Reklama

Groźba zablokowania dostaw błękitnego paliwa tłoczonego przez Ukrainę do UE to rodzaj „straszaka”. Ma on zmusić Brukselę do działań zmierzających do rozstrzygnięcia energetycznego impasu w jakim znalazły się rosyjsko-ukraińskie rozmowy gazowe. Musimy mieć na uwadze, że wielkimi krokami zbliża się zima a więc moment, w którym z jednej strony rząd w Kijowie znajdzie się w bardzo trudnej sytuacji (szczyt zużycia gazu dla niezwykle energochłonnej gospodarki), z drugiej drastycznie wzrośnie pozycja negocjacyjna Gazpromu.

Pozostaję sceptyczny co do możliwości zablokowania tranzytu rosyjskiego błękitnego paliwa na Zachód przez terytorium Ukrainy. Trudno wyobrazić sobie, by w kontekście przeforsowania przez rząd w Kijowie ustawy o sankcjach rewersowe dostawy gazu nad Dniepr mogły być kontynuowane z terenu UE, której zagroziłby deficyt surowca. Ponadto skutkiem takiego działania byłaby olbrzymia katastrofa wizerunkowa, która zdjęłaby ze strony rosyjskiej sporą część odpowiedzialności za wybuch kryzysu gazowego. W chwili obecnej UE jest bardzo wyrozumiała w stosunku do kłopotów gazowych Ukrainy właśnie z tego względu, że postrzega ją w kategoriach ofiary. Rosjanie bezprawnie anulowali przecież rabat gazowy za stacjonowanie Floty Czarnomorskiej (wynosił 100 $ za tys. m3 surowca), znacjonalizowali spółkę-córkę Naftohazu tj. Czernomornaftohaz, uderzając tym samym w ukraińskie wydobycie węglowodorów a także zajęli ich perspektywiczne złoża konwencjonalne (Morze Czarne) i niekonwencjonalne (Donbas).

Trzeba mieć również na uwadze to, że już w chwili obecnej lobbing takich państw jak Austria, Węgry czy Bułgaria za projektem South Stream (a więc potężnym gazociągiem omijającym Ukrainę) jest bardzo silny. Blokada tranzytu rosyjskiego błękitnego paliwa na Zachód przegłosowana przez Kijów z pewnością wzmocniłaby siłę ich argumentacji. W wyniku decyzji ukraińskiej deficyt gazu pojawiłby się przecież przede wszystkim w Czechach, Słowacji, na Bałkanach.

Swoją drogą pierwsze z wyżej wymienionych państw byłoby zmuszone pobierać surowiec z Niemiec, co stanowiłoby dla Rosjan idealny argument w ich walce o uzyskanie dla Gazpromu pełnej przepustowości gazociągu OPAL (to lądowe przedłużenie Nord Streamu). Skutkowałoby to przesunięciem sporego wolumenu eksportowanego na Zachód błękitnego paliwa z Ukrainy do Gazociągu Północnego.

Wreszcie, co nie jest bez znaczenia biorąc pod uwagę katastrofalną sytuację ukraińskich finansów, rząd na czele którego stoi Arsenij Jaceniuk pozbawiłby się olbrzymich wpływów z opłat tranzytowych.

 

Reklama
Reklama

Komentarze