Reklama

Analizy i komentarze

Trwa walka o rynek LNG. Czy Europa ulegnie rosyjskiej ekspansji? [KOMENTARZ]

Surowce energetyczne nie są towarem jak każdy inny - ta pozornie banalna prawda z wielkim trudem przyswajana jest przez zachodnioeuropejskie społeczeństwa oraz elity. Przez moment, po kolejnym ataku Rosji na Ukrainę, wydawało się, że doktryna Falina-Kwicińskiego zakładająca utrzymywanie wpływów politycznych poprzez zależność surowcową, w pewnym sensie odeszła do lamusa. Otóż niekoniecznie. Polityka rosyjskiego dyktatora Putina doprowadziła do załamania eksportu gazu rurociągowego, ale bynajmniej nie oznacza to, że reżim złożył broń. Rosjanie zapowiadają buńczucznie, że zamierzają przejąć kontrolę nad dużą częścią światowego rynku LNG.

Reklama

Doktryna Falina-Kwicińskiego wywodzi się z czasów ZSRS i była sowiecką odpowiedzią na ruchy niepodległościowe w państwach byłego Układu Warszawskiego. Opracowana, w swej finalnej wersji, w końcówce roku 1990, zakładała, że w związku z implozją ZSRS, wpływy natury politycznej zostaną zastąpione uzależnieniem od ropy i gazu. I rzeczywiście, przez długie lata ten model się sprawdzał, wiele europejskich krajów zostało uwikłanych (nie bez winy „nowych” władz) w szereg szkodliwych zależności. Proces wychodzenia z nich był bolesny, kosztowny i wcale nieoczywisty jeśli chodzi o efekt końcowy - wiele na lepsze choć brzmi to okropnie, zmieniła tutaj wojna na Ukrainie. O tym jednak za chwilę.

Reklama

W tym miejscu warto przypomnieć szerszy kontekst, bo zarzuty wobec Rosjan znalazły swoje odbicie w głośnym dochodzeniu antymonopolowym. We wrześniu 2012 roku KE rozpoczęła śledztwo w sprawie nieuczciwych praktyk biznesowych, których stosowania miał dopuścić się Gazprom. Poinformowano wówczas, że rosyjski gigant jest podejrzewany o nadużywanie pozycji dominującej w relacjach z krajami Europy Środkowej i Południowej - m.in. z Polską. Naruszenia miały polegać na dążeniu do swoistej „atomizacji” regionalnego rynku gazu, poprzez utrudnianie reeksportu zakupionego wcześniej surowca, nieuczciwą indeksację cen gazu z cenami ropy oraz uzależnianie ich wysokości od współpracy w innych obszarach - związanych np. ze zgodą na budowę infrastruktury przesyłowej. Szacunki Komisji wskazywały, że część poszkodowanych państw mogła płacić za rosyjski gaz nawet o 40% więcej niż inne kraje. Warto odnotować, że kiedy tylko ogłoszono rozpoczęcie dochodzenia, Władimir Putin wydał dekret, który de facto zakazywał ujawniania zachodnim kontrolerom jakichkolwiek informacji dotyczących funkcjonowania firmy - chyba, że zgodę wyrazi rząd. 

Czytaj też

Pomimo poważnych zarzutów oraz wysokiego prawdopodobieństwa ich potwierdzenia - wynikającego m.in. z niezapowiedzianych inspekcji - postępowanie przez długi czas nie posuwało się do przodu. Obawiano się, że może ono utrudnić pokojowe rozwiązanie konfliktu, który w międzyczasie został wywołany przez Rosję na wschodzie Ukrainy. Śledztwo nabrało nowej dynamiki dopiero wówczas, kiedy urząd komisarza ds. konkurencji objęła pochodząca z Danii Margrethe Vestager. Niemal z marszu zapowiedziała ona zaostrzenie kursu i skrupulatne zbadanie całej sprawy. W efekcie, 22 kwietnia 2015 r. KE oficjalnie oskarżyła Gazprom o łamanie europejskich przepisów - dotyczących zarówno zasad uczciwej konkurencji, jak i kwestii związanych stricte z sektorem energetycznym. Rosyjskiemu potentatowi groziły nie tylko doraźne kary finansowe (sięgające 10% rocznego obrotu), ale również konsekwencje o charakterze długoterminowym. 

Reklama

Niestety, z czasem okazało się, że z wielkiej chmury mały deszcz Rosjanom udało się uniknąć kary finansowej oraz innych dotkliwszych konsekwencji. W maju 2018 roku zakończono postępowanie poprzez wydanie Commitment Decision. Analitycy OSW podkreślali wówczas, że „Ostateczna wersja zobowiązań nałożonych na Gazprom nieznacznie różni się od listy przesłanej przez rosyjski koncern w lutym 2017 roku, a ich treść wskazuje na to, że nie będą one stanowić znaczącego obciążenia dla spółki”. Kolejny raz Rosjanom udało się obronić gazowy przyczółek na Starym Kontynencie. 

Problem związany z wykorzystywaniem surowców energetycznych do wywierania nacisku politycznego dawał o sobie znać jeszcze wiele razy, ale najbardziej widoczny stał się po 24 lutego 2022 roku. Kolejne tygodnie i miesiące to czas arbitralnego wstrzymywania dostaw do europejskich odbiorców (część wcześniej ogłosiła zamiar zerwania kontaktów z Rosjanami) pod różnymi pozorami najbardziej znanym była niechęć do rozliczania w rublach. W efekcie import do Europy rurociągowego gazu z Rosji spadł w 2022 w okolice 62 mld m3, czyli o prawie 60%, co przełożyło się na ograniczenia wydobycia sięgające 20% (z 514,8 do 412,6 mld m3). Jeszcze w 2021 r. UE importowała 40% swojego gazu z Rosji, a w pierwszej połowie br. roku udział ten spadł do niecałych 15%.#READ[ articles: 1029652 | showThumbnails: true ]

Czytaj też

Moskwa próbowała i nadal próbuje robić dobrą minę do złej gry, ale prawda jest taka, że średnio i długoterminowo takie tąpnięcie na najważniejszym rynku stanowi dla reżimu bardzo poważny problem. Równolegle podjęto więc próby ominięcia go i znalezienia innej drogi, którą surowiec mógłby trafiać na Stary Kontynent.

Dla Europy proces odchodzenia od rosyjskiego gazu był oczywiście bolesny, ponieważ wywindował ceny surowca do niebotycznych poziomów, ale przebiegł łagodniej niż rok temu wieszczyło wielu analityków. Było to możliwe głównie dzięki łagodnej zimie oraz skroplonemu gazowi ziemnemu - przede wszystkim ze Stanów Zjednoczonych, które stały się największym dostawcą, ale nie tylko stamtąd.

Brutalna napaść na Ukrainę (a właściwie eskalacja trwającej już wojny) oraz wywołana przy okazji wojna gazowa poważne nadszarpnęły (śmiem twierdzić, że niestety nie zrujnowały) reputację Rosji, jako „niezawodnego” dostawcy paliwa. Rzecz jasna już wcześniej Polska i kraje naszego regionu alarmowały, że to niebezpieczna fikcja, ale przez długi czas takie ujęcie nie spotykało się ze

zrozumieniem naszych zachodnich partnerów. Dopiero wydarzenia ubiegłego roku sprawiły, że ten stan rzeczy uległ zmianie, ale uwaga skoncentrowała się niemal wyłącznie na symbolu rosyjskiej opresji energetycznej tj. gazociągach-zwłaszcza po tajemniczych wybuchach na Nord Streamach. Tymczasem, po cichu, Rosjanie stali do UE duże ilości gazu, ale w formie skroplonej.

Z danych, na które powołuje się m.in. „Deutsche Welle” wynika, że w ubiegłym roku Europa kupiła 22 mld m3 LNG z Rosji - to wzrost o 37,5% w stosunku do 16 mld m3 w roku 2021. Niestety bieżący rok nie wygląda lepiej, ponieważ jak wskazuje Eurostat w pierwszym kwartale Rosja była drugim (!) największym dostawcą LNG do UE - zaraz za USA, a przed takimi krajami jak Norwegia, Katar czy Algieria. Od stycznia do lipca 2023 UE „zagospodarowała” ponad połowę rosyjskiego eksportu LNG.

W praktyce oznacza to, że import był aż o 39,5% większy niż w analogicznym okresie przedwojennego roku 2021. Nie wyciągnęliśmy wniosków. A z pewnością nie wyciągnęły ich Hiszpania, Belgia i Francja, czyli najwięksi (razem z Japonia i Chinami) konsumenci LNG ze Wschodu. Aż 90 skroplonego gazu wyprodukowanego w instalacjach Jamał LNG popłynęło w 2022 roku do Europy.

Suchej nitki na takiej postawie nie zostawia cytowany przez Euronews Jonathan Noronha-Gant z Global Witness: „Kupowanie rosyjskiego gazu ma taki sam wpływ, jak kupowanie rosyjskiej ropy. Obydwa finansują wojnę na Ukrainie, a każde euro oznacza większy rozlew krwi. Kraje europejskie. potępiając wojnę, wpychają pieniądze do kieszeni Putina”. I doprawdy trudno nie zgodzić się z taką oceną sytuacji.

Czytaj też

To jednak niestety nie koniec, ponieważ Zachód (mający oczywiście pryncypia na ustach i często tylko tam) ochoczo angażuje się w rosyjski sektor LNG także w inny sposób. „Foreign Policy”, powołując się na ustalenia Anti-Corruption Data Collective, informował niedawno, że dostawy najnowocześniejszego sprzętu dla projektu Arctic LNG-2 realizowane były nie tylko po 24.02.2022, ale i po tym jak UE ogłosiła zamiar objęcia ich sankcjami. W projekcie, na różne sposoby, odnajdziemy technologie od takich gigantów jak amerykański Baker Hughes, niemiecki Linde, brytyjski Hill & Smith czy włoski Saipem. Nie przeszkadza im, ani to, że Rosjanie na Ukrainie dokonują zbrodni przeciwko ludności cywilnej, ani że jest to projekt, który w cyklu swojego życia wyemituje ponad 1 miliard ton dwutlenku węgla. Od rozpoczęcia (co jest terminem umownym, bo ta wojna trwa przecież znacznie dłużej) inwazji na Ukrainę Rosjanie przyjęli (nie tylko zakupili, ale i odebrali) sprzęt o wartości przekraczającej 400 mln dolarów. „FP” zwraca uwagę, że mowa tu o zaledwie jednym, wspomnianym wyżej projekcie, co oznacza, że kwota ta w ujęciu globalnym mogła być znacznie wyższa.

W roku 2021 rosyjski dyktator Władimir Putin zapowiadał: „Do 2035 roku spodziewamy się zwiększenia produkcji LNG w Rosji do 140 milionów ton rocznie, a także umocnienia naszej pozycji na tym dynamicznym rynku, przejmując około 20% udziałów ze względu na niskie koszty i konkurencyjną logistykę”. Dziś widzimy jak na dłoni, że turbulencje na rynku gazu wywołane wojną na Ukrainie nie wygasiły tych marzeń, a wręcz przeciwnie - nadały im nowy wymiar. Kreml dostrzega, że w obliczu załamania eksportu gazu rurociągowego, ten skroplony nabiera szczególnego znaczenia. Nie tylko w kontekście europejskim, ale także azjatyckim. To także szansa na ziszczenie się marzeń o wykorzystaniu na dużą skalę Północnego Szlaku Morskiego - na co zwraca uwagę także „FP”.

Zabrzmi to pewnie brutalnie, a z pewnością bardzo niepokojąco, ale wojna na Ukrainie już nam nieco spowszedniała. A im dalej na zachód, tym brak zainteresowania jest większy i sądzę, że należy spodziewać się umacniania tej tendencji. To źle, ponieważ decyzje (wyrażone mniej lub bardziej wprost) o rezygnacji z rosyjskiego gazu rurociągowego często były mocno splecione ze społecznym oburzeniem na zbrodnie dokonywane przez najeźdźców. I jeśli braknie tej dodatkowej (oprócz oczywistych względów bezpieczeństwa) motywacji, to nie jestem pewny, że zachodnim elitom wystarczy determinacji, aby przeciwdziałać rosyjskiej ekspansji w sektorze LNG.

Reklama

Komentarze

    Reklama