Reklama

Sokała: Trump nie zdradził Ukrainy. Ale popełnił błąd

Jaki jest cel wywiadu, który z Wladimirem Putinem przeprowadzi Tucker Carlson?
Autor. rob walsh/Unsplash

W sprawie Ukrainy nie ma sensu mówić o „zdradzie”, bo Trump nie ślubował jej sojuszu, a piłka wciąż jest w grze. Ale wygląda na to, że administracja amerykańska jednak popełnia poważny błąd.

Reklama

Donald Trump nie jest pierwszym ani jedynym politykiem, który politykę traktuje transakcyjnie, a doraźne nawet, ale za to wymierne korzyści dla swego kraju przedkłada nad takie wartości jak etyka czy międzynarodowa solidarność. Robi to jedynie bardziej ostentacyjnie, niż jesteśmy przyzwyczajeni.

Kolejna kwestia: słowa są w dzisiejszym świecie tanie, a Trump już nie raz przeczył sam sobie. Zdarzało mu się także brutalnie dezawuować zapowiedzi współpracowników. Wobec komunikatów płynących z Waszyngtonu należy więc zachowywać ostrożność. Samo to, że jednego dnia prezydent, sekretarz obrony Pete Hegseth czy doradca Białego Domu Steve Witkoff mówili publicznie rzeczy stanowiące miód na serce Władimira Putina, nie oznacza jeszcze, że cokolwiek z tego zamierzają spełnić. Owszem, po kilkunastu godzinach wiceprezydent JD Vance wysłał światu sygnał nieco inny w tonie, zapowiadając ostre sankcje ekonomiczne, a nawet działania militarne, jeśli prezydent Rosji Władimir Putin nie zgodzi się na porozumienie pokojowe z Ukrainą, gwarantujące jej długoterminową niepodległość. To oczywiście też nic szczególnego nie oznacza dla zidentyfikowania ostatecznej strategii USA, może poza tym, że Trump i spółka lubią grać na niepewności.

    Ale uwaga, słowa nie są jednak całkiem bez znaczenia. Te Hegsetha, wykluczające odzyskanie przez Ukrainę terytoriów okupowanych oraz jej członkostwo w NATO, stanowiły osłabienie własnego stanowiska negocjacyjnego. W połączeniu z wyrazami szacunku dla rosyjskiego dyktatora (Witkoff) oraz deklaracją, że Rosji należy przywrócić członkostwo w G7, czyli miejsce przy stole najpotężniejszych gospodarek świata (to sam Trump) wywarły na całym niemal świecie wrażenie, że oto USA traktują Moskwę jak pożądanego partnera, oczywiście kosztem interesów Kijowa i europejskich członków NATO.

    Reklama

    Nawet jeśli była to tylko chwilowa taktyka siania informacyjnego zamętu, niezależnie od tego, co Trump zrobi dalej, dano więc Putinowi bardzo wymierny i wartościowy prezent – pieszcząc rosyjską duszę wrażeniem mocarstwowości i sukcesu. Giełdy w Rosji też natychmiast zareagowały sporymi wzrostami, bo oto nagle, u progu załamania ekonomicznego i społecznego, okazało się, że „specjalna operacja wojskowa” może zakończyć się sukcesem. Nic to, że po trzech latach, zamiast po zapowiadanych trzech dniach. I nic to, że kosztem kilkuset tysięcy ofiar i ruiny własnego zaplecza. Zwłaszcza słowa Trumpa o G7 były tu pewnie istotne, bo sygnalizowały Rosjanom, że jest duża nadzieja na rzecz stokroć dla nich ważniejszą niż przebieg hipotetycznej linii demarkacyjnej: na zniesienie sankcji.

      Ten zastrzyk optymizmu zapewne powoduje, że stanowisko negocjacyjne Rosjan ulega w tym momencie utwardzeniu, a ich gotowość do dalszych wyrzeczeń i konsolidacja wokół Putina skokowo rośnie. A to „gorzej, niż zbrodnia – to błąd”, bo była bezprecedensowa okazja żeby raz a dobrze rozwiązać problem „chorego człowieka Eurazji”, czyli Rosji w jej obecnym kształcie i granicach. Najkrócej mówiąc, „my, Zachód” mieliśmy oto Rosję na przysłowiowym widelcu. Na jej własną prośbę w dodatku, bo przecież wskutek kolejnej fazy jej agresji przeciwko Ukrainie. Z jakiegoś powodu Trump zdecydował się to zaprzepaścić.

      Reklama

      Proste wyjaśnienie nr 1, które wielu ludziom się podoba – uczynił to, bo jest po prostu rosyjskim agentem lub głupcem. Niczego nie można wykluczać, ale jest też inna opcja – że działając w dobrej wierze, Trump próbuje właśnie zrobić deal stulecia, czyli „wyrwać Putina z rąk Chin”. To plan, bynajmniej nieobcy w przeszłości amerykańskiej myśli geostrategicznej i bardzo atrakcyjny, bo przeciągnięcie na swoją stronę Moskwy, z jej położeniem, zasobami i głowicami, znacząco poprawiałoby amerykańską pozycję wobec Pekinu. A, przy okazji – wobec Europy także… Cena w postaci pobrudzenia sobie rąk, poprzez uścisk dłoni z krwawym mordercą, nie byłaby wcale wygórowana. Jeśli jednak Trump kalkuluje w ten sposób, to raczej też popełnia błąd. Cenę bowiem, owszem, zapłaci. Ale spodziewanego towaru w zamian – nie otrzyma. Antyzachodnie emocje zbyt mocno wrosły w cały rosyjski naród, nie tylko jego elity, a merkantylni chińscy komuniści opletli Rosję już zbyt ciasną siecią uzależnień, by jedną decyzją polityczną władca Kremla zdołał to odwrócić. Nawet gdyby chciał.

        To samo, czyli zerowe szanse powodzenia, dotyczy sytuacji (hipotetycznej), w której Trump, porzucając Ukrainę na pastwę Rosjan, kupuje od Putina wolną rękę na Bliskim Wschodzie, bo wsparcie dla Izraela i własne wizje „deweloperskie” dotyczące Gazy są dlań najważniejsze. Gdyby ktoś w Waszyngtonie przypuszczał, że Putin i rosyjski wywiad dotrzymają słowa danego przy stole rokowań, to natychmiast powinien zmienić pracę na mniej wymagającą intelektualnie.

        Reklama

        Jest jeszcze kilka innych możliwych wyjaśnień tego, co Amerykanie zafundowali nam w ostatnich dniach w sprawie Rosji i Ukrainy. Jedne mniej, drugie bardziej optymistyczne – niektórzy uważają nawet, że to kolejny dowód geniuszu politycznego Trumpa, a my wszyscy (krytykujący karesy z Putinem) po prostu nie nadążamy za tym błyskotliwym umysłem.

        Teoretycznie to niewykluczone. Ale zawodowcom od bezpieczeństwa nieprzypadkowo wpaja się mądrą zasadę, by mając przed sobą różne, możliwe scenariusze rozwoju wypadków, zwrócić uwagę na te niosące dla nas najfatalniejsze skutki. Nawet jeśli wydają się nam relatywnie mniej prawdopodobne, to i tak warto się na nie jakoś przygotować, by móc przynajmniej minimalizować straty. To zaś oznacza, że my – Polska i Europa, a także Ukraina de facto jadąca z nami na jednym wózku – musimy przygotować się także na wariant wyjątkowo złej woli lub wyjątkowo dużej niekompetencji po stronie ekipy Trumpa. Jak? Mniej egzaltacji i histerii, więcej pracy nad własnym potencjałem – to najkrótsza rada.

        Reklama
        Reklama

        Komentarze

          Reklama