Reklama


Cel wojny rosyjsko-gruzińskiej z 2008 roku był dla mnie jasny, a późniejsze wypowiedzi Miedwiediewa czy Putina jedynie potwierdziły te domysły. Chodziło o zablokowanie integracji Gruzji z zachodnimi organizacjami międzynarodowymi, w tym najważniejszą z perspektywy Rosji tj. NATO. Najprostszym sposobem - także dziś - by zrealizować powyższy cel jest wykreowanie obrazu niestabilności danego kraju w tym zdestabilizowanie jego granic. Zresztą przykładów takiej praktyki jest sporo od konfliktu naddniestrzańskiego po karabaski. I rzeczywiście pierwsze komentarze jakie pojawiły się po wojnie rosyjsko-gruzińskiej brzmiały mniej więcej tak: „proces integracji z NATO zostanie zahamowany na lata”.


Po czterech latach jesteśmy świadkami drugiego aktu spektaklu wyreżyserowanego swego czasu przez Putina. Po niedawnych rewelacjach na temat przygotowań rosyjskiej armii do konfliktu z 2008 roku, czy konsultacji telefonicznych z igrzysk w Pekinie, strofujących Miedwiediewa za spowalnianie uderzenia na Gruzję nikt nie ma już chyba wątpliwości, że ciąg dalszy tej historii musiał nastąpić w czasie trzeciej kadencji Władimira Władimirowicza. Cel przeniknięcia zbrojnej bandy z rosyjskiego terytorium do Gruzji jest taki sam jak w przypadku przystawek do wojny pięciodniowej sprzed czterech lat. To destabilizacja granic, tworzenie wrażenia niestabilności gruzińskiej państwowości. Saakaszwili doskonale rozumie tą sytuację, dlatego w swoim orędziu telewizyjnym stwierdził, że „nie pozwoli by niestabilność i przemoc rosyjskiego Kaukazu północnego przeniknęła do jego kraju”.





Gra, którą toczy Kreml posiada plan minimum i maksimum . Skupmy się teraz na tym drugim. Wygrana przeciwnika Saakaszwilego w nadchodzących wyborach prezydenckich to nie tylko zapowiadane przez niego „poprawienie relacji z Rosją”, ale także wznowienie bilateralnych stosunków dyplomatycznych (Miedwiediew zapowiedział, że zostaną przywrócone tylko w przypadku zmiany gruzińskiego prezydenta). Nie są także znane – co warto zaznaczyć- powiązania kontrkandydata obecnej gruzińskiej głowy państwa z Rosją. Stawka jest wysoka, a formy nacisku Moskwy na swojego mniejszego sąsiada wyrafinowane od zakrojonych na szeroką skalę zbrojeń w regionie po przenikanie zbrojnych band i podwójne manewry u gruzińskich granic.


Rosja posiada nad Saakaszwilim jeszcze jedną przewagę: nie musi dbać o jakość - przeprowadzonych zresztą w grudniu i marcu - demokratycznych jasełek. Natomiast Gruzja wręcz przeciwnie - dla administracji Baracka Obamy nadchodzące wybory prezydenckie w tym kraju będą papierkiem lakmusowym jego gotowości do... No właśnie do czego?


Piotr A. Maciążek

Reklama
Reklama

Komentarze