Reklama

Analizy i komentarze

Komunizm a problemy z energetyką. Czego uczy sytuacja na Kubie?

Widok na opuszczone, zniszczone, ale wciąż kolorowe, budynki w Havanie.
Autor. Envato elements / @travnikovstudio

Mam taką przypadłość, że co pewien czas zdarza mi się zupełnie zatracić w jakimś zupełnie abstrakcyjnym (z perspektywy przydatności) temacie. W ostatnich dniach wybór padł na opracowania dotyczące humoru w PRL. Podczas tej (lekkiej) lektury, pomagającej mi w marnowaniu ostatnich okruszków wolnego czasu, natknąłem się na kawał (wtedy opowiadano bowiem wyłącznie kawały, a nie żadne tam dowcipy), który od razu chwycił mnie za serce. I prawdę mówiąc nie wiem, czy przypadkiem nie opisuje rzeczywistości tak trafnie, że wszystko co napiszę później będzie właściwie bez znaczenia. Mimo to, zaryzykuję. 

– Jaki jest związek między hodowlą świń a brakiem mięsa w sklepach? – pytano. 

– Radziecki – brzmiała odpowiedź.

Ten dowcip (pozwolę sobie jednak wrócić do tej formy) w znakomity sposób opisuje podstawowy problem każdego kraju, w którym władzę sprawują komuniści lub ich ideologiczni spadkobiercy. Banałem będzie stwierdzenie, że w swojej istocie komunizm jest systemem strukturalnie niewydolnym, głęboko demoralizującym i po prostu nieefektywnym. Dlaczego o tym mówię i co to ma wspólnego z energetyką? Niestety zaskakująco wiele. Janusz Gniatkowski śpiewał przed laty, że jest taka wyspa „jak wulkan gorąca” – i tam właśnie chciałbym dziś Państwa zaprosić, przynajmniej wirtualnie. 

Będzie to historia ciekawa i smutna zarazem, bo trzeba pamiętać, że gdzieś za tymi wszystkimi liczbami, analizami i megawatami są przecież ludzie. Miliony Kubańczyków, którzy każdego dnia zmagają się z konsekwencjami rządów czerwonego sztandaru oraz wielkich geopolitycznych rozgrywek. Z pewnością nie ucieszyli się na wieść o ponownym wyborze Donalda Trumpa na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Kilka lat temu, w czasie jego pierwszej kadencji, kurs Waszyngtonu wobec Hawany został istotnie zaostrzony – nie tylko poprzez wycofanie się z „odwilżowych” inicjatyw Obamy, ale i nałożenie nowych sankcji, obejmujących import do USA tak ważnych dla Kuby towarów, jak choćby cygara.   

Reklama

To był piątek, zupełnie niedawno, w drugiej połowie października. Przypuszczam, że udręczeni Kubańczycy, przywykli już do mizernej (by nie rzec dobitniej) jakości państwa, w którym żyją (rozumianego przez pryzmat skuteczności jego instytucji) w pewnym stopniu spodziewali się wydarzeń, które miały nadejść. Niestety, dla wielu nie był to pierwszy raz, choć to nieszczególnie zmniejsza skalę ich dramatu. 18 października około południa w ruch poszła pierwsza kostka domina - z systemu wypadła najważniejsza kubańska elektrownia, co doprowadziło do zjawiska, które nazywamy blackoutem. To rozległa, nagła i poważna awaria sieci na dużym obszarze. Ta, z którą mierzyli się niedawno mieszkańcy Kuby była jedną z najgorszych w historii. O jej skali niech świadczy fakt, że zasilanie w stolicy kraju (dwumilionowej!) przywrócono dopiero we wtorkowe południe (i to nie w całej, bo oficjalne dane mówiły o 90 proc. miasta).  

W zdrowym kraju taka sytuacja oznaczałaby bardzo poważne szkody ekonomiczne i społeczne. Obok problemów z bieżącym zaopatrzeniem, brak możliwości chłodzenia uszczupliłby zapewne także zapasy, bo nawet w umiarkowanym klimacie wiele produktów nadawałoby się jedynie do wyrzucenia. A teraz proszę sobie wyobrazić tropikalną wyspę, więc znacznie większe wyzwania związane z chłodzeniem (ludzi i towarów) oraz nieporównywalnie trudniejszy proces gromadzenia czy odbudowywania zapasów. Jednorazowy incydent tego typu mógłby być katastrofalny w skutkach, a mieszkańcy Kuby mierzą się z tym regularnie – gdy piszę ten tekst, to kilkaset tysięcy z nich znowu od kilku dni nie ma ani, energii, ani wody. Rośnie liczba zachorowań na rozmaite choroby, którym sprzyja taki stan rzeczy. A to rodzi niezadowolenie i gniew, zwłaszcza, że wyspa ucierpiała także z powodu sztormu tropikalnego Oscar w październiku i huraganu Rafael w listopadzie. Jego uderzenie spowodowało zresztą kolejny blackout. 

Czytaj też

Kryzys energetyczny jest niestety w tym przypadku „zaledwie” częścią szerszego zjawiska. Na wyspie brakuje także żywności, leków i paliwa, nie wspominając o innych towarach. Ten ostatni deficyt został spotęgowany przez Wenezuelę, skąd w obliczu ograniczonych możliwości rafinacyjnych, władze Kuby sprowadzały surowiec i paliwa – niestety (i nie jest to zwrot retoryczny, bo szczerze współczuję mieszkańcom) tam także nie ma ich w nadmiarze, więc dostawy zostały ograniczone o… połowę. Podobny ruch wykonał inny „sojusznik” – Rosja. Chaos spotęgowała także pogoda, która utrudniła pozostającym w grze tankowcom dotarcie na czas (zwraca tutaj uwagę brak rezerw). Dlaczego to tak istotne? Z prozaicznego powodu – wiele kubańskich elektrowni (bardzo starych i zaniedbanych), napędzanych jest ropą. A kiedy dodamy do tego równania, że przy tamtejszej energetyce nawet nasza mogłaby uchodzić za nowoczesną, to maluje nam się obraz kraju pogrążonego w głębokim kryzysie. 

Oprócz nieudolności komunistów czynnikiem, który go pogłębia są niewątpliwie zachodnie sankcje, de facto odcinające wyspę od całego szeregu towarów, usług i możliwości pełnego uczestniczenia w globalnym rynku. W oczywisty sposób ogranicza to możliwości inwestycyjne – zarówno w wymiarze finansowym, jak i rzeczowym czy wykonawczym. Mimo to kubańskie media państwowe, których opinie przywołuje Reuters, przechwalają się, że w ciągu dwóch lat powstanie tam 26 farm fotowoltaicznych o mocy równej 1/3 tamtejszego zapotrzebowania, a to podobno niejedyny taki projekt. Warto jednak podchodzić do tych deklaracji z daleko idącą rezerwą, głównie ze względu na zarysowane wyżej obostrzenia sankcyjne i ogólną fatalną sytuację gospodarczą kraju. Wiele wskazuje, że regularne i długotrwałe przerwy w dostawach prądu pozostaną z Kubańczykami na dłużej, bo trudno sobie wyobrazić by tak przestarzały park maszynowy, przy tylu wąskich gardłach, był w stanie zaspokoić zapotrzebowanie w choćby podstawowym wymiarze. 

Reklama

Pisząc ten tekst mam świadomość, że nie potrafię oddać nawet dziesiątej części trudu, z którym mierzą się dzielni mieszkańcy Kuby. Nie chciałbym snuć tutaj moralizatorskich rozważań o wyższości ustrojów demokratycznych i tak dalej. To wszystko prawda, nawet jeśli trochę banalna. Zwróciłbym uwagę na wątek poboczny, może nawet drobny, ale cały czas mam przed oczami te napędzane ropą elektrownie. Historia kołem się toczy, narody bogacą się i ubożeją, nie ulega wątpliwości, że Polska jest dziś w jednym z lepszych momentów swojej historii (zostawiam na boku kwestię jak długo i czy dzięki sobie). Jeśli prześpimy czas na transformację naszej energetyki, licząc, że już za chwilę, już za momencik Trump lub ktokolwiek inny pośle politykę klimatyczną do diabła, to za parę lat będziemy tego bardzo żałować. Żałować i patrzeć na maszynowy skansen, którego z taką zaciętością broniliśmy.

Czytaj też

Reklama
Reklama
Reklama

Komentarze