Na początku tygodnia przedstawiciele rządu rosyjskiego twierdzili, że chiński kontrakt Gazpromu jest już w 98% wynegocjowany. We wtorek największy koncern gazowy w Rosji poinformował jednak nieoczekiwanie, że nie ma zamiaru dopuścić firm z Chin do swoich projektów wydobywczych na terenie Federacji. Tymczasem według doniesień medialnych był to jeden z kluczowych postulatów Pekinu a zarazem czynnik, który miał umożliwić Rosjanom osiągnięcie satysfakcjonującego poziomu opłat za dostarczany surowiec. W środę Kommersant dotarł do informacji świadczących o tym, że strony nie doszły do tej pory do porozumienia w kwestii ceny gazu. Czy powyższa sytuacja wymusiła na premierze Miedwiediewie dzisiejszą deklarację sygnalizującą gotowość do rozpoczęcia rozmów z Ukraińcami? To niewykluczone.
Równolegle do pogarszającej się dla Gazpromu sytuacji w kontekście prowadzonych przez tą spółkę negocjacji z partnerami chińskimi, koncern po dłuższym czasie powrócił do narracji dotykającej problematyki Nord Streamu. Jego przedstawiciel, wiceszef departamentu wsparcia prawnego dla inwestycji zagranicznych, Dmitrij Kandogij podczas IX Międzynarodowej Konferencji „Rosyjsko- Unijny dialog energetyczny w aspekcie gazu ziemnego” odbywającej się w Brukseli poinformował, że:
„Zarówno z technicznego jak i ekonomicznego punktu widzenia nie ma przeszkód, aby 100% przepustowości OPAL (tj. odnogi lądowej Gazociągu Północnego) zostało udostępnione Gazpromowi. Potrzeba do tego jedynie woli politycznej”.
Tej jak wiadomo nie ma. Rozmowy na ten temat Komisja Europejska zawiesiła na czas nieokreślony w związku z aneksją Krymu przez Rosję. Dzięki temu UE uniemożliwiła Rosjanom przekierowanie sporej części tranzytu błękitnego paliwa na Zachód z terytorium Ukrainy nad Bałtyk. Zestawiając tą sytuację z ostatnimi doniesieniami związanymi z chińskim kontraktem największej spółki gazowej w Rosji zaczynamy pełniej rozumieć intencje przyświecające Miedwiediewowi i jego dzisiejszej wypowiedzi.