Reklama

Analizy i komentarze

Czarne dni energetyki. Tych katastrof można było uniknąć, gdyby nie zabrakło wyobraźni

Zdjęcie z EJ Fukushima w 2020 r.
Zdjęcie z EJ Fukushima w 2020 r.
Autor. Cabinet Secretariat Cabinet Public Relations Office, CC BY 4.0, via Wikimedia Commons

Świat, który znamy istnieje w dużym stopniu dzięki rozwojowi sektora energetycznego. Na nic by się zdały wszystkie nowoczesne technologie oraz przełomowe odkrycia, gdybyśmy nie mieli ich czym zasilić lub napędzić. Historia pokazuje jednak, że jego funkcjonowanie wiążę się także z szeregiem zagrożeń, które mają to do siebie, że od czasu do czasu się materializują. Czasami winnym bywał człowiek, innym razem zawodził sprzęt, albo czynnik zupełnie niezależny – natura przypominająca o swej potędze. Wydarzenia, o których chciałbym dzisiaj Państwu opowiedzieć łączy jeden wspólny mianownik – miały ogromny wpływ na środowisko naturalne.

Eksplozje, wycieki i awarie na masową skalę powodowały skażenie wód, gleby i atmosfery, niosąc za sobą konsekwencje odczuwalne przez dekady. W tym artykule przyjrzymy się kilku koszmarnym katastrofom w sektorze energetycznym. Pierwotnie chciałem dopisać tutaj, że trwale zmieniły one nasz sposób patrzenia na energetykę (czyniąc go np. bardziej roztropnym), ale taka generalizacja byłaby chyba jednak nieuprawniona. O tym jednak za moment, bo w niektórych przypadkach jest to zjawisko tak oburzające, że zasługuje na więcej uwagi niż jedno zdanie we wprowadzeniu.

Zanim przejdę do omówienia poszczególnych wydarzeń, pozwolę sobie uczynić jeszcze jedno zastrzeżenie – nie jest moim celem budowanie negatywnego nastawienia do żadnego ze źródeł czy rozwiązań technologicznych. Poprzez przypomnienie czarnych dni światowej energetyki chciałbym zwrócić uwagę na to, co na ogół umyka nam pomiędzy nimi, a więc mechanizmy i procedury pozwalające mitygować ryzyko. Większości z opisywanych niżej katastrof można było uniknąć, gdyby nie zabrakło jednego – wyobraźni.

Reklama

Czarnobyl

Nasze zestawienie otwiera wydarzenie, które aż do Fukushimy wykorzystywane było, aby straszyć ludzi energetyką jądrową – Czarnobyl. Tak opisywał je prof. Andrzej Strupczewski z Narodowego Centrum Badań Jądrowych w jednym z wywiadów dla E24: „W ciągu 13 sekund moc reaktora wzrosła ponad sto razy. Paliwo stopiło się i wytrysnęło do wody, powodując jej odparowanie i gwałtowny wzrost ciśnienia, który rozsadził reaktor i wyrzucił zniszczone paliwo poza budynek reaktora”. Bezpośrednią przyczyną awarii były błędy konstrukcyjne oraz niewłaściwe postępowanie operatora, który chciał przeprowadzić doświadczenie nieuzgodnione z dozorem jądrowym i przede wszystkim oparte na błędnych założeniach. Tutaj pozwolę sobie Państwa uspokoić (tego nigdy dość, ponieważ zaledwie kilka tygodni temu widziałem, jak były prezydent mojego rodzinnego miasta używał Czarnobyla jako argumentu przeciwko SMR) w reaktorze, który będzie zbudowany w Polsce, taka awaria jest po prostu niemożliwa. To po pierwsze zupełnie inna konstrukcja, a po drugie całkowicie inne realia regulacyjne – i nie mam tu na myśli ślepej wiary w papier, ale raczej niebywały progres, jakiego w dziedzinie bezpieczeństwa dokonała branża.

A jakie były skutki? Tuż po katastrofie (ale tak naprawdę także całe lata po niej) straszono zmianami genetycznymi, setkami tysięcy ofiar i skażeniem na nieprawdopodobną skalę. Szczęśliwie większość z tych doniesień okazała się zwykłą propagandą. Liczba wczesnych zgonów (strażacy i pracownicy elektrowni) wynosi 31. Jak mówi prof. Strupczewski: „W grupie pozostałych 106 ludzi, którzy otrzymali duże dawki od 1300 do 5300 mSv, zarejestrowano 19 zgonów (na ogół bez związku z napromieniowaniem) w okresie od 1987 do 2006 r.”. Idźmy dalej.

Reklama

Deepwater Horizon

20 kwietnia 2010 roku doszło do bezprecedensowej katastrofy w dziejach światowego przemysłu naftowego. Wywołane przez nią zniszczenia Barack Obama porównał do huraganu Katrina. Wybuch na platformie wiertniczej Deepwater Horizon zdewastował środowisko naturalne Zatoki Meksykańskiej, kosztował BP dziesiątki miliardów dolarów i prawdopodobnie był znacznie bardziej szkodliwy, niż dotychczas sądziliśmy. Po latach wiemy, że moment eksplozji poprzedziła seria sygnałów ostrzegawczych, które w zdecydowanej większości zostały po prostu zlekceważone. Świadkowie opowiadali, że pożar rozprzestrzeniał się w takim tempie, że jednostka od początku była skazana na zagładę. Dwa dni później, 22 kwietnia 2010 roku, platforma przewróciła się i zatonęła, niszcząc instalację przeciwdziałającą wzrostowi ciśnienia ropy i gazu. W szczytowym momencie do Zatoki Meksykańskiej wydostawało się 60 tysięcy baryłek ropy dziennie.

Plama „czarnego złota” (choć w tym przypadku raczej czarnej klątwy) zajęła powierzchnię 6500 kilometrów kwadratowych. Tylko w ciągu czterech lat po wypadku padło kilkaset tysięcy ptaków, a to przecież zaledwie wierzchołek góry lodowej, kiedy mówimy o szkodach dla środowiska. Koszty wycieku zostały oszacowane na 145,93 mld dolarów.

Wyłączną przyczyną katastrofy Deepwater Horizon były błędy człowieka i omijanie procedur, u podstaw których legło zbrodnicze (w swych konsekwencjach) dążenie do maksymalizacji zysków przy równoczesnym braku poszanowania dla zasad bezpieczeństwa.

Reklama

Fukushima

Rozprawiając o największych katastrofach energetycznego świata, nie sposób pominąć Fukushimy – głównie ze względu na jej symboliczny charakter. O tym wydarzeniu pozwolę sobie opowiedzieć bardzo krótko. Nieco ponad 13 lat temu Japonia doświadczyła najsilniejszego trzęsienia ziemi w swojej historii. Jego siła, zdaniem niektórych ekspertów, była równa wybuchowi miliona (!) bomb z czasów drugiej wojny światowej i doprowadziła do przesunięcia wyspy o bagatela 2,4 m.  To kataklizm, który trudno opisać za pomocą jakichkolwiek porównań, więc pozwolę sobie przytoczyć tylko dwie liczby: życie straciło około 16 tysięcy osób, a ponad pół miliona zostało bez dachu nad głową. Systemy bezpieczeństwa elektrowni Fukushima 1 (oraz wielu innych) przetrwały trzęsienie ziemi, pomimo jego bezprecedensowej siły. Niestety, wkrótce po nim okazało się, że to zaledwie przygrywka – w Japonię uderzyło potężne tsunami. Fale miały od 10 do nawet 29,6 metrów wysokości – a więc mniej więcej tyle ile dziesięciopiętrowy blok. Czegoś takiego nie przewidział nikt, więc pomimo wałów ochronnych wysokich na blisko 6 m doszło do wdarcia się wody na teren siłowni.

Nie znając sprawy, można pomyśleć w tym momencie, że ofiary zapewne szły w tysiące. Otóż nie. Bilansem powyższych wydarzeń były trzy ofiary (utonięcia i upadek z wysokości) oraz brak poważniejszych (statystycznie uchwytnych) skutków zdrowotnych (wynikających np. z przyjęcia dawek promieniowania).

Banqiao

Kolejne wydarzenie, na które ośmielam się zwrócić Państwa uwagę, jest związane z sektorem energetycznym w sposób pośredni. Zapora, której ono dotyczy, była częścią ogromnej sieci zbiorników i zapór, które miały zabezpieczyć region przed katastrofalnymi powodziami oraz, w mniejszym stopniu, produkować energię elektryczną poprzez zintegrowane w całym systemie elektrownie wodne. Zapora Banqiao, o niej bowiem owa, została przerwana w roku 1975. W efekcie zalanych zostało kilkadziesiąt miast (ok. 30), a zniszczeniu uległo 5-7 mln domów. Katastrofa spowodowana przez nawalne deszcze dotknęła ponad 10 milionów osób. Eksperci wskazują, że istotną rolę w potęgowaniu jej skutków odegrała (oprócz indolencji chińskich komunistów) wcześniejsza aktywność człowieka – naruszanie ekosystemów i wylesianie. Brzmi znajomo, prawda?

Exxon Valdez

Innym dramatycznym momentem w historii światowej energetyki był 24 marca 1989 roku. Tego dnia tankowiec Exxon Valdez uderzył w rafę u wybrzeży Alaski. Z uszkodzonych komór wyciekło 11 milionów galonów ropy naftowej (jak podaje Environmental Protection Agency), choć pojawiają się tu także znacznie wyższe wartości, sięgające nawet 34 milionów. Był to największy wyciek ropy w historii Stanów Zjednoczonych do czasów Deepwater Horizon. Stworzył ogromne zagrożenie dla środowiska naturalnego – milionów wędrownych ptaków, wydr, morświnów, lwów morskich, wielorybów i szeregu innych gatunków. Liczby są tutaj przytłaczające – ponad 1900 km skażonej linii brzegowej i ponad ćwierć miliona zwierzęcych „ofiar”.

Tylko Exxon wydał na usuwanie skutków wycieku 2,2 mld dolarów, które zostały przeznaczone na takie działania jak: zabezpieczenie plamy ropy, a następnie jej zbieranie, oczyszczanie dna morskiego oraz plaż, a także ratowanie i rehabilitację zwierząt. Prace naukowców na miejscu trwały sześć miesięcy niemal bez przerwy. Część skutków miała charakter długofalowy – temperatura wód uległa zwiększeniu, cofnął się zatem lód, a to wszystko razem wpłynęło na zmniejszenie się populacji ssaków czy ryb.

Wydarzenia u wybrzeży Alaski (a konkretnie w Zatoce Księcia Williama) miały nie tylko tragiczne konsekwencje. Stanowiły także bardzo mocny impuls (na co zwraca uwagę National Oceanic and Atmospheric Administration) do rewizji stanu procedur związanych z zapobieganiem wyciekom, reakcjom nań oraz usuwaniem skutków. W efekcie amerykański kongres przyjął w 1990 roku Oil Pollution Act. Ustawa doprowadziła do zasadniczych zmian w zakresie wydobycia, transportu i dystrybucji ropy naftowej. Objęła swoim zakresem m.in. takie kwestie jak usuwanie zanieczyszczeń i szkód, odpowiedzialność finansowa itd. Powołano także specjalny fundusz, który pomagać ma w sytuacji, gdy sprawca wycieku (prawny lub faktyczny) nie chce lub nie jest w stanie odpowiednio szybko zareagować. Część stanów zareagowało na katastrofę Exxon Valdez podobnie jak rząd federalny – gruntowną zmianą przepisów i podejścia.

Kirki

Na zakończenie zabieram Państwa na wybrzeże Cervantes, czyli do zachodniej Australii. Wczesnym rankiem 21 lipca 1991 roku doszło tam do najgorszego tego typu wydarzenia w historii kontynentu. Tankowiec o wdzięcznej nazwie Kirki uległ uszkodzeniu w drodze z Arabii Saudyjskiej do Australii. Na dziobie wybuchł pożar, a uszkodzeniu uległa konstrukcja kadłuba. Jednostka przewoziła 83 tysiące ton ropy, z czego aż 18 tysięcy wyciekło do morza, po tym, jak dziób… oderwał się od reszty. Choć pod względem uwolnionego surowca było to najtrudniejsze doświadczenie Australii (gorsze od wycieku z platformy Montara, opłakanego w skutkach dla fauny i flory), to jego efekty środowiskowe były ograniczone. Stało się tak przede wszystkim ze względu na specyfikę transportowanej ropy.

Każda z opisanych powyżej katastrof, to ludzkie dramaty, liczone w miliardach dolarów straty i szkody dla środowiska, których nie da się ani wycenić, ani tym bardziej wyrównać. Łączy je coś jeszcze – wszystkie wstrząsnęły światem i w kilku przypadkach zmieniły podejście do systemów bezpieczeństwa, procedur i generalnie zarządzania ryzykiem. To bolesne lekcje, które powinniśmy sobie regularnie przypominać, aby utrzymać czujność i nie dopuścić do powtórzenia podobnych tragedii w przyszłości.

Reklama

Komentarze

    Reklama