w 2018 roku postępowania antymonopolowego, które prowadziła przeciwko Gazpromowi Komisja Europejska, firma ta przyznała się de facto do naruszania unijnego prawa konkurencji. Tymczasem, zarzuty KE dotyczyły m.in. dzielenie rynków, nieuczciwe praktyki cenowe, a nawet uzależnianie dostaw gazu od zobowiązań dotyczących infrastruktury przesyłowej. Co ciekawe, kończąc postępowanie Komisja wykazała się ogromną pobłażliwością względem rosyjskiego giganta i nie nałożyła kary finansowej, której nie poszczędziła Microsoftowi czy Google.

Tajemnicą poliszynela jest także to, że dostawy gazu realizowane przez Gazprom mają skłonność do dziwnych „awarii”, które przydarzają się w wyjątkowych momentach. Warto zwrócić uwagę choćby na dwie awarie Gazociągu Jamalskiego, które utrudniły dostawy gazu do Polski. Sytuacje te praktycznie zgrały się czasowo ze szczytem NATO w Warszawie (2016 rok) i z wizytą prezydenta USA Donalda Trumpa w stolicy Polski (2017 rok). „Co za przypadek” – można by rzec, cytując jednego z bohaterów filmu „Poranek kojota”.

Nie sposób też nie dostrzec, że redaktor Bidder ma raczej wątpliwe pojęcie o infrastrukturze gazowej w Europie, jeżeli myśli, że w razie awaryjnej sytuacji polegającej np. na wstrzymaniu dostaw gazu z Rosji, po uprzednim uzależnieniu się od nich ze względu na gazociąg Nord Stream 2, Stary Kontynent zostanie uratowany przez metanowce z LNG. Po pierwsze, możliwości terminali w Europie mogą w takiej sytuacji nie wystarczyć (warto pamiętać, że Niemcy nie mają  ani jednego takiego obiektu). Po drugie, nawet jeśli moce regazyfikacyjne uległyby szybkiemu zwiększeniu, to pozostaje jeszcze kwestia czasochłonnego zakupu odpowiednich wolumenów, przetransportowania ich i wtłoczenia do systemów rurociągowych (które przecież też nie są dostosowane do takiego rozwiązania). Autor artykułu optuje zatem za pewnym uzależnieniem Europy od rosyjskiego gazu, uspokajając czytelników niezbyt realnym scenariuszem awaryjnym.

W dalszej części artykułu dziennikarz Spiegla twierdzi, że motywacją Stanów Zjednoczonych w walce przeciwko Nord Stream 2 jest chęć eksportu do Europy własnego paliwa. Podkreśla też, że dostawy LNG są droższe niż gaz dostarczany rurociągiem. „Trump chce szantażować Niemcy i Europę, abyśmy mogli kupować więcej LNG” – pisze autor, powołując się na słowa eksperta ds. amerykańskich Josefa Bramla. Fragment ten mógłby nawet być zabawny, gdyby nie fakt, że dotyka spraw śmiertelnie poważnych. Otóż dziennikarz, który parę akapitów wyżej wyraźnie zaznaczył, że po wybudowaniu Nord Stream 2 Rosja dostarczać będzie ponad połowę konsumowanego w Niemczech gazu, straszy… amerykańską ekspansją na rynek. Innymi słowy mówiąc, Bidder nie widzi nic złego w bardzo realnych planach Rosji zakładających zabetonowanie rynków Mitteleuropy surowcem dostarczanym przez Gazprom, natomiast oburza się na dźwięk wciąż dość odległych zamiarów USA w kwestii wyraźnego zwiększania eksportu LNG. Z kolei zarzut „szantażowania Europy” przez Trumpa szkoda nawet analizować, wystarczy zaznaczyć, że szereg państw Starego Kontynentu jawnie opowiada się przeciwko Nord Stream 2 i kupuje od USA gaz skroplony.

Poważne zastrzeżenia budzi też fragment dotyczący stanu realizacji projektu Nord Stream 2. Autor artykułu twierdzi, że firmy budujące gazociąg (Saipem i Allseas) „w dużej mierze zakończyły już pracę”. „Rurociągi u wybrzeży Niemiec zostały już położone, a budowa fragmentu u wybrzeży Rosji mogłaby, w razie potrzeby, zostać przejęta przez firmę rosyjską”. Takie postawienie sprawy wygląda na stosowanie metody faktów dokonanych i przypomina techniki wzięte wprost z rosyjskiej propagandy dotyczącej realizacji Nord Stream 2. Po pierwsze, Dania wciąż nie wydała zgody na budowę tego połączenia na jej wodach terytorialnych, co może wiązać się ze zmianą pierwotnej trasy rurociągu. Po drugie, rzekome postępy w budowie są prawdopodobnie w dużej mierze jedynie chwytem PR-owym – jeszcze pod koniec listopada ubiegłego roku red. Maciej Zaniewicz szeroko opisywał doniesienia spółki Nord Stream 2 AG dotyczące wybudowania 250 kilometrów rurociągu tłumacząc, że wcale nie oznacza to, iż powstało już ok. 20% projektu. Po trzecie, w tym samym artykule zawyrokowano, że Nord Stream 2 – ze względu na brak zgody Danii – prawdopodobnie zostanie zbudowany z opóźnieniem, które liczyć może nawet rok.

Opisu tego typu problemów na próżno jednak szukać w artykule Spiegla. Znajdą się tam natomiast fragmenty podkreślające konieczność budowy gazociągu, m.in. informacja o rosnącym zużyciu gazu w Europie i zmniejszaniu produkcji ze złóż norweskich. Nawiasem, oba te argumenty intensywnie wykorzystywał w swej komunikacji Gazprom.

Dziennikarz pisze także o możliwym wpływie Nord Stream 2 na Ukrainę. Omawia m.in. zyski, jakie Ukraina czerpała z tranzytu rosyjskiego gazu, twierdząc, że „znaczna część ukraińskich dochodów z gazu z Rosji trafiała do prywatnych kieszeni, a nie do budżetu państwa”. Wyrzuca też Kijowowi, że nie inwestował w modernizację rurociągów. Bidder podkreśla, że gaz na Ukrainę jest dostarczany obecnie z Zachodu, co służyć ma jako argument dotyczący bezpieczeństwa wschodniego sąsiada Polski po wybudowaniu Nord Stream 2. Innym argumentem mają być według niego „gwarancje utrzymania statusu kraju przesyłowego”, które Berlin mam wywalczyć dla Kijowa w Moskwie.

Ten fragment artykułu Biddera jest najsmutniejszy – trudno bowiem zrozumieć, dlaczego ktoś, kto musiał przecież słyszeć o rosyjskiej wojnie na wschodzie Ukrainy, zbrojnej aneksji Krymu i ataku na ukraińskie jednostki opodal Cieśniny Kerczeńskiej, wierzy dalej, że Angela Merkel jest w stanie zagwarantować Ukrainie jakiekolwiek gwarancje bezpieczeństwa. Tymczasem, niemiecka kanclerz przyczynia się do usunięcia ostatniej przeszkody, jaka powstrzymuje Rosję przed jeszcze agresywniejszym zachowaniem względem wschodniego sąsiada Polski.

Co ciekawe, dla Der Spiegel nie jest to pierwsza taka sytuacja. W maju 2018 roku gazeta ta opublikowała artykuł, w którym grupa dziennikarzy tłumaczyła ruchy polityczne Rosji, podkreślała walory projektu Nord Stream 2 oraz nawoływała rząd RFN do uznania „rosyjskiej strefy wpływów” rozciągającej się na kraje byłego ZSRS. Tekst ten wywołał ogromne kontrowersje, zarówno w samych Niemczech, jak i w Polsce.

Biorąc to wszystko pod uwagę można zastanowić się, co tak naprawdę jest tytułowym „sabotażem”.

Reklama

Komentarze

    Reklama