Reklama

Wywiady

Giełzak: Le Pen zrobiła wszystko, by odciąć się od dziedzictwa ojca, poza zmianą nazwiska

Autor. Yves Herman/Reuters

Odkąd Marine Le Pen przejęła władzę nad partią, zaczęła proces zmierzający do tego, żeby zrzucić z siebie to dziedzictwo. Zrobiła w imię tego wszystko poza zmianą nazwiska – mówi Marcin Giełzak, współtwórca podcastu Dwie Lewe Ręce, autor książki „Wieczna Lewica”.

Poniżej skrót rozmowy z Marcinem Giełzakiem. Całość znaleźć można w najnowszym odcinku podcastu „Elektryfikacja” – link w artykule.

Jakub Wiech: W co gra Macron rozwiązując Zgromadzenie Narodowe?

Marcin Giełzak, współtwórca podcastu Dwie Lewe Ręce, autor książki „Wieczna Lewica”: Na tym pytaniu łamie sobie głowę nie tylko tzw. cały Paryż, czyli wszystkie redakcje i think tanki, ale także głowę członkowie francuskiego rządu. Wiemy z wielu doniesień, że kiedy Macron ogłosił tę decyzję, to wśród gabinetu panowały takie emocje, jak niedowierzanie, gniew, oburzenie czy nawet strach. A to nie są emocje ludzi, którzy byli na coś takiego przygotowani. 

Rząd nie wiedział, co zrobi prezydent?

Macron podjął tą decyzję w gronie swoich najbliższych doradców i współpracowników, a to niekoniecznie są członkowie rządu. Niemniej, warto osadzić tę decyzję w pewnym kontekście. Po pierwsze, nie było w tym nic nagłego ani emocjonalnego. Ten krok dojrzewał od jesieni ubiegłego roku, gdy zaczęły się dyskusje nad rozwiązaniem Zgromadzenia Narodowego. Wybory do Parlamentu Europejskiego przyspieszyły decyzję już podjętą. Ostatecznym argumentem była odmowa centroprawicowej partii Republikanie ws. dołączenia do większości prezydenckiej. Niektórzy twierdzą, że konserwatywni fiskalnie postgaulliści mogliby odmówić wsparcia mniejszościowego bloku prezydenckiego przy nadchodzącym głosem nad budżetem zakładającym kolejny wzrost deficytu. W takiej sytuacji Macron mógłby być zmuszony rozwiązać izbę, a wolał to zrobić na własnych warunkach. Po drugie, nastąpiła zmiana narracji. Do momentu ogłoszenia wyników wyborów wszyscy mówili wyłącznie o rozmiarach zwycięstwa frakcji Marine Le Pen i klęski bloku prezydenckiego. Od momentu, w którym Macron ogłosił decyzję o wyborach, wszyscy rozmawiają tylko o tym, czy uda się zatrzymać Le Pen.

Zmieniła się optyka?

Zmieniła się dynamika polityczna. Pałac Elizejski odzyskał inicjatywę. I jeszcze jedna rzecz: Macron zdaje sobie sprawę z faktu, że jedyna karta, którą jeszcze może grać, to jest polaryzacja, doprowadzenie do przesilenia. Chodzi o to, żeby nie było miejsca na elektorat, który mówi: my nie chcemy ani Macrona, ani Le Pen. Prezydent chce to przerwać, chce postawić tych ludzi przed wyborem: albo ja, albo chaos, albo przyłączcie się do mnie, albo będziecie ponosili współodpowiedzialność za to, że skrajna prawica doszła do władzy. Innymi słowy, Macron przerzuca odpowiedzialność za swoje błędy na inne partie i na Francuzów jako takich.

YouTube cover video

Skąd się wziął wynik tej prawicy w wyborach do Parlamentu Europejskiego? I czy wybory do parlamentu francuskiego przyniosą powtórkę?

Jeśli mówimy o tych dwóch wynikach, to trzeba zauważyć, że reguły gry ustala jednak ordynacja wyborcza. W wyborach do PE mamy ordynację proporcjonalną oraz jedną turę. W wyborach do Zgromadzenia Narodowego mamy jednomandatowe okręgi wyborcze i dwie tury. To zupełnie zmienia równowagę sił. Gdyby we Francji odbywały się jednoturowe wybory proporcjonalne, to już dzisiaj Zgromadzenie Narodowe miałoby ogromną reprezentację parlamentarną. Francuski system wykoślawia faktyczną wolę elektoratu – i robi to na różnych poziomach. 

Na przykład jakich?

Jeśli ktoś zbiera podpisy w wyborach prezydenckich, to nie zbiera po prostu podpisów obywateli, tylko podpisy ludzi, którzy sami zostali do czegoś wybrani. Czyli na przykład merów miast. To prowadzi do sytuacji, w której Marine Le Pen, mając 30% poparcia, do ostatniej chwili walczy o zebranie podpisów, żeby móc wystartować w wyborach prezydenckich, a kandydaci, cieszący się 2-procentowym poparciem, zbierają je w kilka dni. 

Reklama

Dobrze, ale poparcie dla Zjednoczenia Narodowego jest spore, obojętnie od tego, na ile pasuje do ordynacji wyborczej. Z czego to wynika?

Przemawia za tym kilka elementów. Pierwszy to skutecznie przeprowadzona dediabolizacja, czyli dystansowanie się od dziedzictwa partii, które Marine Le Pen odziedziczyła po ojcu. Partii – powiedzmy to sobie absolutnie wprost – zakładanej m.in. przez dawnych członków Waffen-SS, a konkretnie francuskiej dywizji SS Charlemagne. To również dziedzictwo Algierii francuskiej i organizacji terrorystycznych walczących o utrzymanie tam francuskiego panowania. To dziedzictwo bojówkarstwa prawicowego spod znaku organizacji Nowy Porządek z latch 60. i posługiwania się przemocą, chociażby na tle rasowym. 

Można wyobrazić sobie lepszą schedę.

Odkąd Marine Le Pen przejęła władzę nad partią, zaczęła proces zmierzający do tego, żeby zrzucić z siebie to dziedzictwo. Zrobiła w imię tego wszystko poza zmianą nazwiska. Zmieniła nazwę partii z Front Narodowy – co brzmi skrajnie prawicowo – na Zjednoczenie Narodowe. Odmawia pozycjonowania się na osi prawica-lewica, zamiast tego powtarza, że jej partia nie jest partią prawicową – jest unią wszystkich patriotów. Jeśli lewicowcy są patriotyczni, to są mile widziani w jej partii. Wszelkiego rodzaju retoryka antysemicka czy rasistowska kompletnie zniknęła z jej przekazu. Przeciwnie, ludzie pochodzenia żydowskiego, a nawet maghrebińskiego są jak najbardziej mile widziani wśród sympatyków, członków oraz kandydatów tej partii. Jest ona także całkiem popularna wśród Francuzów o innym kolorze skóry zamieszkujących obszary zamorskie. I tu mamy ważny powód popularności tej partii: jej opór wobec masowej, niekontrolowanej i nielegalnej imigracji. Większość obywateli oczekuje jej ograniczenia, wielu pamięta, że obiecywali to Mitterrand, Chirac, Sarkozy. . Teraz obiecuje Macron. Jaka jest jednak wiarygodność tych zapewnień, jeśli imigracja, w tym nielegalna od 40 lat tylko rośnie? Le Pen może odpowiedzieć, że ona i jej ugrupowanie nie zmienili zdania od 1972 roku. Premier Attal mówi dziś o bezpiecznych granicach, ulicach i klasach. To są hasła Zjednoczenia Narodowego. A więc mamy tu do czynienia z kwestią wiarygodności. 

Dediabolizacja, migracja – co jeszcze?

Kolejna rzecz to jest program społeczny. Macron jest kojarzony z liberalizmem gospodarczym, jest nazywany prezydentem bogatych. A Zjednoczenie Narodowe proponuje podwyżkę pensji minimalnej, lepsze wynagrodzenia w budżetówce, obniżkę VAT na paliwo i energię, budowę mieszkań i szpitali - zwłaszcza na prowincji. Mówiąc obrazowo, ale bez przenośni: im dalej od dworca, tym większe poparcie dla Le Pen.

Reklama

A co mówi prawica Le Pen w kwestii polityki europejskiej?

Mówi na przykład: zlikwidujmy Komisję Europejską, która nie ma umocowania demokratycznego. Zastąpmy ją sekretariatem Rady Europejskiej, który byłby organem pomagającym wdrażać w życie jej decyzje. Wróćmy do czasów sprzed Traktatu Lizbońskiego – Francuzi zagłosowali w referendum przeciw konstytucji europejskiej i dostali w zamian za to konstytucję europejską pod zmienioną nazwą. Naród francuski w swojej masie nie jest tak prounijny jak jego ostatni trzej prezydenci. Zarówno w tym przypadku, jak i w kwestii migracji, te wszystkie zarzuty długo były niewypowiedziane – chociaż wszyscy o tym myśleli. I nagle ktoś je wypowiedział na głos. I tym kimś była prawica Marine Le Pen.

Czy jakieś znaczenie w poparciu dla Le Pen odegrał Europejski Zielony Ład i restrykcje, jakie niesie on ze sobą dla Francji?

Tak, oczywiście. To również kwestia wiarygodności: jeżeli po ogromnych protestach rolników Emmanuel Macron i jego poplecznicy mówią: no, oczywiście, trzeba się temu Zielonemu Ładowi przyjrzeć, trzeba uwzględnić koszty społeczne, to Marine Le Pen również może powiedzieć: ja to samo mówię całe życie. I znowu: kto jest bardziej wiarygodny? Mało tego, w tej kwestii Le Pen jest bardziej wiarygodna niż francuska lewica. Lewicowi politycy mówią rzeczy, które rewelacyjnie brzmią w bogatych dzielnicach Paryża – ale które przestają mieć sens, gdy rozmawia się z rolnikiem w gumofilcach, który przyjechał na protest. Albo z ludźmi, którzy muszą wsiąść w samochód spalinowy – bo tylko na taki ich stać – żeby zawieźć dzieci do szkoły. Tu też trzeba zaznaczyć, że Marine Le Pen i jej partia zawsze była bardzo sceptyczna wobec wolnego handlu. A tymczasem wraz z Unią Europejską przyszły wielkie umowy, np. z krajami Ameryki Łacińskiej, które są potęgami, jeżeli chodzi o rolnictwo. I teraz pojawia się pytanie: czy francuski rolnik, przytłoczony Zielonym Ładem, ma przymierać głodem po to, żeby rolnik peruwiański czy brazylijski, który sobie hoduje jak chce, zalewał Europę swoimi produktami? Teraz wszyscy już znają odpowiedź na to pytanie. Ale wygrał ten, kto był pierwszy.

Dziękuję za rozmowę.

Reklama
Reklama

Komentarze

    Reklama