Reklama

Analizy i komentarze

Kiedyś czempion, dziś walczy o życie. Co się stało z Grupą Azoty?

Fot.: Grupa Azoty
Fot.: Grupa Azoty

Jak można było dopuścić do tego, że firma, która pięć lat temu notowała rekordowe przychody, dziś walczy o życie?

Będę z Państwem szczery choć pewnie nie postawi mnie to w najlepszym świetle -raczej marny ze mnie majsterkowicz. Większość tego typu zadań to dla mnie prawdziwe wyzwanie. Nawet ja wiem jednak, że kiedy coś zaczyna przeciekać, to najłatwiej rozwiązać problem na początku. Wiara, że z czasem „naprawi się samo” rzadko bywa dobrą taktyką. Częściej mamy do czynienia ze spotęgowaniem problemu i wzrostem kosztów. Zdumiewa mnie, że nie wiedzą tego politycy oraz menadżerowie wysokiego szczebla - to ich blędy, zaniedbania oraz kunktatorstwo doprowadziły na skraj przepaści dużą część polskiego przemysłu chemicznego. Najbardziej wyrazistym przykładem jest tutaj oczywiście sytuacja naszego narodowego ex-czempiona Grupy Azoty, ale problem ma cała branża. I to, niestety, więcej niż jeden.

Reklama

Jose Ortega y Gasset pisał przed laty, że „zdziwienie, zaskoczenie to początek zrozumienia”. Dodawał później także: „Dlatego dla starożytnych symbolem Minerwy była sowa, ptak, którego oczy są zawsze szeroko otwarte, jak gdyby w niemym zdziwieniu”. Przyglądając się losom polskiej chemii w ostatnich 2-3 latach (głównie przez pryzmat wspomnianej w pierwszym akapicie spółki) zatrzymałem się na tym pierwszym etapie - zdumienia. I przyznam szczerze nie wiem czy będę potrafit przejść do kolejnego, a więc zrozumieć, jak można było dopuścić do tego, že firma, która pięć lat temu notowała rekordowe przychody, dziś walczy o życie. Ale po kolei, na początek kilka liczb, które pozwolą nam umiejscowić nasze rozważania we właściwym kontekście.

Polska lzba Przemysłu Chemicznego wskazuje, że w branży pracuje obecnie (są to dane za rok 2023) ponad 340 tysięcy osób. To wartość, która pozycjonuje ją na bardzo wysokim trzecim miejscu spośród wszystkich gałęzi- zaraz za produkcją artykułów spożywczych i napojów (400 tys.) oraz metali i wyrobów z metali (356 tys.). Produkcja sprzedana polskiej chemii miała w 2023 roku wartość 441,7 mld złotych (18% ogółu). Glówny Urząd Statystyczny podaje, że na wynik ten pracowało w ub. r. ponad 13 tysięcy przedsiębiorstw, operujących w czterech podstawowych obszarach: chemia niskotonażowa (np. farmaceutki, mydła, kosmetyki, środki ochrony roślin), paliwa i produkty rafinacji ropy naftowej (nafta, benzyna, gaz płynny, oleje smarowe i opałowe, asfalty, koks naftowy itd.), przetwórstwo chemiczne (np. kleje, farby, substancje zapachowe, wyroby z kauczuku syntetycznego iz tworzyw sztucznych) oraz tzw. wielka chemia (np. gazy techniczne, tworzywa sztuczne, barwniki i pigmenty, związki azotowe i nawozy czy syntetyczny kauczuk). Do niedawna naszą perłą w koronie (szczególnie w ostatnim obszarze) była Grupa Azoty - lider krajowego rynku nawozowego oraz istotny gracz na rynku europejskim. Dziś po latach świetności pozostało wspomnienie i nadzieja, że firmę uda się ocalić.

Branża chemiczna jest o tyle specyficzna, że wytwarzane przez nią produkty znajdują zastosowanie w całym szeregu innych - od motoryzacji począwszy, poprzez produkcję zabawek, aż do wytwarzania żywności. W tym ostatnim aspekcie wpływ jest dwojaki - to z jednej strony oczywiście nawozy, których używają polscy rolnicy, ale z drugiej także np. dostarczanie dwutlenku węgla, wykorzystywanego później choćby w produkcji napojów. Nie sposób na poważnie rozmawiać o bezpieczeństwie żywnościowym Polski bez wzięcia pod uwagę całej gamy czynników związanych właśnie z funkcjonowaniem sektora chemiczno-nawozowego. Zwłaszcza, że zmiany klimatu nakręcają atmosferyczną karuzelę, której efektem jest wzrost częstotliwości oraz siły występowania gwałtownych zjawisk pogodowych - jakże niebezpiecznych dla upraw. Z analizy dokonanej przy okazji tworzenia Global Food Security Index dowiadujemy się m.in. że Polska osiąga bardzo słabe rezultaty w kategorii „zmienność produkcji rolnej”. Nasz najświeższy wynik jest nie tylko poniżej światowej średniej, ale także wpisuje się w szerszy trend - od 2015 roku produkcja rolna nad Wisłą staje się niestety coraz bardziej nieprzewidywalna. To między innymi dlatego potrzebujemy nie tylko wysokiej jakości środków wspomagających, ale także firm, które będzie stać na prowadzenie prac badawczo-rozwojowych, by czynić je możliwie najmniej uciążliwymi dla otoczenia oraz pomagać rolnikom choćby w rozwijaniu rolnictwa precyzyjnego.

Skoro ja to wiem, to zakładam, że taką świadomość posiadają/posiadały także osoby zajmujące najwyższe stanowiska polityczne oraz menadżerskie w minionych latach. I dlatego właśnie trudno mi zrozumieć ich postawę wobec kryzysu, którego doświadczamy od 2022, a więc rozpoczęcia bestialskiej inwazji putinistów na Ukrainę. O tym jednak za momencik.

Spójrzmy na dane liczbowe. W roku 2019 Grupa Azoty wypracowała rekordowe (wówczas) przychody ze sprzedaży- 11,4 mld zł oraz ponad 400 mln zł zysku netto. W roku 2020 wynik netto to 355 min zł, w 2021 - 634 mln zł, zaś w 2022 - 584 min zł. Naszą pięciolatkę zamyka rok 2023 i strata netto na poziomie… 3,29 miliarda złotych. Jak to możliwe? Winna jest dekoniunktura czy niekompetencja? A może coś jeszcze?

To nie miejsce i czas, by rozważać wszystkie błędy i zaniedbania, ale z kronikarskiego obowiązku i dla zachowania logiki wywodu pozwolę sobie wymienić hasłowo tylko te najważniejsze: nietrafione inwestycje (także w kontekście modelu realizacji czy finansowania, co dziś odbija się czkawką), przeinwestowanie oraz przede wszystkim brak skoordynowanej reakcji na pierwsze (i bardzo wyraźne) symptomy pogorszenia sytuacji finansowej spółki. To ostatnie wiąże się zresztą z innymi zjawiskami – oto 12 lat po utworzeniu Grupy Azoty nikt do tej pory nie potrafi przeprowadzi prawdziwej (a nie wyłącznie papierowej) konsolidacji. Ba, w ostatnich latach trudno było oprzeć się wrażeniu, że niekoniecznie jest to temat priorytetowy – nie wiem czy ze strachu przed naruszeniem lokalnych układów, czy z powodu ignorancji lub słabości. Faktem jest, że proces ten wymaga pilnego pogłębienia. Także na poziomie społecznym, tj. świadomości pracowników.

Reklama

I tu pozwolę sobie postawić kropkę – na ten temat napisano już wiele. Chciałbym natomiast zwrócić Państwa uwagę, że cieniem na wynikach zarówno Grupy Azoty, jak i Anwilu (naszych największych producentów nawozów) kładą się także czynniki zewnętrzne. I kto wie – gdyby one nie wystąpiły lub w latach 2022-24 zostały odpowiednio „zaopiekowane” na szczeblu rządowym lub unijnym, to może nawet zasygnalizowane wcześniej zaniechania udałoby się jakoś „rozmasować”. Stało się jednak inaczej, a sytuacja międzynarodowa i doprawdy zdumiewająca opieszałość klasy politycznej (od prawa do lewa) nie napawają optymizmem, jeśli chodzi o przyszłość.

Polskę zalewają nawozy i związki chemiczne z Rosji, Chin, Białorusi oraz innych byłych republik sowieckich. Dzieje się tak, ponieważ Kreml próbuje rozpaczliwie łatać eksportową „dziurę gazową”, do powstania której doprowadził „genialny strateg” Putin. Surowiec przekierowano pośrednio (poprzez amoniak) np. na produkcję mocznika – nawozu, który może być także składnikiem produkcji innych nawozów.

Od wprowadzenia pierwszych sankcji na Kreml, po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji na Ukrainę, usłużni (świadomie lub nie) komentatorzy próbują przekonywać nas, że nie mają one żadnego znaczenia, bo zawsze znajdzie się sposób na ich ominięcie. To oczywiście kłamstwo, a przynajmniej półprawda. Rosyjski eksport gazu rurociągami do Europy spadł ze 155 mld m3 w 2021 roku do zaledwie 27 mld m3 w 2023. To różnica ponad 80% - z pewnością bolesna, bo przekierowanie dostaw do Chin załatało zaledwie 5,5 mld m3 „dziury”. O tyle bowiem względem roku 2021 wzrósł eksport rurociągami do Chin – jak wynika z danych opracowanych przez think tank Bruegel. Powyższe przełożyło się na spadek dochodów Gazpromu o 70% w roku 2023 – względem średniej z lat 2018-2022. Nie powinno zatem dziwić, że szukają oni alternatyw.

Zaskakuje jednak, że ani na szczeblu unijnym, ani krajowym, przez dwa lata nie wypracowano rozwiązań, które mogłyby uchronić europejską branżę nawozową przed nieuczciwą konkurencją ze Wschodu. Efekty widać jak na dłoni. Dane Eurostatu brutalnie weryfikują te zaniedbania. Tylko w pierwszych trzech miesiącach bieżącego roku do Polski wjechało różnymi drogami ok. 75% więcej mocznika niż w pierwszym kwartale 2023. To 350 tysięcy ton. Z opracowania Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego wynika, że w roku 2023 było kilka krajów, które skokowo zwiększyły import mocznika do Polski. Są to Białoruś (wzrost o 200% z 7 do 21 tysięcy ton), Rosja (wzrost o 120% z poziomu 157 tys. ton do 345 tys. ton) oraz Chiny (wzrost o 100% z 7 do 14 tysięcy ton). Równie niepokojąco wyglądają statystyki dotyczące importu saletry amonowej, której Rosjanie dostarczyli do Polski w pierwszym kwartale br. ponad 90 tysięcy ton - niemal trzykrotnie więcej niż w analogicznym okresie roku wcześniejszego. Uwagę warto zwrócić także (i nie tylko) na chlorek potasu i jego sprowadzanie do naszego kraju – tutaj w 2023 Rosjanie odnotowali spadek r/r o niebagatelne 75% (-375 tys. ton), zaś Chińczycy wzrost – o 4400% (44 tys. ton), jest to jednak efekt niskiej bazy, albowiem w 2022 sprzedali nam zaledwie tysiąc ton.

A jak wygląda sprawa w przypadku Europy? Rosja odpowiada dziś nie tylko za zbrodnie wojenne na Ukrainie, ale także za 1/3 importu mocznika (podwoiła wynik w stosunku do przedwojennego sezonu 20/21). Są kraje, np. Francja, które rosyjskimi nawozami zaspokajają ponad 4/5 swojego zapotrzebowania na nawozy. Euractiv podaje, że w latach 2022-2023 Moskwa zarobiła tylko na moczniku ponad 1,5 miliarda euro. Struktura opodatkowania wskazuje, że środki te stanowią ważny element finansowania wojny, a „przy okazji” dobijają przemysł w UE – w wyniku napływu nawozów z FR około 20% europejskich mocy produkcyjnych po prostu stoi.

Rosja, Chiny oraz sprzymierzone z nimi kraje prowadzą otwartą wojnę przeciwko naszej branży chemicznej i nawozowej. Korzystają przy tym z przewagi wynikającej z dostępu do taniego gazu, który nie wpływa już do UE rurociągami, ale pod postacią np. nawozów. Obniżać koszty pozwalają im także takie czynniki jak naruszanie praw człowieka oraz brak obciążeń związanych z polityką klimatyczną czy środowiskową. To nie tylko bezczelne obchodzenie systemu sankcyjnego, ale także coś znacznie bardziej niebezpiecznego. O wiele większym problemem jest sytuacja, w której ta nieuczciwa konkurencja doprowadzi do trwałego obniżenia potencjału krajowego (i europejskiego) przemysłu chemicznego, uzależniając nas równocześnie od importu „nowego gazu” ze Wschodu. Importu niepokojącego, ponieważ wiążącego się ściśle z bezpieczeństwem żywnościowym. I warto myśleć o tym na wielu płaszczyznach, pamiętając, że mamy do czynienia z krajem otwarcie wrogim, który nie tak dawno napadł na kolejnego sąsiada.

Warto szukać rozwiązań, które nie będą budziły wątpliwości z perspektywy prawa wspólnotowego i równocześnie nie zapominać, co jest kwestią o znaczeniu priorytetowym – ze względu na uwarunkowania ekonomiczne, strategiczne i społeczne. Na alarm w tej sprawie biją już chyba wszyscy. Mamy narzędzia, które można wykorzystać w pierwszym etapie, przygotowując rozwiązania docelowe – normy środowiskowe, jakościowe czy cła.  To znacznie prostsze niż odbudowywanie newralgicznego sektora gospodarki.

Reklama
Reklama

Komentarze

    Reklama