Wywiady
Matysiak dla E24: Bez rządowej interwencji zbiorkom sobie nie poradzi [WYWIAD]
Fala podwyżek uderza w publiczny transport zbiorowy. Jeśli rządowe wsparcie się nie pojawi, to nie mam żadnych złudzeń, happy endu w tej historii nie będzie – mówi posłanka Razem Paulina Matysiak.
Jakub Wiech: Czy widzimy już pierwsze skutki kryzysu energetycznego uderzające w samorządy i zarządzany przez nie transport?
Posłanka Paulina Matysiak, Partia Razem: Oczywiście, że tak. Mamy falę podwyżek, jeżeli chodzi o ceny biletów komunikacji miejskiej, szykują się kolejne podwyżki w transporcie kolejowym. Sytuacja nie wygląda optymistycznie, a będzie jeszcze gorzej.
Jak poważna jest sytuacja?
Jest bardzo poważna. Zresztą nakreślmy obecny kontekst - transport publiczny mocno dostał w kość w czasie pandemii, teraz dostaje kolejnego łupnia ze względu na kryzys energetyczny. Bez interwencji państwa publiczny transport zbiorowy sobie nie poradzi.
Jakie konsekwencje poniosą użytkownicy transportu zbiorowego?
Obawiam się, że samorządy będą chciały rosnące koszty utrzymania i paliw przerzucać na barki pasażerów. To zresztą już się dzieje w wielu miastach: w Olsztynie, w Lublinie, Łodzi, Trójmieście czy w aglomeracji śląskiej – wszędzie tam bilety drożeją. Przede wszystkim jednak bardzo pogarsza się oferta, to się dzieje w całej Polsce. Jest coraz mniej autobusów, mniej połączeń, więcej spóźnień. Pasażer ma płacić więcej za gorszy transport. To będzie zniechęcać ludzi do korzystania z komunikacji miejskiej.
Czy grozi nam upadek transportu zbiorowego w Polsce związany z cenami energii i paliw?
Jeśli rządowe wsparcie się nie pojawi, to nie mam żadnych złudzeń - happy endu w tej historii nie będzie. Prezes MZA w Warszawie, Jan Kuźmiński, już w maju tego roku zwracał uwagę na rosnące koszty gazu. Stwierdził, że w ciągu roku koszty nośników energii wzrosły o 120 mln zł. Gaz i olej napędowy podrożały o 300 proc. Stolica w związku z tym będzie oszczędzać na wymianie taboru, na inwestycjach, na połączeniach, na pracownikach. Wszystko to sprawi, że będzie mniej pasażerów, niższe wpływy z biletów. Bardzo podobnie wygląda sytuacja w całej Polsce, choćby w moim rodzinnym Kutnie. Prezes MZK Jacek Sikora informował ostatnio, że za megawatogodzinę płacił niecałe 400 zł, teraz najtańsza oferta to 3200. Te spółki nie mają żadnych szans poradzić sobie same.
Jakie środki transportu zbiorowego są szczególnie zagrożone?
W zasadzie wszystkie - kolej, transport autobusowy, tramwaje i metro. Ceny paliwa i energii rosną, a transport zbiorowy nie otrzymał żadnej ochrony.
Czytaj też
Czego oczekuje pani od rządu w tym kontekście?
Rząd powinien postawić na wspieranie transportu publicznego. Mam poczucie, że nigdy tego nie robił tak na serio - ani w pandemii (gdzie wręcz zniechęcano do podróży koleją czy autobusem), ani teraz, w czasie kryzysu energetycznego. Minister Infrastruktury nie traktuje poważnie publicznego transportu zbiorowego. Ignoruje tym samym potrzeby miliony ludzi, którzy codziennie dzięki komunikacji publicznej są w stanie dojechać do szkoły, do lekarza, do urzędu albo po prostu do pracy. Ten rząd nie ma też absolutnie żadnych ambicji, żeby walczyć z wykluczeniem transportowym i dotrzeć do miejscowości, gdzie albo masz samochód, albo chodzisz pieszo. Tak żyje dzisiaj kilkanaście milionów Polaków. Nie będzie lepszego momentu, żeby postawić na transport. Kryzys energetyczny, konieczność transformacji energetycznej, inflacja - wszystkie palce wskazują w to samo miejsce. Raporty z Niemiec pokazały jasno, że wakacyjny bilet za 9 euro doprowadził do wyhamowania inflacji u naszych zachodnich sąsiadów, paliwo ma naprawdę duży wpływ na inflację. Im więcej ludzi nie ma alternatywy wobec własnego auta, tym głębszy będzie kryzys ekonomiczny, surowcowy, środowiskowy. Dlatego trzeba natychmiast ratować kolej, transport autobusowy i komunikację miejską.
Jakie propozycje ma w tym zakresie partia Razem?
Ostatnio wyszłam z propozycją tarczy dla transportu publicznego korzystającego z dopłat z Funduszu Rozwoju Przewozów Autobusowych. To Fundusz, z którego korzystają gminy i powiaty organizując przewozy na swoim terenie, tam gdzie do tej pory nic nie jeździło. To konkretne trzy propozycje: podniesienie stawki z 3 zł do 4 zł za wozokilometr, ustalenie minimum jeżeli chodzi o liczbę par połączeń, które otrzymują dofinansowanie (obecnie można złożyć wniosek nawet na jedno połączenie, które wcale nie rozwiązuje problemów i nie odpowiada na potrzeby mieszkańców) oraz wprowadzenie umów wieloletnich. Do tego trzeba dorzucić centralne wsparcie dla komunikacji miejskiej (bo z FRPA korzystać nie może), która bez niego sobie nie poradzi. W przypadku kolei potrzebujemy interwencji państwa, jeśli chodzi o ceny energii dla tego sektora. One przekładają się na ceny biletów, które stają się po prostu za drugie. Bez tego zaprzepaścimy działania, modernizacje i inwestycje z ostatnich lat, bo kto wsiądzie do pociągu, jeśli bilet będzie o wiele droższy niż podróż własnym samochodem?
Dziękuję za rozmowę.