Gaz
Nord Stream 2: porażka Trumpa szansą na nowe sankcje? [KOMENTARZ]
Niemiecki dziennik Handelsblatt poinformował o zamiarach administracji prezydenta Donalda Trumpa dotyczących „punktowych” sankcji, które umożliwiłyby sparaliżowanie projektu Nord Stream 2. Tego typu informację wlewają w serca polskich polityków i dziennikarzy kolejne nadzieje na to, że spór o ten kontrowersyjny gazociąg zakończy się spektakularnym zwycięstwem naszej dyplomacji. Czy to nadzieje płonne?
Aby zrozumieć metodę działania Stanów Zjednoczonych należy zwrócić uwagę na zeszłoroczne sankcje wobec Iranu. 5 listopada w życie weszła ostatnia transza przywróconych sankcji na kraj Ajatollahów, które Amerykanie nałożyli wraz z decyzją prezydenta USA o wycofaniu się z Porozumienia Nuklearnego (JCPoA). Były to tak zwane „sankcje wtórne”, czyli, jak określa to ambasador USA w Niemczech Richard Grenell, „sankcje, których bezpośrednim celem nie jest nieprzyjaciel, ale państwa, firmy i osoby, które są zbyt przyjazne wobec nieprzyjaciela”. Innymi słowy, celem antyirańskich sankcji były wszelkie jednostki, które współpracują z Iranem. To w oczywisty sposób uderzało we wiele firm europejskich, w tym także polskie firmy energetyczne, które importowały gaz i ropę od Persów.
Dla Unii Europejskiej, która, także będąc stroną porozumienia, nie zgadzała się z decyzją Trumpa, była to szansa do testu swych ekonomicznych i politycznych sił w zmaganiach z Wielkim Bratem zza Oceanu, bo trzeba pamiętać, że największym zwolennikom europejskiej wspólnoty marzy się konkurowanie jak równy z równym z USA. Zaraz więc po przemówieniu prezydenta w Sali Przyjęć Dyplomatycznych Białego Domu unijni biurokraci ogłosili, że nie tylko ochronią swoje przedsiębiorstwa przed amerykańskimi sankcjami, ale także wprowadzą prawo karzące biznes za przestrzeganie amerykańskich wytycznych. Poważnym znakiem ostrzegawczym dla UE w tym zakresie powinna być reakcja Rosji, która na przemówienie Frederici Mogherini na forum ONZ zareagowała z zachwytem, deklarując, ustami Wladimira Yermakowa z kremlowskiego MSZ: „Wszystko co pani Mogherini powiedziała jest niezwykle obiecujące”.
Dzisiaj, 2 miesiące później, efekty widoczne są gołym okiem – największe europejskie korporacje (Total, Maersk, Allianz, Daimler, Siemens, Bayer i wiele innych) podporządkowały się amerykańskim sankcjom, nawet system komunikacji międzybankowej „SWIFT” z siedzibą w Brukseli zrobił to samo. Unijna legislacja dotycząca transakcji jest przedmiotem wewnętrznych sporów, a alternatywny mechanizm płatności, konieczny do obejścia amerykańskich sankcji, ma problemy ze znalezieniem siedziby, ponieważ państwa członkowskie UE obawiają się… konsekwencji ze strony USA. Według najnowszych informacji, system ten może znaleźć siedzibę w Niemczech lub we Francji, jednak ostatecznie ma on służyć wyłącznie w celu transakcji humanitarnych wyłączonych z amerykańskich sankcji.
Krótko mówiąc, w tej próbie sił supermocarstwo Stanów Zjednoczonych wręcz zmiażdżyło aspirujące mocarstwo Unii Europejskiej.
Sugerowane przez Handelsblatt sankcje na Nord Stream 2 są podobnie zbudowane do tych przeciwko Iranowi. W praktyce, mają one objąć dwie specjalistyczne spółki, wykonujące kluczowe prace dla niemiecko-rosyjskiej inwestycji: szwajcarskie Allseas Group oraz włoskie Saipem. O ile działania Saipem na placu budowy wydają się bliskie zakończenia, o tyle prace Allseas, związane z położeniem ok. 90% rurociągu, są nie tylko strategicznie istotne dla projektu, ale też bardzo trudne do zastąpienia, co w konsekwencji mogłoby się wiązać z zablokowaniem projektu. I chociaż niemieckie władze nie ustają w przekonywaniu, że gazociąg jest projektem wyłącznie gospodarczym, tak naprawdę nikt już w to nie wierzy, a wyłomy w tym murze pokazuje nie tylko „Frankfurter Allgemeine Zeitung” swoimi ostatnimi artykułami, ale także sama kanclerz Angela Merkel, która na spotkaniu z prezydentem Ukrainy Petrem Poroszenką w zeszłym roku uznawała istnienie aspektu politycznego tej inwestycji. Także tutaj, podobnie jak w przypadku sankcji na Iran, Kreml entuzjastycznie reaguje na działania Niemiec, co uważnym obserwatorom nie powinno umknąć z pola widzenia przy okazji rozstrzygania, kto bardziej realizuje cele Moskwy w sporze między Niemcami a USA.
Pytaniem, które pozostaje otwarte, jest: „Co takiego zmieniło się od ostatnich 2 lat, co popchnęło by administrację Trumpa do zmiany frontu i uderzenia w Berlin?”. Jak się okazuje, bardzo dużo. 3 stycznia pracę rozpoczął nowy, 116. Kongres, w którym Izbą Reprezentantów, czyli niższą izbą parlamentu, rządzić będą Demokraci. To oznacza olbrzymie trudności z przeprowadzeniem jakiejkolwiek prezydenckiej, wewnętrznej inicjatywy ustawodawczej przez Kongres, mimo powiększenia większości w Senacie. Już na początku kadencji nowy Kongres musi zmierzyć się z tzw. „shutdownem”, czyli częściowym zamknięciem administracji federalnej USA, z uwagi na brak porozumienia opozycji z prezydentem (które w USA jest niezbędne do uchwalenia budżetu) ws. finansowania muru na granicy z Meksykiem, sztandarowej obietnicy wyborczej Trumpa. Końca tego konfliktu nie widać, co powoduje, że prezydent będzie próbował znaleźć aspekt swojej działalności, gdzie bez kłód pod nogi rzucanych mu przez wewnętrzną opozycję będzie mógł naznaczyć piętno swojej prezydentury, i takim aspektem jest m.in. polityka zagraniczna.
Pierwsze oznaki tego, że UE będzie pierwszym noworocznym celem prezydenta, jest decyzja o zdegradowaniu statusu tej organizacji z dotychczasowego, nadanego rzutem na taśmę w 2016 roku przez Barack Obamę „państwa” do „organizacji międzynarodowej”. Co prawda obecnie status ten lepiej odzwierciedla rzeczywistość, to jednak taki stan rzeczy utrudni ambasadorowi UE w USA Davidowi O’Sullivanowi współpracę zarówno z administracją prezydenta, jak i z innymi ambasadorami. Ponadto tę decyzję wprowadzono w życie bez poinformowania Brukseli, co także sygnalizuje napięte relacje z europejskim blokiem. Wygląda więc na to, że administracja Trumpa chce, aby, mając negocjacje handlowe w tle, pokazać europejskim politykom, kto w bezpośredniej konfrontacji politycznej i ekonomicznej jest mocniejszy. Do uzyskania tego celu dalsze drażnienie Berlina zablokowaniem Nord Stream 2 wydaje się pasować jak ulał.
Z całą pewnością, długoterminowo konflikt sojuszniczych przecież stron: USA i Unii Europejskiej, Polsce nie będzie służył. Niezależnie od naszych dobrych bilateralnych relacji, jesteśmy przecież także członkiem UE i np. korzystna umowa handlowa byłaby dla naszych przedsiębiorców i pracowników bardzo istotną sprawą. Możliwe jednak, że w ramach sporu naszych dwóch najważniejszych partnerów i politycznych problemów prezydenta USA na rodzimym podwórku, jesteśmy bliżej do uzyskania pozytywnego rozstrzygnięcia wieloletniego sporu o skrajnie niekorzystną dla nas inwestycję.